Są ludzie, których twarze i nazwiska przywołują najgorsze obrazy z przeszłości; na Bałkanach przeszłości niedalekiej, bo tej, od której dzieli zaledwie jedno pokolenie. A wraz ze zwolnionym z Hagi Vojislavem Szeszeljem do Serbii wróciły demony przeszłości.
To, co dzieje się w Belgradzie i Serbii od 10 dni przypomina ponury karnawał tysięcy ludzi, którzy - żyjąc przez lata w żałobie po rozpadzie Jugosławii, w której Serbowie odgrywali dominującą rolę - teraz zaczynają odzyskiwać wigor wraz z powrotem do kraju swego "nauczyciela" i "przewodnika" - oskarżonego o zbrodnie wojenne ultranacjonalisty Vojislava Szeszelja, twórcy nowoczesnej idei Wielkiej Serbii, wolnej od Chorwatów i Muzułmanów.
Karnawał ten budzi trwogę w tysiącach innych osób. Tych, które boją się powrotu do pogrzebanych głęboko, strasznych wspomnień o państwie skrajnie zideologizowanym przez nacjonalistów, którzy język szowinistycznej propagandy przekształcili pod koniec ub. wieku w wojnę kosztującą życie przeszło 100 tys. ludzi.
Powrót do Serbii wypuszczonego z Hagi polityka jest największym od lat szokiem dla tego kraju – zarówno dla społeczeństwa jako całości, jak i całej klasy rządzącej.
Wielka Serbia
Szeszelj w 1990 r. założył Serbską Partię Radykalną (SRS), najbardziej nacjonalistyczną formację w historii powojennej Serbii (i Jugosławii). Na fali narastających w olbrzymim tempie konfliktów etnicznych po zawaleniu się Titowskiego komunizmu w Jugosławii, Szeszelj ze swoim programem zdobył ogromne poparcie społeczne i jego partia wygrała wybory parlamentarne.
Szeszelj stworzył program, którego celem było powołanie do życia Wielkiej Serbii - państwa, jakie miało powstać w miejsce Jugosławii, swoim obszarem pokrywając prawie całe jej terytorium. Szeszelj czerpał w dużej mierze ze swej wyobraźni, jednak brał też za punkt odniesienia XIX-wieczne koncepcje narodowotwórcze, które w tej części Bałkanów często wykluczały istnienie jednego narodu lub narodów, kosztem ambicji innych. Tak było m.in. z Serbami, którzy w XIX wieku mieli już własne państwo i uznawali siebie samych za forpocztę nadchodzących na półwyspie zmian, których efektem będzie w końcu stworzenie państwa południowych Słowian.
Szeszelj stworzył więc koncepcję, w której zabrakło miejsca dla Chorwatów (katolików) i Muzułmanów stanowiących do 1990 r. trzeci konstytucyjny naród Jugosławii (dlatego pisanych wielką literą). Uzyskał też poparcie lidera Serbskiej Partii Socjalistycznej - Slobodana Miloszevicia i wraz z nim nakręcił spiralę nienawiści, która znalazła ujście w wojnie rozpoczętej pod koniec lata 1991 r.
Akt oskarżenia w Hadze
Po wojnie powstały w Hadze Trybunał ds. zbrodni wojennych w byłej Jugosławii wysłał za liderem SRS międzynarodowy list gończy.
Trybunał oskarżył go o to, że funkcjonował w ramach "przedsiębiorstwa wojennego (tak postanowiono określać w dokumentach sądowych reżim w Belgradzie tamtego czasu), którego celem stała się wojna, czystki etniczne i wysiedlenia" i jako członek władz politycznych w Belgradzie swoimi działaniami doprowadził bezpośrednio do wybuchu wojny oraz jej trwania w takim kształcie, jaki założyli sobie serbscy politycy i wojskowi.
