Partia Pracy traci poparcie przez "aferę prezentową"

Źródło:
PAP
Po 14 latach torysi stracili władzę. Partia Pracy zdobyła prawie dwie trzecie miejsc w Izbie Gmin
Po 14 latach torysi stracili władzę. Partia Pracy zdobyła prawie dwie trzecie miejsc w Izbie Gmin
Maciej Woroch/Fakty TVN
Po 14 latach torysi stracili władzę. Partia Pracy zdobyła prawie dwie trzecie miejsc w Izbie GminMaciej Woroch/Fakty TVN

Choć rozpoczęta w niedzielę w Liverpoolu doroczna konferencja Partii Pracy jest pierwszą od 15 lat, gdy to laburzyści sprawują władzę, nie mają oni zbyt wielu powodów do zadowolenia. Początek konferencji przyćmiewają problemy, których w ostatnim czasie pojawiło się niespodziewanie dużo.

Po zwycięstwie 4 lipca w wyborach, w których Partia Pracy zdobyła aż 411 z 650 miejsc w Izbie Gmin, wydawało się, że premier Keir Starmer będzie mieć komfort rządzenia, jakiego od wielu lat nie mieli jego poprzednicy. Starmer zresztą sam jasno dawał do zrozumienia, że już teraz myśli o kolejnych wyborach, bo - jak wyjaśniał - naprawa kraju po rządach Partii Konserwatywnej wymaga co najmniej dwóch kadencji.

Premier dostawał bilety warte ponad 40 tys. funtów

Tymczasem już po niespełna trzech miesiącach sprawowania władzy przez laburzystów więcej niż o planach naprawy kraju mówi się o przyjmowaniu prezentów przez posłów Partii Pracy i związanych z tym potencjalnych konfliktach interesów.

Zaczęło się w środę, gdy stacja Sky News, która przeanalizowała rejestr interesów poselskich, ujawniła, że Starmer od początku poprzedniej kadencji, czyli od grudnia 2019 roku, przyjął prezenty na łączną sumę ponad 107 tys. funtów, co jest kwotą 2,5-krotnie wyższą niż od tej przyjętej przez posłankę będącą pod tym względem na drugim miejscu. Same tylko sprezentowane mu bilety na mecze piłkarskie miały wartość ponad 40 tys. funtów. Na dodatek niemal równocześnie okazało się, że w czasie kampanii Starmer, jego zastępczyni Angela Rayner i obecna minister finansów Rachel Reeves dostali od laburzystowskich donatorów od kilku do kilkunastu tysięcy funtów na ubrania.

Brytyjski premier sir Keir Starmer i wicepremier Angela Rayner dzień przed konferencją Partii Pracy w LiverpooluEPA/ADAM VAUGHAN

Wprawdzie samo przyjmowanie prezentów przez posłów, jeśli jest właściwie zgłoszone, nie jest niezgodne z prawem, ale pojawiły się pytania, jak to się ma do obietnic Starmera, że jego rząd będzie służył ludziom i stawiał na pierwszym miejscu ich interesy, a nie swoje własne. Co gorsza, sprawa prezentów pojawiła się zaledwie kilka dni po tym, jak rząd odebrał 90 proc. emerytom dopłaty do ogrzewania w zimie i ograniczył prawo do nich tylko dla najuboższych z nich. Reeves wyjaśniała to koniecznością łatania deficytu budżetowego pozostawionego przez rząd Partii Konserwatywnej, ale trudno było uniknąć wrażenia, że Starmer zabiera emerytom 200-300 funtów rocznie, a sam dostaje prezenty warte tysiące.

Problemy nie tylko premiera

Zresztą nie chodzi tylko o samego Starmera, bo w ten weekend okazało się, że Rayner nie zadeklarowała, iż jeden z darczyńców Partii Pracy zapewnił jej darmowe zakwaterowanie w apartamencie podczas jej prywatnego pobytu w Nowym Jorku, a z kolei minister edukacji Bridget Phillipson dostała 14 tys. funtów na zorganizowanie przyjęcia z okazji 40. urodzin. Wprawdzie obie mówią, iż żadne przepisy nie zostały złamane, ale tego typu sprawy tym bardziej pogłębiają wrażenie niespójności z deklaracjami o rządzie służącym ludziom.

Jakby tego jeszcze było mało, to w tym tygodniu pojawiły się też kontrowersje wokół zarobków Sue Gray, szefowej sztabu na Downing Street, czyli najważniejszej doradczyni Starmera. Już samo jej zatrudnienie przez Starmera w gabinecie cieni budziło wątpliwości, bo będąc teoretycznie niezaangażowaną politycznie urzędniczką, sporządziła raport w sprawie przyjęć na Downing Street w czasie pandemii, który faktycznie doprowadził do upadku premiera Borisa Johnsona. Teraz się okazało, że choć rząd mówi o konieczności oszczędzania, Gray po wyborach dostała dużą podwyżkę i zarabia obecnie 170 tys. funtów rocznie, więcej niż sam premier.

Notowania Starmera lecą w dół

W efekcie stopień aprobaty dla działań Starmera spadł w ciągu ostatnich dwóch miesięcy aż o 44 punkty procentowe i znalazł się na poziomie ustępującego lidera konserwatystów Rishiego Sunaka. Według przeprowadzonego w dniach 18-20 września badania ośrodka Opinium działania Starmera pozytywnie ocenia 24 proc. ankietowanych, a negatywnie - 50 proc., co daje wskaźnik netto -26. W sondażu przeprowadzonym przez ten sam ośrodek dwa miesiące wcześniej premier miał wskaźnik netto +18 (pozytywnie oceniało jego działania 38 proc., negatywnie - 20 proc.).

Na dodatek więcej ocen negatywnych niż pozytywnych dostali także wszyscy najważniejsi członkowie jego gabinetu - Rayner, Reeves, ministrowie - spraw zagranicznych David Lammy, spraw wewnętrznych Yvette Cooper i zdrowia Wes Streeting.

Autorka/Autor:FC/pm

Źródło: PAP

Źródło zdjęcia głównego: EPA/ADAM VAUGHAN