Protesty opozycji w Moskwie to największe od lat wyzwanie rzucone brutalnemu systemowi politycznemu Władimira Putina i dowód, że w Rosji wciąż jeszcze nie zanikł głos narodu - ocenia prasa w USA. Jak zauważają niemieckie media, konflikt między Kremlem a rosyjską opozycją rozgrywa się nie tylko na ulicach.
W Rosji od lipca trwają największe od lat antyrządowe manifestacje. Protesty są związane z wyborami władz Moskwy, zaplanowanymi na 8 września. Reakcja władz jest bardzo brutalna. Podczas trzech demonstracji zatrzymano tysiące protestujących, a wielu uczestników manifestacji zostało pobitych przez funkcjonariuszy.
Manifestacje, interpretowane jako generalny sprzeciw wobec rządów Władimira Putina komentuje prasa w Europie oraz za oceanem.
"Okazja do głośnego wyrażenia pretensji"
Obserwowane w miniony weekend nasilenie moskiewskiego ruchu protestu dało mieszkańcom Rosji "okazję do głośnego wyrażenia pretensji związanych z gospodarczą stagnacją (kraju), brakiem politycznego wyboru i geopolityczną izolacją Kremla" - ocenia w poniedziałkowym artykule "Wall Street Journal".
Podkreśla, że choć podczas 20 lat rządów Putina Rosja stała się "potęgą, z którą trzeba się liczyć", to podniesienie statutu państwa na arenie międzynarodowej nie przełożyło się na podniesienie standardu życia dla zwykłych Rosjan.
Tymczasem standard ten od pięciu lat spada m.in. z powodu sankcji nałożonych na Rosję przez Zachód za jej rolę w konflikcie na Ukrainie i zajęcie Krymu, a Rosjanie borykają się ze skutkami "ślimaczego tempa wzrostu gospodarczego, spowodowanego korupcją i zbytnią zależnością (gospodarki) od wpływów ze sprzedaży ropy i gazu" - podkreśla "WSJ".
Ocenia, że licząca dziesiątki tysięcy osób sobotnia demonstracja w Moskwie, odbywająca się w odległości zaledwie kilometra od Kremla, pokazała, że "ruch, który rozpoczął się od protestów z powodu miejskich wyborów przekształcił się w platformę dla szerokiego spektrum interesów politycznych, zarówno lokalnych, jak i krajowych".
"WSJ" zaznacza też, że to ewentualne kolejne protesty pokażą, czy w ten sposób można zmusić władze do spełnienia publicznych żądań, czy też "sprowokują (one) władze do podjęcia jeszcze bardziej drakońskich działań, by te protesty zakończyć".
"Ważny sprawdzian dla społeczeństwa obywatelskiego w Rosji"
"Washington Post" pisze z kolei w komentarzu redakcyjnym, że "na ulicach Moskwy trwa ważny sprawdzian dla społeczeństwa obywatelskiego w Rosji", co sugeruje, że "mimo około 20 lat autorytarnych rządów prezydenta Władimira Putina wielu ludzi w rosyjskiej stolicy nie boi się mówić pełnym głosem".
Waszyngtoński dziennik przypomina, że Putin, "nadal wstrząśnięty po ogromnych demonstracjach przeciwko niemu w 2011 i 2012 roku, w ostatnim czasie musiał zmierzyć się z masowymi protestami, m.in. przeciwko budowie cerkwi w Jekaterynburgu (...) i mógł pomyśleć, że zdoła po prostu zepchnąć w zapomnienie niezależnych kandydatów w wyborach w Moskwie, ale się pomylił".
Tymczasem okazuje się, że "Putin, który stworzył i podtrzymuje autorytarny system w przeważającej części tłumiący sprzeciw i konkurencję polityczną, nie zdołał całkowicie uciszyć głosu swego narodu".
"WP" zauważa też, że w rozmowie telefonicznej Putina i prezydenta USA Donalda Trumpa, która miała miejsce podczas sobotnich protestów, poruszono temat pożarów na Syberii i handlu, ale nie demonstracji w Moskwie. "Trumpa to nie obchodzi" - konkluduje "Washington Post".
