Marynarze tonęli zakleszczeni w kojach. Ujawniono szczegóły dwóch katastrof

[object Object]
Ujawniono zdjęcia zdemolowanych wnętrz (nagranie archiwalne uszkodzonego niszczyciela z zewnątrz)US Navy
wideo 2/5

Jeden uratował się resztką sił, przeciskając się pod wodą między rumowiskiem z szafek i kabli. Kolejny, kiedy wreszcie zdołał się uwolnić i ruszyć przez zalaną po sufit kajutę ku wyjściu, znalazł dwie niewielkie kieszenie powietrza i zaczerpnął oddech. Siedemnastu innych marynarzy nie miało jednak takiego szczęścia. US Navy odtajniła szczegółowy raport na temat wypadków dwóch niszczycieli, pokazując pierwszy raz zdjęcia ich zrujnowanych wnętrz.

Dochodzenie przeprowadzone po zderzeniu okrętów USS Fitzgerald i USS John S. McCain z cywilnymi statkami u wybrzeży Japonii oraz Singapuru wykazało, że amerykańscy marynarze popełnili szereg karygodnych błędów. Wykazali się też jednak dużą odwagą, walcząc o uratowanie kolegów. Raport opisuje dwa wypadki. Wynika z niego, że obu można było uniknąć, gdyby załogi niszczycieli przestrzegały procedur, były odpowiednio przeszkolone i nie przemęczone ponad normę. Wojskowi śledczy podkreślają, że nie interesuje ich ewentualna wina cywilnych marynarzy na statkach, z którymi zderzyły się niszczyciele. Tym zajmują się komisje śledcze władz Japonii i Singapuru. Dla US Navy priorytetem było sprawdzenie postępowania własnych marynarzy.

Myślał, że "się zmieści"

Jako pierwszy opisany został wypadek USS Fitzgerald, który miał miejsce 17 sierpnia 2017 roku u wybrzeży Japonii.

Okręt kilkanaście godzin wcześniej wypłynął z bazy w Yokosuce. Do wypadku doszło w środku nocy, około godziny 1.30, kiedy na mostku okrętu była jedynie częściowa obsada. Dowódca i jego zastępca około północy udali się do swoich kajut na odpoczynek. Z raportu jasno wynika, że obsada mostka wykazała się lekceważeniem zasad prawa morza i własnych regulacji US Navy. Pomimo tego, że znajdowali się na ruchliwym akwenie pełnym cywilnych statków, płynęli z prędkością 20 węzłów praktycznie stałym kursem. Nie zachowywali odpowiednich odległości i nie manewrowali tak, jak nakazują przepisy. Nie prowadzili też dokładnej obserwacji statków. W jednym przypadku przepłynęli jedynie około pół kilometra przed dziobem cywilnej jednostki. Wielokrotnie mijali inne na dystansie mniejszym niż trzy kilometry, co według obowiązujących zasad powinno być sytuacją wyjątkową, oznaczającą konieczność obudzenia i poinformowania dowódcy. Niezależnie od ogólnego ignorowania zasad, do zderzenia ze statkiem ACX Crystal, ponieważ obsada mostka pogubiła się w obserwacji i pomyliła go z innym statkiem płynącym tym samym kursem, ale w znacznie większej odległości. Oficer pełniący wachtę był przekonany, że "się zmieści" i przepłynie około 1,5 kilometra przed dziobem ACX Crystal. Kiedy się zorientował, że statek jest znacznie bliżej i na kursie kolizyjnym, reagował wyjątkowo powoli. Najpierw wydał rozkaz ostrego zwrotu, ale potem go odwołał. Dopiero po dwóch minutach najstarszy rangą na mostku podoficer - bosmanmat, przejął własnoręcznie ster i wykonał ostry zwrot. Było już jednak za późno.

Rumowisko w kajucie dowódcy USS Fitzgerald. Trafił w nią dziób statku | US Navy

Walka o życie w zalanym pomieszczeniu

Dziób cywilnego statku z wielkim impetem wbił się w burtę niszczyciela. Raport ze szczegółami opisuje, jak marynarze śpiący w kubryku (pomieszczeniu mieszkalnym dla niższych rangą marynarzy) numer dwa walczyli o życie swoje i kolegów. Dziób statku wybił w burcie niszczyciela dziurę mierzącą trzy metry wysokości i cztery długości. Przez nią do kubryku zaczęły się wlewać tony wody. Większość spośród 35 marynarzy znajdujących się w pomieszczeniu spało w momencie uderzenia. Prawie wszyscy natychmiast się obudzili i zorientowali, że już nie widzą podłogi, tylko szybko podnoszącą się wodę.