Szeszelj był więc zdaniem oskarżycieli "odpowiedzialny za wprowadzenie w życie (począwszy od 1991 r. - red.) planu wysiedlenia z dużych obszarów Bośni i Hercegowiny, Chorwacji oraz Wojwodiny nie-serbskiej populacji (Chorwatów, Boszniaków - bośniackich muzułmanów) w celu utworzenia na tych terenach nowego zdominowanego przez Serbów państwa".
Oskarżenie zwracało też uwagę na to, że w skład Wielkiej Serbii miały wejść ziemie tzw. Serbskiej Krajiny - dużego terytorium środkowej Chorwacji, aż po wybrzeże Adriatyku, na którym kilkaset tysięcy Serbów przed wojną żyło od dekad (w wyniku akcji "Burza" w 1995 r. wypędzili ich stamtąd Chorwaci, za co sądzony był m.in. gen. Ante Gotovina).
Prokuratorzy stwierdzili też w akcie oskarżenia, że Szeszelj był "w pełni świadomy zbrodni, jakie dokonywały się na tych terenach" w latach wojny i akceptował je "pozostając częścią przedsiębiorstwa wojennego" stworzonego w Belgradzie. Co więcej "bezpośrednio" angażował się w nabór żołnierzy do jednostek wojskowych wyruszających na front poprzez działalność w ramach biur utworzonej w 1991 r. Serbskiej Partii Radykalnej, na której czele stanął.
Oskarżenie wymieniało go w pierwszej linii obok Slobodana Miloszevicia, Radovana Karadżicia, Ratko Mladicia, Veljko Kadijevca i Blagoje Adżicia - politycznych i wojskowych przywódców Serbów w Serbii i Bośni i Hercegowinie.
W 2003 r. Szeszelj zdecydował, że pojedzie do Hagi dobrowolnie, by "zaświadczyć o swojej niewinności" oraz o "niewinności narodu serbskiego". Trzy lata przesiedział w areszcie, a w listopadzie 2006 r. ruszył jego proces. Trwał nieprzerwanie prawie osiem lat. Latem tego roku okazało się jednak, że jeden z sędziów w jego sprawie jest podejrzewany o korupcję i trybunał wyznaczył w jego miejsce innego. Ten dostał czas do jesieni 2015 r. na zapoznanie się z dokumentami i proces Szeszelja zawieszono.
Jego obrona skorzystała z tego i poprosiła trybunał o warunkowe zwolnienie klienta, u którego w ostatnich miesiącach wykryto nowotwór. Sędziowie uznali, że może wrócić do Belgradu i tam się leczyć przed powrotem do Holandii.
Powrót do Serbii po 11 latach
Proces w Hadze jest zawieszony i jeżeli Szeszelj dożyje jego wznowienia, będzie on jeszcze długo trwał. Kilka lat w areszcie i kilka lat procesu polityka uzmysławia bowiem, jak trudnym jest on przeciwnikiem dla haskich oskarżycieli. Trudno im dowieść, że przemawiając językiem czystej nienawiści i konstruując politykę państwa w oparciu o skrajnie nacjonalistyczne założenia – rzeczywiście bezpośrednio przyczynił się do morderstw, gwałtów i wypędzeń, w związku z czym mógłby zostać uznany za zbrodniarza wojennego.
Dziś jednak ważne jest to, że Szeszelj został z Hagi wypuszczony i wrócił do kraju, w którym od razu stanął w centrum zainteresowania całego społeczeństwa i krajowych oraz zagranicznych (gł. chorwackich i bośniackich) polityków i mediów.
Od czasu powrotu do Belgradu w nocy z 11 na 12 listopada, Szeszelj wygląda jak nowo narodzony. Kipi energią, najchętniej nie wypuszczałby mikrofonu z ręki. Przez 11 lat słuchał oskarżeń i teraz sam je rzuca. To, co w ciągu paru dni powiedział i napisał wstrząsnęło obywatelami krajów byłej Jugosławii, a tysiącom Serbów najwyraźniej się spodobało.
