Prezydent Stanów Zjednoczonych i kubański przywódca przy jednym stole - takiego scenariusza jeszcze kilka miesięcy temu nie byli w stanie wyobrazić sobie nawet najwięksi optymiści. Dzięki spotkaniu Baracka Obamy i Raula Castro VII Szczyt Ameryk w Panamie już przeszedł do historii.
W 1956 r. Dwight Eisenhower spotkał się z Fulgencio Batistą, a w 1959 r. ówczesny wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon - z triumfującym po zwycięstwie rewolucji Fidelem Castro. Potem była inwazja w Zatoce Świń, kryzys kubański i zamrożony na kilkadziesiąt lat konflikt. W czasie rządów braci Castro gospodarz Białego Domu zmieniał się dziesięć raz, ale polityka wobec Hawany pozostawała ta sama.
Kontakty w czasach porewolucyjnej Kuby ograniczyły się do krótkiego i raczej wymuszonego powitania między Fidelem Castro i Billem Clintonem podczas szczytu ONZ w Nowym Jorku w 2000 r.
Jako zwiastun zwrotu w stosunkach pomiędzy dwoma krajami może być natomiast uznany uścisk dłoni, jaki wymienili Barack Obama i Raul Castro na pogrzebie Nelsona Mandeli w grudniu 2013 r. Teraz wiadomo, że już wtedy w tajemnicy toczyły się negocjacje dotyczące odmrożenia relacji między Kubą i Stanami Zjednoczonymi.
Koniec izolacji
Gdy tylko Raul Castro zapowiedział pod koniec grudnia, że wybiera się na Szczyt Ameryk, wiadomo było, że stosunkowo nudne zazwyczaj spotkanie przywódców państw wchodzących w skład Organizacji Państw Amerykańskich (OPA), tym razem będzie bacznie obserwowane, nie tylko w krajach regionu.
Państwa latynoamerykańskie od wielu lat domagały się, by Hawana była obecna na Szczytach Ameryk, jednak Waszyngton stanowczo sprzeciwiał się temu pomysłowi. Przed poprzednim szczytem w kolumbijskiej Cartagenie de Indias część państw regionu zagroziła bojkotem spotkania, jeśli nie pojawi się na nim Raul Castro. Sytuację ratować musiał gospodarz - prezydent Kolumbii Juan Manuel Santos - który pojechał do Hawany i poprosił Raula Castro, by nie przyjeżdżał na szczyt.
Ogłoszona 17 grudnia decyzja o przełomie w relacjach między Stanami Zjednoczonymi i Kubą sprawiła, że USA zakończyły politykę upartego izolowania Kuby na arenie międzynarodowej. Uściski dłoni i wspólne zdjęcia na szczycie w Panamie to ważne symboliczne gesty pokazujące, że od tych zmian nie ma już odwrotu.
Atmosfera "serdeczna, ale formalna"
Przygotowania do spotkania Raula Castro i Baracka Obamy były bardzo staranne.
Poprzedziła je rozmowa telefoniczna między przywódcami oraz negocjacje szefa amerykańskiej dyplomacji Johna Kerry'ego i ministra spraw zagranicznych Kuby, Bruno Rodrigueza. Ostatnie oficjalne spotkanie na tym szczeblu - między Johnem Fosterem Dullesem i Gonzalo Guellem - miały miejsce w 1958 r.
Wyczekiwane spotkanie Baracka Obamy i Raula Castro odbyło się drugiego dnia szczytu, w sobotę. Trwało około godziny. Jak zauważa Reuters, atmosfera wyglądała na serdeczną, ale dość formalną.
- To bez wątpienia historyczne spotkanie. Jesteśmy teraz gotowi, by ruszyć do przodu - powiedział jego zakończeniu prezydent USA. - Jesteśmy gotowi rozmawiać na każdy temat. Musimy być jednak cierpliwi, bardzo cierpliwi - przyznał z kolei Castro.