Niektórzy marynarze przespali jednak potężne zderzenie. Jeden musiał zostać siłą ściągnięty z koi i wrzucony do zimnej wody sięgającej już po kolana, zanim na dobre się obudził. Według zeznań marynarzy, całe pomieszczenie zostało zalane po sufit w ciągu maksymalnie minuty. W tym czasie większość ludzi zdołała dotrzeć do stromych schodów prowadzących na wyższy pokład. Woda sięgała im już do szyi. Jeden z marynarzy został jednak porwany przez prąd wody i rzucony do bocznego pomieszczenia, w którym znajdowały się szafki. Udało mu się jednak na nie wspiąć i zaczerpnąć powietrza pod sufitem. Następnie zanurkował i łapiąc za rurę biegnącą wzdłuż ściany skierował się do "jedynego widocznego światła", którym był właz na wyższy pokład. Stojący tam pozostali marynarze zauważyli go w wodzie i wyciągnęli do góry. Ostatni uratowany w momencie zderzenia był w toalecie. Prąd wody skutecznie utrudniał wydostanie mu się na zewnątrz a dodatkowo przeszkadzały mu pływające szafki. Kiedy już znalazł się we właściwym kubryku, woda sięgała po sufit. W pewnym momencie szafki przycisnęły go do stropu, ale resztką sił zdołał się wyrwać z pułapki. On również popłynął ku światłu. Nie pamięta ostatnich momentów, ponieważ zachłysnął się wodą i stracił świadomość. Jego następnym wspomnieniem jest chwila, w której stoi oszołomiony obok kolegów na pokładzie wyżej. Według ich relacji, zauważyli pod wodą jego cień. Następnie sięgnęli po niego przez właz, szybko wyciągając do góry. Siedmiu innych marynarzy nie miało tyle szczęścia. Ich koje były najbliższe miejsca uderzenia dziobu statku. Nikt ich nie widział.

Pozostali marynarze stali przy włazie na wyższy pokład i starali się ich nawoływać oraz sięgać w ciemną masę kotłującej się wody, ale bezskutecznie. W końcu musieli zamknąć właz, aby zapobiec zalewaniu kolejnych pomieszczeń. I tak nie zdołali tego zrobić do końca, bo czekali zbyt długo, a ciśnienie wody było zbyt silne. Ewakuowali się dalej, zamykając za sobą kolejny właz. Ciała siedmiu zaginionych marynarzy znaleźli nurkowie przeczesujący zalane pomieszczenia już po powrocie uszkodzonego niszczyciela do Yokosuki.

Część zalanego kubryku na USS Fitzgerald. Z tego miejsca marynarze zdołali uciec | US Navy

Sami wpłynęli pod statek

Drugi opisany wypadek miał miejsce nieco ponad miesiąc później, 21 sierpnia 2017 roku. Doszło do niego na bardzo ruchliwych wodach nieopodal Singapuru. USS John S. McCain, zmierzał do tamtejszej bazy US Navy. Na mostku byli dowódca, jego zastępca i kilkanaście innych osób. Pełna obsada, gotowa na przepłynięcie bardzo ruchliwego odcinka oceanu i zawinięcie do portu. Jak wynika z raportu, do wypadku doszło z powodu serii banalnych i łatwych do uniknięcia nieporozumień oraz braku odpowiedniego wyszkolenia. Oficerowie wydali kilka rozkazów, które wprowadziły zamęt na mostku, choć ich celem było właśnie ułatwienie manewrowania.

Przez pomyłkę w obsłudze systemów marynarz odpowiadający za sterowanie stracił kontrolę nad okrętem. Na dodatek doszło do zamieszania i marynarz odpowiedzialny za operowanie mocą silników, operował tylko jednym, podczas gdy drugi ciągle pracował z dużą mocą. W efekcie okręt zaczął w niekontrolowany sposób skręcać w lewo. W zamieszaniu panującym na mostku nie udało się na czas opanować sytuacji. Niszczyciel wykonał łagodny zwrot i wpłynął wprost pod płynący obok statek handlowy Alnic MC.

