Nie natrafiliśmy na osoby zmarłe w budynkach, ale niestety też nie udało się odnaleźć nikogo żywego - powiedział we "Wstajesz i weekend" w niedzielę oficer łącznikowy w Libanie starszy kapitan Grzegorz Borowiec, który uczestniczy w akcji ratunkowej po wybuchu w Bejrucie. Poinformował, że w piątek wieczorem "faza ratownicza, w której szukamy ludzi, została zmieniona na fazę humanitarną, w której tak naprawdę ludzi się nie szuka". - Pakujemy obozowisko, nie będziemy tutaj niepotrzebnie siedzieć - powiedział.
Potężny wybuch wstrząsnął we wtorek Bejrutem, powodując śmierć co najmniej 158 osób i raniąc około 6 tysięcy. Władze libańskie jako jego przyczynę podają pożar składowanych w porcie niebezpiecznych chemikaliów. Eksplozja spowodowała olbrzymie zniszczenia i pozbawiła dachu nad głową około 300 tysięcy osób.
Na miejscu katastrofy wciąż pracują służby ratownicze z Libanu, a także innych państw. Udał się tam również polski zespół ratunkowy.
"Faza ratownicza, w której szukamy ludzi, została zmieniona na fazę humanitarną, w której tak naprawdę ludzi się nie szuka"
Oficer łącznikowy w Libanie starszy kapitan Grzegorz Borowiec, polski ratownik, który uczestniczy w akcji w Bejrucie, przekazał w niedzielę we "Wstajesz i weekend" w TVN24, że w sobotę wieczorem "faza ratownicza, w której szukamy ludzi, została zmieniona na fazę humanitarną, w której tak naprawdę ludzi się nie szuka". - Niestety, spodziewamy się, że będą już możliwe tylko odkopania ciał - przyznał.
CZYTAJ TAKŻE: Co wiemy o eksplozji w Bejrucie? >>>
Opisywał, jak wyglądała akcja ratowników w libańskiej stolicy. - Sprawdziliśmy cały teren, wytypowaliśmy budynki, w których mogą przebywać ludzie. Mamy takie specjalny zespół do rozpoznania. Koledzy idą i po kolei sprawdzają każdy budynek. Wraz z nimi idzie specjalista do spraw rozpoznania, idzie z nimi przewodnik z psem, ratownik medyczny. Taki cały zespół idzie po wszystkich budynkach w strefie i każdy budynek zaznacza, markuje, jeżeli jest tam podejrzenie, że może w środku być osoba poszkodowana - wyjaśniał.
Borowiec dodał, że jego zespół przeszukał wszystkie wytypowane budynki. - Niestety, nie udało się nikogo odnaleźć - przekazał. - Całe szczęście, że nie natrafiliśmy na osoby zmarłe w tych budynkach, ale niestety też nie udało się odnaleźć nikogo żywego - mówił.
Gość TVN24 zwrócił uwagę, że "trzeba sobie zdawać sprawę, że to już jest kilka dni po tym wybuchu i osoby, które były w jakiś sposób dostępne, dało się je wyciągnąć, Libańczycy od razu na miejscu ich wyciągali jeszcze przed naszym przyjazdem". - My szukaliśmy ewentualnie osób uwięzionych gdzieś, przygniecionych, czy w jakiś inny sposób niedostępnych dla takich zwykłych ratowników - dodał.
"Niestety nie możemy tutaj więcej pomóc. Zrobiliśmy co w naszej mocy"
Borowiec przekazał, że według informacji płynących od władz lokalnych, "nie będzie żadnych zadań konkretnych na następne dni". - Dzisiaj od godziny piątej rano pakujemy obozowisko, jutro (w poniedziałek - red.) o godzinie 16-17 mniej więcej będziemy mieć samolot do Polski, więc wracamy już do kraju - mówił.
Podkreślił, że "cały zespół ratowników wraca do kraju". - Niestety nie możemy tutaj więcej pomóc. Zrobiliśmy, co w naszej mocy - przekonywał oficer łącznikowy w Libanie. Jak wskazywał, "praktycznie wszystkie zespoły międzynarodowe poszukiwawczo-ratownicze w poniedziałek lub wtorek będą stąd wylatywać".
- Nie będziemy tutaj niepotrzebnie siedzieć i być też w pewnym stopniu obciążeniem chociażby dla lokalnej armii, która nas ugościła na swoim obozowisku - dodał.
"Mnóstwo ochotników, wolontariuszy zbiera się codziennie i pomaga z dobrego serca"
Starszy kapitan Grzegorz Borowiec przyznał, że ratowników spotkała w Libanie bardzo trudna misja. - Zupełnie inna od tych, która ćwiczymy, czy mieliśmy w poprzednich latach. Zawsze do tej pory, jeżeli mieliśmy wylot naszej grupy poszukiwawczo-ratowniczej, to lecieliśmy typowo do zdarzeń związanych z trzęsieniem ziemi. Tutaj to zdarzenie o zupełnie innym charakterze - zauważył.
Ocenił, że "skala tego zdarzenia też jest porażająca". - Byliśmy wczoraj blisko tak zwanego "ground zero", gdzie miała miejsce eksplozja. Po prostu wszystko zostało zmiecione - opisywał gość TVN24.
Ratownik mówił również, że temperatura w Bejrucie ciągu dnia "doskwierała zarówno ratownikom, jak i psom". - Psy szczególnie ucierpiały przez tę wysoką temperaturę, ponieważ mają poparzone łapki, są bardzo zmęczone i na razie musimy o nie zadbać, aby wróciły do formy - przekazał.
Podkreślił też, że na miejscu "widać mobilizację ludzi i determinację, żeby szukać (poszkodowanych - przyp. red.), czy w jakiś sposób pomagać przy odbudowie czy chociażby zbieraniu gruzów". - Mnóstwo ochotników, wolontariuszy zbiera się codziennie i pomaga z dobrego serca - dodał st. kap. Grzegorz Borowiec.
Źródło: TVN24