Republikański kandydat na prezydenta USA Mitt Romney przyłączył się do potępień zabójstwa amerykańskiego ambasadora w Libii i trzech innych dyplomatów. Amerykanie zginęli z rąk ekstremistów muzułmańskich oburzonych opublikowanym w internecie filmem, który ma obrażać Mahometa.
Kandydat skrytykował przy okazji administrację prezydenta Baracka Obamy za oświadczenie wydane w pierwszej reakcji na wtorkowe ataki na placówki dyplomatyczne USA w Bengazi i Kairze, kiedy nie było jeszcze wiadomo, że zginął ambasador w Libii Christopher Stevens. Zdaniem Romneya, komunikat władz sprowadza się do przeprosin za film obrażający islam, chociaż z jego autorstwem rząd USA nie miał nic wspólnego. Kandydat GOP wydał w środę najpierw oświadczenie z tym zarzutem - natychmiast skrytykowane przez administrację - a potem ponowił go na konferencji prasowej w Jacksonville na Florydzie.
Krytyka administracji - Uważam, że administracja nie miała racji podtrzymując oświadczenie sympatyzujące z tymi, którzy wdarli się na teren ambasady w Egipcie, zamiast potępić ich działania. Dla rządu amerykańskiego nigdy nie jest za wcześnie potępić atak na Amerykanów i bronić naszych wartości - powiedział Romney na konferencji prasowej. Zapytany potem, czy uważa za stosowne od razu potępiać rząd w takim tragicznym momencie, Romney podtrzymał to, co powiedział, a nawet użył ostrzejszych słów. - Oświadczenie administracji, przepraszanie za amerykańskie wartości, było oburzające - powiedział. Nawiązywał w domyśle do prawa do swobodnej wypowiedzi, w tym krytyki religii.
Ostre słowa Już po początkowym oświadczeniu, kiedy okazało się, że zamordowany został ambasador Stevens, Obama i sekretarz stanu Hillary Clinton wygłosili oświadczenia surowo potępiające zabójstwo. Podkreślili w nich, że nie ma żadnego usprawiedliwienia dla takiego czynu.
Romney jednak powiedział na konferencji, że następstwo oświadczeń "jest odbiciem mieszanych sygnałów, które wysyłają oni [administracja Obamy - red.] do świata". Dodał też, że najnowsze wydarzenia w Egipcie i Libii "wskazują, iż świat pozostaje niebezpiecznym miejscem i pilnie potrzebuje amerykańskiego przywództwa". Podkreślił, że arabska wiosna, czyli seria rewolucji w krajach Bliskiego Wschodu i Maghrebu, "stwarza również potencjał niebezpieczeństwa, jeżeli siłom ekstremizmu i przemocy pozwoli się kontrolować bieg wydarzeń".
Sygnał słabości? Poprzednio Romney krytykował Obamę za chwiejną - jego zdaniem - politykę wobec powstań w krajach arabskich, chociaż nie powiedział co by zrobił na jego miejscu. Konserwatywni komentatorzy sugerują, że zabójstwo ambasadora jest sygnałem słabości Ameryki na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Winią za to Obamę i jego - jak to określają - "przepraszanie" świata islamu za politykę amerykańską w regionie.
"Jak za Cartera" Były ambasador amerykański przy ONZ John Bolton, czołowy jastrząb w Waszyngtonie i jeden z najsurowszych krytyków Obamy, powiedział w telewizji Fox News, że migawki telewizyjne z ataków na placówki USA w Kairze i Bengazi "przypominają obrazy oblężenia i okupacji naszej ambasady w Teheranie za kadencji prezydenta (Jimmy'ego) Cartera". Irańscy ekstremiści islamscy opanowali wtedy ambasadę, wzięli dyplomatów za zakładników i przetrzymywali ich tam przez prawie półtora roku. Zamach ten pogłębił wrażenie bezsilności USA wobec rewolucji irańskiej, odebrany został jako sygnał słabości Ameryki i przyczynił się do porażki prezydenta Cartera z Ronaldem Reaganem w wyborach w 1980 roku. Zdaniem komentatorów, także ataki na placówki dyplomatyczne USA w Libii i Egipcie mogą być wykorzystywane przez Republikanów w obecnej kampanii prezydenckiej.
Autor: mtom / Źródło: PAP