Dziura w burcie USS John S. McCain i wnętrze kubryku będącego tuż za nią | US Navy

Zakleszczeni nie mieli szans

W przypadku USS John S. McCain dziób cywilnej jednostki również uderzył wprost w jeden z kubryków pełnych marynarzy. Siła zderzenia była tak duża, że pomieszczenie szerokie normalnie na pięć metrów, zostało skompresowane do mniej niż dwóch. Spośród 12 marynarzy będących w kubryku zdołało się uratować tylko dwóch. Jeden akurat był na schodach prowadzących na wyższy pokład i choć uderzenie zrzuciło go na podłogę, zdołał wstać i uciec. Nie widział za sobą nikogo innego. Pamięta jedynie to, że chwilę przed uderzeniem widział dwóch kolegów szykujących się do objęcia wachty. Stali w miejscu, gdzie chwilę później wbił się dziób statku, a w burcie powstała wielka dziura. Próbował wrócić do kubryku z innym marynarzem, który znajdował się w pomieszczeniu wyżej, ale nie był w stanie przejść przez właz pod prąd wody i wyciskanego przez nią powietrza. Woda miała się wlewać w takim tempie, że po kilkunastu sekundach sięgała sufitu. Uratować zdołał się jeszcze jeden marynarz, który był stosunkowo daleko od miejsca uderzenia. Zanim otrząsnął się z szoku, woda miała być około 30 centymetrów od sufitu. Przeciskając się przez rumowisko i dwukrotnie zaczerpując powietrza z kieszeni utworzonych pod stropem, zdołał po omacku dotrzeć do włazu. Pierwszy marynarz, który uciekł, dostrzegł jego cień w kotłującej się wodzie zmieszanej z paliwem i złapał za rękę, po czym wyciągnął do góry. Dziesięciu ich kolegów nie miało takiego szczęścia. Zostali zakleszczeni w swoich kojach i nie mogąc uciec, utonęli. Pokład wyżej, w kolejnym kubryku, kilku innych marynarzy znalazło się w podobnej sytuacji, jednak na szczęście woda wdarła się tam jedynie na wysokość kolana. Dwóch było tak zakleszczonych, że potrzeba było odpowiednio 30 i 60 minut, aby ich wydostać z rumowiska przy pomocy łomów, młotów i nożyc do metalu. Jeden z nich spał na dolnej koi, tuż nad podłogą. Po zderzeniu był tak zakleszczony, że na zewnątrz wystawała jedynie jego stopa. Czuł na niej podnoszący się poziom wody i był przekonany, że już po nim. Na szczęście zderzenie sprawiło, że jego koja podniosła się kilkadziesiąt centymetrów do góry. Prawdopodobnie dzięki temu przeżył, bo gdyby pozostała na swoim miejscu, to znalazłby się pod wodą i utonął, nie mogąc się ruszyć.

Jedno z przejść w kubryku przed i po zderzeniu ze statkiem | US Navy

Wstrząs dla floty

Łącznie w obu kolizjach zginęło 17 amerykańskich marynarzy. Oba niszczyciele są poważnie uszkodzone i wymagają wielomiesięcznych napraw, których koszt jest szacowany na ponad pół miliarda dolarów. Dowódcy obu okrętów i szereg niższych rangą oficerów straciło stanowiska, a ich kariery zostały złamane. Odwołany został również dowódca dywizjonu, w skład którego wchodzą USS Fitzgerald i USS John S. McCain. Dymisję złożył nawet dowódca Siódmej Floty, odpowiadającej za wody Dalekiego Wschodu. Z raportu wyłania się jasny obraz szeregu błędów popełnionych przez załogi obu okrętów. Zgodnie z wcześniejszymi spekulacjami, zawinił głównie brak przestrzegania zasad, nadmierna pewność siebie, niedostateczne wyszkolenie i przemęczenie załóg. Takie wnioski są potężnym wstrząsem dla całej US Navy, bo choć od lat mówiono, że goni ona resztkami sił ze względu na przeciążenie zadaniami, to dopiero te dwie tragiczne kolizje wyraźnie to unaoczniły.

Nie wiadomo jednak, w jaki sposób amerykańska flota planuje sobie poradzić z tą sytuacją. Waszyngton nadal wymaga tego samego, czyli stałej i znacznej obecności w pobliżu Chin, Korei Północnej, Iranu czy Europy. a perspektyw na szybkie zwiększenie liczby okrętów nie ma. US Navy szacuje, że aby spełnić wymagania Waszyngtonu, okrętów powinno być 355. Obecnie jest ich 276.

Na razie zapowiedziano zmiany w szkoleniu i rozpoczęcie korzystania z cywilnych systemów identyfikujących podczas pływania na zatłoczonych akwenach. Dzięki temu statki mają lepiej widzieć okręty i próbować unikać z nimi zderzeń.

Autor: mk//kg / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: U.S. Navy