Państwo na skraju bankructwa, opozycja pozamykana w więzieniach, a dyktator nic sobie nie robi z łagodnych napomnień społeczności międzynarodowej. Reporterzy "Czarno na białym" przyjrzeli się Białorusi po 17 latach rządów Aleksandra Łukaszenki.
Państwo Łukaszenki bankrutuje. W Mińsku puste półki sklepowe i kolejki do kantorów wymiany walut, bo białoruski rubel staje się bezwartościowy. Ale Aleksander Łukaszenka nie widzi powodów do paniki i zapewnia, że kryzysu nie ma. A jeśli będzie źle, to zamknie granice, wstrzyma import, a Białoruś wykarmi i ubierze się sama. Ważne, żeby władza "Baćki" była niezagrożona.
Bo Aleksander Łukaszenka od 17 lat twardą ręką rządzi Białorusią. Ten ostatni w Europie dyktator swoją karierę rozpoczynał jako dyrektor sowchozu, po przemianach w latach 90-tych udało mu się zostać prezydentem i stworzyć system, dzięki któremu tak długo utrzymuje niepodzielną władzę na Białorusi, nie przejmując się międzynarodową opinią publiczną.
Kolejne groźby i sankcje nie robią na nim większego wrażenia. Teraz Unia Europejska zamraża konta i zakazuje handlu z trzema białoruskimi firmami, które są zapleczem finansowym dyktatora. Wygląda jednak na to, że w Europie brakuje i konsekwencji i pomysłu na to, jak skutecznie walczyć z Łukaszenką.
A demokracja na Białorusi jest tylko deklarowana. "Baćka" zapewnia, że w jego kraju nie ma ani jednego więźnia politycznego, ale w białoruskich więzieniach siedzi około 180 opozycjonistów. Fikcją jest też wolność słowa. Przekonał się o tym korespondent "Gazety Wyborczej" Andrzej Poczobut, który dwa i pół miesiąca temu trafił do aresztu. Oskarżono go o zniesławienie i znieważenie prezydenta, proces trwa.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, EPA