Pierwsza mowa
Gdy Szeszelj lądował w serbskiej stolicy w środku nocy, nad lotniskiem unosiły się śpiewy setek ludzi wychwalających w “bohaterskich” pieśniach dowódców wojny lat 90-tych, a w powietrzu dało się czuć zapach smażonej na ruszcie wieprzowiny, rozstawionej na rusztowaniach wokół terminalu lotniska, gdzie trwał bałkański karnawał. Starzy i młodzi, byli żołnierze i dojrzewający dopiero miejscowi nacjonaliści w bluzach z kapturami – wszyscy czekali na wielkiego Szeszelja, „Księcia” – jak mówi się o nim w Belgradzie.
Niektórzy – pytani przez zebranych tam dziennikarzy o to, na co liczą po jego powrocie do kraju – mówili, że ten „największy z żyjących Serbów” przyjechał „posprzątać kraj”, że „wie najlepiej”, co z nim zrobić i „rozwiąże wszystkie problemy”.
Gdy wyszedł z samolotu i przedostał się przez halę terminala na zewnątrz, próbował wziąć do ręki mikrofon, ale szalejący ze szczęścia tłum nie dał mu dojść do głosu. Wydawało się, że najchętniej ludzie wzięliby go na ręce i przedefilowali z nim do samego centrum miasta, nie dając chwili na odpoczynek. Szeszelj i jego obstawa wsiedli więc w samochody i pojechali do siedziby założonej przez niego przed ponad 20 laty Serbskiej Partii Radykalnej. To tam Szeszelj chwycił na mikrofon po raz pierwszy i zaczął mówić:
- Poprzysiągłem, że pokonam trybunał w Hadze i - choć walka zajęła mi więcej czasu, niż myślałem - zakończyła się tak, jak było to do przewidzenia. Trybunał w Hadze jest jak zraniona bestia. To produkt globalizacji, który zniszczył życie serbskich przywódców, jej armii i dowódców. Nasi zawsze honorowi generałowie bronili Serbii - stwierdził, odnosząc się do wydanych przez lata w Holandii wyroków skazujących za zbrodnie wojenne prawie całe serbskie dowództwo wojskowe z okresu wojny lat 1992-95.
Następnie wymienił listę osądzonych w Hadze Serbów mówiąc o nich jako "kwiecie serbskiego narodu lat 90-tych" i odniósł się do obecnie rządzących w Belgradzie polityków, nazywając ich "zdrajcami' i "sługusami Zachodu". Przemówienie zakończył pozdrowieniem wywołującym do dziś strach w ofiarach wojny w byłej Jugosławii: "Niech żyje Wielka Serbia!".
Tłum odpowiedział chóralnym "Niech żyje!" i zaczął obrzucać wyzwiskami rządzących dziś w Belgradzie premiera Aleksandra Vuczicia i jego ministrów, którzy za cel postawili sobie wejście Serbii do Unii Europejskiej i normalizację stosunków z sąsiadami.
Druga mowa, wiec w Belgradzie
Trzy dni później Szeszelj znów pojawił się na scenie, tym razem przed tłumem około pięciu tysięcy zwolenników, na Placu Republiki, głównym placu Belgradu. W tym przemówieniu Szeszelj skupił się na "wrogach Serbii", wskazując ich po imieniu.
- Najgorsi są ci, teraz będący u władzy, a kim dla nas byli? Naszymi najbliższymi współpracownikami, sojusznikami, tymi, którzy dowodzili. Oto rana, która boli najbardziej tych, którzy walczyli na pierwszej linii frontu o Serbów i Wielką Serbię. Teraz dawni przyjaciele są naszymi największymi wrogami zdanymi na łaskę Amerykanów i Zachodu - mówił Szeszelj.
