Węsławski podkreślił, że jeśli spojrzymy na stan całego ekosystemu Bałtyku - ryb, skorupiaków, planktonu czy zwierząt żyjących na dnie - to po wpływie powodzi nie ma już praktycznie śladu. - Choć było to zjawisko ogromnie silne i szczególnie znaczące w skali Odry oraz Zalewu Szczecińskiego, to jednak Bałtyk, mimo że jest morzem stosunkowo małym i płytkim, ma ogromną objętość w porównaniu z masami wody, które wówczas do niego trafiły. Dlatego już po kilku miesiącach nie odnotowywano właściwie żadnych biologicznych śladów tego zdarzenia - wyjaśnił.
Co z substancjami, które trafiły do morza?
Fakt, że do akwenu trafiła duża porcja substancji czynnych biologicznie, które mogą prowadzić do jego eutrofizacji czyli przeżyźnienia, także nie stanowił problemu. - Jeśli chodzi o biogeny, to ich wysokie stężenia są charakterystyczne dla całej południowej części Bałtyku. Polska na co dzień dostarcza je w ogromnych ilościach, przede wszystkim za sprawą Wisły, która ma w tym względzie znacznie większe znaczenie niż Odra. Powódź jedynie chwilowo zwiększyła ten dopływ - powiedział oceanolog.
Mniej tlenu, niższe zasolenie
Zaznaczył też, że po powodzi mogło dojść do miejscowego spadku stężenia tlenu czy obniżenia zasolenia, ale również takie zjawiska zwykle zanikają w ciągu kilku miesięcy. - Można więc powiedzieć, że Bałtyk sam się oczyszcza. Trzeba jednak pamiętać, że wahania poziomu tlenu mają charakter sezonowy i silnie zależą od temperatury oraz warunków pogodowych, na przykład tego, czy występują sztormy, czy też morze pozostaje spokojne - wytłumaczył. Kuliński przypomniał natomiast, że strefy beztlenowe to jeden z najpoważniejszych problemów środowiskowych Bałtyku, jednak nie zależą one mocno od powodzi. - Warto podkreślić, że deficyty tlenu, czyli sytuacje, w których jego ilość przy dnie jest zbyt mała, by mogły tam żyć zwierzęta, to w Bałtyku zjawisko w dużej mierze naturalne. Wynika ono z charakterystyki samego morza, a więc jego półzamkniętego położenia oraz uwarstwienia wód. Górna warstwa, o dużej objętości, jest silnie wysłodzona wskutek dopływu wód rzecznych. Natomiast głębiej znajdują się wody, które okresowo napływają z Morza Północnego. Są dużo bardziej zasolone i opadają na dno, tworząc wyraźną stratyfikację (tworzenie się warstw - przyp. red.). W praktyce oznacza to powstanie swoistego drugiego dna na głębokości około 70-80 metrów, które utrudnia dopływ tlenu w najgłębsze partie morza. Bałtyk jest więc w pewnym sensie skazany na deficyty tlenowe ze względu na swoją budowę. Powódź nie miała więc dużego znaczenia dla całego Bałtyku, jej wpływ był raczej lokalny - wyjaśnił naukowiec.
Kluczowa rola Zalewu Szczecińskiego
W wodzie z Odry znajdowały się różnego rodzaju zanieczyszczenia, w tym chemiczne. - Powódź niosła ze sobą wszystko to, co rzeka transportuje na co dzień, ale w znacznie większej skali. Woda występowała z koryta, zalewała pola, docierała do składowisk odpadów i innych terenów, wypłukując z nich różne substancje, które następnie trafiały do Bałtyku. Zaobserwowaliśmy podwyższone stężenia niektórych zanieczyszczeń, ale nie wykraczały one poza typowy zakres wartości notowanych na co dzień, były jedynie nieco wyższe - powiedział prof. Kuliński. Zaznaczył, że zanim woda trafiła do morza, napotkała na swojej drodze Zalew Szczeciński. To wiele zmieniło. - Pełni on rolę swoistego biogeochemicznego filtra. To właśnie tam osadzała się znaczna część nadmiarowych substancji - zarówno zanieczyszczeń, jak i związków azotu, fosforu czy materii organicznej. Było to wyraźnie widoczne w osadach zalewu - podkreślił ekspert. Jego zdaniem powódź miała więc większe konsekwencje dla Zalewu Szczecińskiego niż dla samego Bałtyku. - Zalew jest stale zasilany wodami Odry w ilości średnio 550 metrów sześciennych na sekundę, a podczas powodzi przepływy sięgały nawet 2500 metrów sześciennych na sekundę. Większość materiału naniesionego w tym czasie została przetworzona przez lokalny ekosystem i zdeponowana w osadach. Pamiętajmy jednak, że zalew znajduje się pod ciągłym, silnym wpływem działalności człowieka. Nie była to też pierwsza powódź na Odrze - wyjaśnił Kuliński.
Gwałtowne rozładowanie energii
Naukowcy zwrócili też uwagę na ogólne zagrożenie powodziami. - Z powodu zmian klimatycznych należy się spodziewać większej liczby zjawisk ekstremalnych, ponieważ wyższa temperatura oznacza więcej energii zgromadzonej w atmosferze. Ta energia musi znaleźć ujście. Powódź jest niczym innym jak właśnie gwałtownym rozładowaniem tej energii - Kuliński. Podkreślili, że jedną z kluczowych metod obrony jest utrzymanie rzek w możliwie naturalnym stanie. - Im bardziej prostujemy rzeki i ograniczamy im możliwość naturalnej filtracji wody, w tym przez rośliny w meandrach i rozlewiskach, tym gorsza staje się jakość wody, która podczas powodzi zbiera różnego rodzaju zanieczyszczenia. Ta powódź to dobry przykład pokazujący znaczenie naturalnych ekosystemów i rozlewisk takich jak Zalew Szczeciński. Wciąż aktualny jest też apel, abyśmy przestali prostować rzeki i zamieniać je w kanały żeglugowe - podkreślił Węsławski.
Autorka/Autor: map
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Marcin Bielecki/PAP