"Społeczeństwo obywatelskie żyje"
Jak ocenia niemiecka prasa, protesty opozycji mają ogromny potencjał.
W przeszłości zawsze wyglądało to tak, że państwo dokręcało śrubę do momentu, aż opozycja dawała spokój. Tym razem jest jednak inaczej. Społeczeństwo obywatelskie żyje" - konstatuje dziennik "Tagesspiegel".
Jego zdaniem gotowość do protestów wzrasta, a wraz z nią rośnie nadzieja na zmiany: mniej korupcji, mniej biedy, wyższy poziom życia i więcej demokracji.
"Nie chodzi już tylko o wykluczenie kandydatów opozycji z wyborów do moskiewskiej Dumy. Protestujący nie mogą już znieść stylu, w którym prezydent Władimir Putin od prawie 20 lat rządzi ich krajem. Chcą przerwać zastój i oczekują alternatywy wobec aroganckiej władzy. W ten sposób powiększa się przepaść między narodem a klasą polityczną. I przyczynia się do coraz większej nerwowości na Kremlu" - twierdzi "Tagesspiegel".
W demonstracji na rzecz wolnych wyborów w Moskwie w sobotę wzięło udział 50-60 tys. ludzi - przekazała grupa Biełyj Sczotczik (Biały Licznik), licząca uczestników manifestacji. Według MSW w akcji uczestniczyło 20 tys. osób. W stolicy i innych miastach Rosji zatrzymano ponad 350 osób. Była to najliczniejsza akcja protestu zorganizowana w Moskwie przez opozycję w ciągu ostatnich ośmiu lat, mimo że większość jej liderów została wcześniej zatrzymana.
"Władze są bezradne"
Regionalny dziennik "Badische Zeitung" z Fryburga podkreśla rosnące niezadowolenie obywateli również na rosyjskiej prowincji. "Władze są bezradne i nie wiedzą, jak mają uśmierzyć niepokoje. W stolicy opozycja protestuje przeciwko niedopuszczeniu jej kandydatów do nieistotnych wyborów miejskich. W innych miejscach ludzie protestują przeciwko nielegalnym wysypiskom śmieci czy budowie autostrad" - pisze gazeta z południowego zachodu RFN.
Przypomina przy tym, że niepopularna reforma systemu rent i podatków stworzyła powszechne poczucie niezadowolenia, którego konsekwencją jest tylko spadające poparcie w sondażach dla prezydenta. "Coraz częściej powstaje pytanie, w jakim kierunku zmierza Putin po 20 latach u władzy? Aneksja Krymu, która rozbudza patriotyczne uczucia, nie jest odpowiedzią" - konkluduje "Badische Zeitung".
Wojna informacyjna
Monachijski "Sueddeutsche Zeitung" zaznacza, że konflikt między władzą a opozycją rozgrywa się nie tylko na ulicach. Polem bitwy są też - jeśli nie przede wszystkim - media. Prezydent Władimir Putin dba o to, by jego nazwisko nie pojawiało się w kontekście zdjęć i nagrań policjantów bijących ludzi.
"Dzień w dzień popularne kanały rządowe sączą swój starannie dopracowany przekaz do setek tysięcy domów. Dla wielu ludzi mieszkających daleko od Moskwy jest to jedyna obowiązująca wersja rzeczywistości. W efekcie wielu uważa demonstrantów za 'prowokatorów', którzy doprowadzili do 'masowych zamieszek', w których rzekomo małe dzieci są używane jako żywe tarcze" - relacjonuje liberalny dziennik, ubolewając, że telewizja zamiast wychowywać świadomych obywateli, produkuje "gapiów", którzy popadają w letarg cynizmu albo bezmyślnego patriotyzmu.
"Tym bardziej zadziwiające jest to, że mimo trwającej wojny informacyjnej społeczeństwo obywatelskie nie daje się zastraszyć" - zauważa "Sueddeutsche Zeitung".
Autor: momo/adso / Źródło: PAP