Odniósł się do prezydenta Tomislava Nikolicia i premiera Aleksandra Vuczicia. Obaj politycy w latach 90-tych zaczynali i rozwijali karierę w Serbskiej Partii Radykalnej dowodzonej przez Szeszelja. Obaj też w 2008 roku zmienili front i stali się proeuropejskimi politykami, przeciągając na swoją stronę wielu dawnych towarzyszy z SRS, dziś również działających w rządzie i kształtujących politykę kraju.
- I to ze względu na nich, na ich zdradę Serbska Partia Radykalna chce większej integracji z Rosją i jej sojusznikami: Białorusią, Kazachstanem i innymi. Nie chce członkostwa w UE, nie chce też z nią konfliktu, ale nasze kontakty z Unią muszą się opierać na zasadach równorzędnej współpracy - powiedział.
Szeszelj stwierdził też, że "dobrze się stało", że w 2003 r. - gdy on sam zdecydował się oddać w ręce trybunału w Hadze - zabity został premier Serbii Zoran Dżindżić. Ówczesny szef rządu był proeuropejskim politykiem i wypowiadając wojnę korupcji i zorganizowanej przestępczości, równocześnie doprowadził do ekstradycji do Hagi Slobodana Miloszevicia - chwilę wcześniej jeszcze prezydenta kraju oraz głównego oskarżonego o rozpoczęcie wojny na Bałkanach przez holenderskich prokuratorów.
Szeszelj powiedział też, że "wciąż wierzy w Wielką Serbię" i sami Serbowie nie powinni o niej zapominać.
Trzecia mowa, Vukovar 18 listopada
Trzeci raz Szeszelj zabrał głos 19 listopada, dzień po chorwackich obchodach zw. z rocznicą upadku Vukovaru. Chorwaci - jak co roku - zebrali się w tym mieście w Slawonii (na wschodzie kraju, niedaleko granicy z Serbią), by wspominać trwającą trzy miesiące w 1991 r. obronę miasta przed serbską armią.
Vukovar - miasto wielonarodowe, w którym przed wojną żyli zarówno Chorwaci, Serbowie jak i muzułmanie - w wyniku ataków prowadzonych przed podległą Belgradowi Jugosłowiańską Armię Ludową (JNA) został właściwie zrównane z ziemią. Gdy w końcu 18 listopada wkroczyli do niego Serbowie, doszło do masowych morderstw i gwałtów. Decyzją armii, z miasta wysiedlono wszystkich nie-serbskich mieszkańców i ogłoszono Vukovar "serbskim miastem". W kolejnych dniach w masowych egzekucjach zginęło kilkuset Chorwatów, m.in. żołnierzy, ale również 200 pacjentów szpitala miejskiego, którzy nie mogli opuścić miasta.
Do dziś Chorwaci nie znaleźli szczątków 48 ofiar tych masakr. Choć trybunał w Hadze osądził dwóch pułkowników JNA za bezpośrednie wydanie rozkazów rozstrzelania jeńców, a 16 innych wojskowych skazał za zbrodnie w mieście na łączne wyroki ponad 200 lat więzienia, Chorwaci, dla których ludność Vukovaru stała się pierwszą ofiarą doktryny Wielkiej Serbii, od lat liczą też na skazanie Szeszelja - ideologa tworzącego szaleńczą wizję serbskiego państwa w miejsce Jugosławii.
Vojislav Szeszelj wiedział więc, co robi, gdy 19 listopada rano opublikował na stronie swojej partii oświadczenie odnoszące się do uroczystości w tym slawońskim mieście.
"Przewodniczący Serbskiej Partii Radykalnej i dowódca czetników (termin odnoszący się do serbskiej partyzantki z okresu II wojny światowej walczącej głównie przeciwko chorwackim i albańskim żołnierzom walczącym po stronie Hitlera w armiach ich satelickich, podbitych przez Hitlera krajów - red.), dr Vojislav Szeszelj składa wyrazy uznania i pozdrawia serbskich czetników w dniu wyzwolenia serbskiego Vukovaru. 23 lata temu, po trzech miesiącach bohaterskiej walki, wyzwolili oni miasto od paramilitarnych oddziałów ustaszów (Chorwatów, z którymi podczas II WŚ walczyli czetnicy - red.). Vukovar był pierwszym wyzwolonym serbskim miastem, wcześniej bez walki oddanym przez reżim w Belgradzie ustaszowskiemu państwu chorwackiemu.
