Imad Mughija, dowódca Hezbollahu odpowiedzialny za międzynarodowe operacje terrorystów, zginął w Damaszku w zamachu przeprowadzonym przez Mosad we współpracy z USA - donosi "The Washington Post". Prawie siedem lat po zamachu byli oficerowie CIA przyznali, że uczestniczyli w jego przygotowaniach i zdecydowali o użyciu do jego wykonania bomby zamontowanej w samochodzie - techniki powszechnie używanej tylko przez terrorystów.
12 lutego 2008 r. Imad Mughija wyszedł z restauracji po wieczornym posiłku i skierował się w stronę swego samochodu. Szedł ciemnymi uliczkami w centrum Damaszku. Po kilkudziesięciu metrach zbliżył się do zaparkowanego SUV-a. Nie wiedział, że z pobliskiego budynku obserwują go agenci izraelskiego Mosadu. Ci przekazywali informacje o jego pozycji do Tel Awiwu, do centrum dowodzenia operacją wymierzoną w szefa międzynarodowych "misji" Hezbollahu. Gdy dali znak, bomba umieszczona w kole zapasowym w bagażniku wybuchła, a jej odłamki zabiły znajdującego się kilka metrów dalej Mughiję.
Hezbollah przez siedem lat o zabicie jednego ze swych liderów oskarżał Izrael. Teraz może do tej listy dołożyć Stany Zjednoczone.
Jak napisał "The Washington Post", za całą operacją stało też bowiem CIA, które w przypadku Mughiji postanowiło blisko współpracować z Izraelczykami. Informacje o tej współpracy przekazało dziennikarzom pięć różnych źródeł w CIA - głównie byłych agentów.
Mosad śledził, CIA wykonało bombę
Mosad był odpowiedzialny od początku za śledzenie terrorysty, a specjaliści w USA postanowili stworzyć bombę, która "na pewno go zabije" - mówi po latach jeden z agentów.
W tym celu w ośrodku CIA w Północnej Karolinie przez całe miesiące trwały przygotowania do stworzenia ładunku, jaki nie mógł zawieść. - Wysadziliśmy prawdopodobnie około 25 bomb, żeby być pewnym ostatecznego rezultatu - mówi jeden z byłych oficerów agencji, dodając, że chodziło o stworzenie ładunku z taką mocą i tak wyraźnie określonym zasięgiem, by "obyło się bez przypadkowych ofiar".
Waszyngton zdecydował się na współpracę z Tel Awiwem, bo Imad Mughnija był dla administracji George’a W. Busha jednym z najważniejszych celów w tamtym czasie - zaraz obok Osamy bin Ladena.
Mughija, z pochodzenia Libańczyk, od lat szkolił bowiem szyickich bojówkarzy walczących w Iraku z i US Army. Jedną z głównych technik używanych przez nich w kraju rządzonym jeszcze pięć lat wcześniej przez Saddama Husajna były zamachy bombowe przeprowadzane głównie przy użyciu ładunków ukrytych w samochodach i przy drogach.
Zabójstwo metodą terrorystów
Jak pisze "The Washington Post" powołujący się na relacje jednego z oficerów CIA, decyzja o zabiciu terrorysty tym samym sposobem, "nie była przedmiotem specjalnie długiej debaty" w Białym Domu, choć zastosowanie przez CIA techniki, z której znani byli tylko terroryści, "wychodziło poza literę amerykańskiego prawa".
- Takie morderstwo przeczy jednej z najstarszych zasad pola walki - skomentowała te doniesienia w rozmowie z amerykańskich dziennikiem profesor prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Notre Dame, Mary Ellen.
Administracja Busha nie przejmowała się jednak argumentami, które i tak nie mogły się wtedy pojawić. CIA będąca w kontakcie z Mosadem zapowiedziała bowiem zawczasu, że nie przyzna się do współpracy przy zabójstwie dowódcy Hezbollahu.
Więcej potwierdzeń akcji CIA
CIA również dziś nie komentuje zabójstwa Mughiji. "The Washington Post" trafił na mur milczenia ze strony agencji, próbując potwierdzić swoje ostatnie ustalenia. Jak jednak pisze jego dziennikarz specjalizujący się w zagadnieniach terroryzmu i bezpieczeństwa, a zarazem autor tekstu Adam Goldman, wersję o udziale Amerykanów w zamachu bez potwierdzenia ze strony CIA i tak należy uznać za pewną, bo wspominają o tym też dwie wydane w ostatnich latach przez byłych agentów książki.
W jednej z nich ("The Good Spy") Robert Ames posunął się nawet do stwierdzenia, że "to CIA dowodziło akcją", a Mosad w niej tylko pomagał, a ostateczna decyzja o zabójstwie terrorysty przyszła z Langley [siedziby CIA - red.], a nie z Tel Awiwu.
Robert B. Baer w książce "The Perfect Kill: 21 Laws for Assassins" opisywał z kolei sposoby, jakie agencja brała pod uwagę myśląc o zabiciu Libańczyka. Nie mógł jednak napisać o tym, że rzeczywiście tego dokonała, bo ta historia nie przeszła przez wewnętrzną cenzurę w Langley.
Zamachy i porwania w Bejrucie
Imad Mughija był zdaniem USA bezpośrednio odpowiedzialny za zamach bombowy na ambasadę tego kraju w Bejrucie. 18 kwietnia 1983 r. zginęły w jego wyniku 63 osoby, w tym 17 Amerykanów.
Libańczyk miał też dowodzić w tym samym roku atakiem na bazę amerykańskiej marynarki wojennej w Bejrucie, rok później miał osobiście torturować i zabić szefa komórki CIA w Libanie, a w 1988 r. porwać i dwa lata później zabić pułkownika Williama Higginsa, wtedy jednego z dowodzących misją pokojową ONZ w tym kraju.
Autor: adso\mtom\kwoj / Źródło: The Washington Post, tvn24.pl