Po pół wieku amerykański wywiad po raz pierwszy oficjalnie uhonorował lotników i spadochroniarzy, którzy wspierali tybetański ruch oporu. Do dzisiaj przeżyło ich tylko pięciu. Od zakończenia operacji w latach 60. nikomu nie mówili o ściśle tajnych lotach nad Himalajami.
Uhonorowanie przybrało formę fety w muzeum CIA w Waszyngtonie i zawieszenia tam obrazu przedstawiającego lot transportowca C-130 Herkules nad Himalajami z ładunkiem dla Tybetańczyków. Umieszczona została też tabliczka z opisem operacji, której celem było wsparcie tybetańskiego ruchu oporu starającego się opierać inwazji wojsk komunistycznych Chin.
- Przez tyle lat wszyscy zachowaliśmy to wszystko w tajemnicy. Teraz zostało tylko pięciu z nas - stwierdził Ray Beasley, który wykonał około 40 lotów nad Tybet. Były agent CIA ma jednak żal do agencji, że dopiero teraz zdecydowała się uhonorować jego i kolegów poświęcenie, kiedy nie żyje większość z jego kolegów.
Tajne loty nad Tybetem
Dla Beasleya przygoda z CIA rozpoczęła się w 1959 roku, kiedy dostał niespodziewanie telefon od anonimowej osoby. Głos w słuchawce zapytał go, czy chce zarabiać 850 dolarów miesięcznie. W tamtym czasie była to niebagatelna suma, zwłaszcza dla dopiero co zwolnionego z pracy 29-letniego "smokejumpera", czyli strażaka-spadochroniarza, którego zdaniem jest skakać w pobliże ogniska pożaru lasu i próbować go ugasić w zarodku.
Mężczyzna natychmiast się zgodził i szybko okazało się, że przyjął ofertę pracy w CIA. Po szkoleniach trafił do Azji i zaczął służyć jako członek załogi pozbawionego oznaczeń transportowca C-130 Hercules. Był "kickerem", czyli w swobodnym tłumaczeniu "wykopywaczem", którego zdaniem było wyrzucanie na zewnątrz palet z sprzętem i nadzorowanie skoków przeszkolonych przez CIA Tybetańczyków. Czasem musiał ich właśnie "wykopywać" przez drzwi, bo w ostatniej chwili zamierali spanikowani w miejscu.
Warunki, w jakich amerykańskie transportowce wykonywały loty, nie pomagały w podjęciu decyzji o wyskoczeniu z nich ze spadochronem. Nad zajęty przez Chińczyków Tybet wdzierały się wyłącznie w nocy przy pełni księżyca. Maszyny latały możliwie nisko, wlatując w górskie doliny. Beasley wspomina, że bardzo często przelatywali tuż u podnóży Everestu.
Ogólnie CIA wyszkoliło 259 tybetańskich agentów, których następnie przerzucano do kraju podczas kilkuset lotów. Beasley wziął udział w około 40. Nigdy nie znalazł się na tybetańskiej ziemi. Później wziął również udział w lotach nad Laosem i Kubą. Po kilku latach zrezygnował, bo dobra płaca nie rekompensowała monotonii życia w służbie CIA. Poza lotami musieli ciągle siedzieć w swoich bazach, gdzie mogli tylko pić i uprawiać hazard.
Autor: mk\mtom / Źródło: Independent Record
Źródło zdjęcia głównego: US Navy