Dr Vojislav Szeszelj i jego Serbska Partia Radykalna nigdy nie odstąpią od żadnej piędzi serbskiej ziemi i uczynią wszystko, by Republika Serbskiej Krajiny i serbski Vukovar stały się częściami Wielkiej Serbii."
Wściekłość Chorwatów
Język jakim posługuje się Szeszelj doprowadził Chorwatów do wściekłości, a wielu innych polityków – z pewnością przynajmniej w Bośni i Kosowie – do zdenerwowania.
Samo wypuszczenie Szeszelja wywołało absolutną wściekłość w Chorwacji, a jego kolejne wystąpienia jeszcze wzmogły atmosferę nienawiści, wciąż żywej w kontaktach dwóch narodów, Serbowie bowiem wciąż w Vukovarze żyją i pracują.
Jako pierwsza głos zabrała w tej sprawie szefowa dyplomacji Vesna Puszić, która określiła decyzję Trybunału w Hadze mianem „nieodpowiedzialnej”, a Szeszelja „szaleńcem mogącym zdestabilizować region”.
Puszić otwarcie stwierdziła, że Szeszelj „zagraża Chorwacji i Bośni i Hercegowinie”, a w przypadku tej drugiej, która jest krajem „mniej stabilnym, może się okazać czynnikiem destabilizującym”. Szefowa MSZ dodała też, że wypuszczenie Szeszelja i jego powrót do Belgradu „przede wszystkim zaszkodzi Serbii, która z chorwackiej perspektywy jest ważnym sąsiadem kroczącym ścieżką ku Europie”.
Jeszcze ostrzej wypowiedział się prezydent Chorwacji, Ivo Josipović. W liście do przewodniczącego haskiego trybunału Theodora Merona stwierdził:
„Sprawy Vojislava Szeszelja i Slobodana Miloszevicia oskarżonych o zbrodnie wojenne, które nie zostały doprowadzone do końca (Miloszević zmarł przed ogłoszeniem wyroku – red.) są przykładem porażki systemu sprawiedliwości i prawa międzynarodowego, co podważa zaufanie do międzynarodowych instytucji tego typu".
Prezydent Josipović dodał, że czuje się w obowiązku do reagowania na słowa, które będzie wypowiadał Szeszelj, bo „rządzi krajem, którego obywatele stali się ofiarami” Serba i jemu podobnych „zbrodniarzy wojennych”.
„Szeszelj znów przemawia językiem pełnym nienawiści i doprowadza do ożywienia języka swej ideologii w kolejnych oświadczeniach i przemówieniach; ożywienia ideologii, której wcielenie w życie doprowadziło do zbrodni, śmierci, zniszczenia i niekończącego się cierpienia” – dodał Josipović kończąc, że „jego (Szeszelja) zwolnienie wzmaga strach w ofiarach wojny i świadkach popełnionych zbrodni”.
Po oświadczeniu Szeszelja dot. Vukovaru, Josipovic napisał na Twitterze:"Po tym, co napisał o upadku Vukovaru, Szeszelj musi zostać zabrany do Hagi".
Nakon sramotnog priopćenja na Dan sjećanja na žrtve Vukovara, Šešelja treba vratiti u Haag.
— Ivo Josipović (@ivojosipovic) listopad 18, 2014
Bośni przypomina się wojna
Zdanie, jakie wypowiedziała szefowa chorwackiej dyplomacji może zawierać wskazówkę dotyczącą przyszłej politycznej drogi Szeszelja i serbskich nacjonalistów. Może się bowiem okazać, że Szeszelj zacznie zdobywać poparcie przez rozwijanie kontaktów w Bośni i sojusz z prezydentem autonomicznej Republiki Serbskiej w jej granicach - Miloradem Dodikiem.