Zaskakujące wyznanie Raula
Prezydent Kuby był dużo bardziej wylewny w czasie swojego przemówienia na forum szczytu. W zaskakującej i spontanicznej dygresji nazwał Baracka Obamę "uczciwym człowiekiem". Przyznał, że zapoznał się z biografią amerykańskiego prezydenta i wyraził wobec niego podziw. - Myślę, że na jego zachowanie miało wpływ jego skromne pochodzenie - powiedział. Słów tych próżno szukać w oficjalnej wersji wystąpienia zamieszczonej na rządowych serwisach informacyjnych.
Mimo że większość przemówienia kubańskiego prezydenta składała się z wytykania Stanom Zjednoczonym "imperialistycznych napaści" i obarczania Waszyngtonu winą za wszystkie krzywdy, jakie kiedykolwiek spotkały Amerykę Łacińską, Castro podkreślił też, że Obama nie ponosi odpowiedzialności za mroczną przeszłość.
- Dziesięciu prezydentów ma wobec nas dług do spłacenia, ale nie prezydent Obama - powiedział.
Dla równowagi - spotkanie z dysydentami
Do różnic między Waszyngtonem i Hawaną, które zapewne nie zostaną szybko przezwyciężone, należy bez wątpienia stosunek do przestrzegania praw człowieka. W sondażu przeprowadzonym na wyspie przez amerykańską firmę badawczą niemal połowa ankietowanych przyznała, że głównym problemem jest brak wolności. 52 proc. przepytanych Kubańczyków uznało, że w kraju powinno działać więcej partii politycznych. Tylko 19 proc. stwierdziło, że bez skrępowania wyraża swoje poglądy w miejscach publicznych. 75 proc. zdradziło jednak, że pilnuje się w takich sytuacjach.
W Panamie, jeszcze przed rozpoczęciem szczytu, doszło do nieprzyjemnego incydentu, w czasie którego zwolennicy braci Castro starli się z dysydentami. Niezależne media i opozycjoniści zarzucają, że stronnicy reżimu działali z inicjatywy władz.
W piątek Obama wziął udział w zorganizowanym na marginesie szczytu forum społeczeństwa obywatelskiego. Choć w przemówieniu prezydenta nie padła nazwa żadnego kraju, trudno nie odczytać słów o tym, że "silne kraje nie boją się krytycznego głosu swoich obywateli" jako skierowanych m.in. w stronę władz Kuby.
- Przywódcy, którzy nie mają się czego obawiać, rozumieją, że krytyka tylko ich wzmacnia i czyni bardziej efektywnymi (...) Społeczeństwo obywatelskie to nasze sumienie. To katalizator zmian. Właśnie dlatego silne narody nie boją się aktywnych obywateli - podkreślił Obama.
Po zakończonych obradach forum prezydent wziął udział w zamkniętym spotkaniu z 15 aktywistami z całego regionu, w tym z dwojgiem kubańskich opozycjonistów.
Punkt zwrotny
Barack Obama przyjechał do Panamy z wyciągniętą ręką nie tylko w stronę Kuby, ale i całej Ameryki Łacińskiej. - Skończyły się czasy, kiedy nasza polityka wobec tej części świata zakładała możliwość bezkarnego wtrącania się - powiedział w piątek. W trakcie sobotniego wystąpienia na forum przywódców podkreślił z kolei, że odmrożenie stosunków z Hawaną ma pomóc mieszkańcom Kuby, ale również poprawić współpracę pomiędzy państwami USA i krajami Ameryki Łacińskiej i Karaibów.
- Ta zmiana w polityce Stanów Zjednoczonych stanowi punkt zwrotny dla całego regionu - zaznaczył.
Takich deklaracji było więcej, a antyamerykańska retoryka w przemówieniu prezydenta Boliwii Evo Moralesa czy uwagi rządzącej Argentyną Cristiny Fernandez de Kirchner wybrzmiały tym razem o wiele słabiej niż zazwyczaj.
Autor: kg\mtom / Źródło: tvn24.pl, elpais.com, elnuevoherald.com, Reuters