Dodik to polityk, który już lata temu zrezygnował z języka poprawności politycznej w kontaktach z sąsiadami, a także politycznymi przeciwnikami w kraju. To szowinista budujący od ponad 10 lat swój kapitał w Bośni na hasłach przywrócenia honoru i czci Serbom, których to miał ich przez ostatnie 20 lat pozbawić Zachód.
Dodik jest politykiem, który nie słucha nawet Belgradu, a od wiosny tego roku, gdy na czele rządu stanął Aleksandar Vuczić i jego euroentuzjaści, prowadzi wręcz samodzielną politykę zagraniczną. Nie dość, że nie liczy się z politykami boszniackimi (muzułmańskimi) i chorwackimi z federacyjnej części Bośni, a także z urzędem Wysokiego Przedstawicielstwa UE w jego kraju, to jeszcze jawnie popiera Władimira Putina. W marcu, zaledwie dzień po aneksji Krymu przez Rosję, Dodik powitał Putina w oświadczeniu jako „wielkiego przywódcę” i lidera słowiańskiego, prawosławnego świata i obwieścił, że „jego kraj”, tzn. autonomiczna Republika Serbska, która nie ma prawa kształtowania polityki poza granicami Bośni i Hercegowiny, akceptuje działania Rosji na Ukrainie.
W tej sytuacji łatwo sobie wyobrazić, że Szeszelj będzie szukał w Dodiku silnej prawej ręki lub też – świadomy swego wieku i stanu zdrowia – stworzy polityczny sojusz z kimś, komu ustąpi miejsca, przyjmując jednak rolę mentora.
Hasła, jakie Szeszelj wygłaszał w Belgradzie w ostatnich dniach muszą budzić grozę wśród bośniackich muzułmanów. Należy pamiętać, że stanowią oni aż 30 proc. mieszkańców Republiki Serbskiej (cała reszta to Serbowie), a na jej terytorium tej ostatniej leżą liczne wsie i miasta, w których Serbowie dokonali rzezi na muzułmanach w czasie wojny lat 1992-95. W Republice Serbskiej, 70 km na wschód od Sarajewa, leży też Srebrenica – miejsce kaźni ponad 8 tys. muzułmańskich mężczyzn i chłopców, których żołnierze gen. Ratko Mladicia pogrzebali w bezimiennych, masowych grobach, wcześniej ćwiartując ich zwłoki tak, by ich rodziny żyły ze świadomością tego, że ich bliscy nigdy tym sposobem nie trafią do raju.
Trybunał przegrywa walkę z czasem
Trybunał ds. zbrodni wojennych w byłej Jugosławii od 1993 r., gdy został powołany, zakończył wyrokiem skazującym 93 sprawy, w zdecydowanej większości dotyczące serbskich wojskowych i polityków.
W przypadku Slobodana Miloszevicia procesu nie udało się dokończyć, bo były prezydent Jugosławii zmarł. Radovan Karadżić i gen. Ratko Mladić oskarżeni o odpowiedzialność bezpośrednią za ludobójstwo w Srebrenicy oraz Goran Hadżić - przywódca chorwackich Serbów oskarżony o odpowiedzialność za deportacje i wydanie rozkazów zabicia setek Chorwatów - wciąż jeszcze nie usłyszeli wyroków. Szeszelj - piąty najważniejszy oskarżony, którego sprawa jest wciąż rozpatrywana przez trybunał - dostał rok przerwy i wiele wskazuje na to, że może go w całości spędzić wokół tych, którzy go podziwiają i uwielbiają.
Wszystko to stawia w złym świetle sędziów i prokuratorów z Hagi. Ci 20 lat po wojnie na Bałkanach wciąż nie potrafią skazać winowajców największego europejskiego konfliktu od zakończenia II wojny światowej.
Autor: Adam Sobolewski / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: wikipedia.org/EPA