"Nasze prognozy okazały się błędne. Dopóki ludzie będą mieć bliski kontakt, epidemii nie uda się zatrzymać"

Liczba zakażonych koronawirusem na świecie to już prawie dwanaście milionów. Pandemia ciągle jest, mimo że niektórzy politycy w Polsce co jakiś czas ją odwołują. Władze w Australii właśnie zaczęły walczyć z drugą falą zakażeń i przywróciły część obostrzeń. Władze Korei Południowej mówią wprost: nasze prognozy okazały się błędne. Materiał magazynu "Polska i Świat".

Takiej sytuacji w Australii nie było od stu lat. Władze właśnie zamknęły granice pomiędzy najbardziej zaludnionymi stanami, by zniechęcić do podróży i w efekcie zmniejszyć ryzyko przenoszenia się wirusa. Do tego nakazują pozostanie w domach. Zamknięto też większość szkół i restauracji - w ten sposób Australia walczy ze wzbierającą drugą falą epidemii. - Na razie przywracamy restrykcje na sześć tygodni. Nie ma innej alternatywy, jeśli nie chcemy kolejnych tysięcy nowych zakażonych, wielu ludzi w szpitalach i nieuchronnej tragedii, która z tego wyniknie – mówi premier australijskiego stanu Wiktoria Daniel Andrews.

25-milionowa Australia z silną falą epidemii walczyła na przełomie marca i kwietnia, kiedy każdego dnia notowano po kilkaset zakażeń. Na kolejne dwa tygodnie epidemię udało się zdusić. Dziś krzywa zakażeń znowu idzie ostro w górę.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

"Jeśli nie podejmiemy działań, będziemy mieć setki, a być może ponad tysiąc ciężkich przypadków"

Bardzo podobna sytuacja jest w Izraelu. Wydawało się, że w maju koronawirus jest w odwrocie, ale liczba nowych przypadków zaczęła szybko rosnąć. Teraz w Izraelu wirus uderza ze zdwojoną siłą, więc władze ponownie zamykają siłownie, bary i kluby nocne. - Pandemia się rozprzestrzenia, to tak jasne jak dzień. Liczba pacjentów w stanie krytycznym podwaja się co cztery dni. Jeśli nie podejmiemy działań teraz w nadchodzących tygodniach, będziemy mieć setki, a być może ponad tysiąc ciężkich przypadków, które sparaliżują naszą ochronę zdrowia – mówi premier Izraela Benjamin Netanjahu.

Podobnie zareagowała Korea Południowa. Wystarczyło, że dzienna liczba zakażeń wzrosła z kilku do kilkudziesięciu. - To bardzo niepokojące, bo małe ogniska pojawiają się na różnych obszarach. To utrudnia służbom wdrażanie procedur, które mają zatrzymać epidemię – stwierdza wiceminister zdrowia Korei Południowej Kim Kang-Lip.

"Prognozy mówiące, że latem koronawirus nie będzie tak groźny, okazały się błędne"

Kiedy wirus zaatakował po raz pierwszy w Australii, była jesień, wraz z nadejściem zimy następuje druga fala. Specjaliści spodziewają się, że w Europie zwiększona liczba zakażeń także zacznie się wraz z nadejściem chłodniejszych miesięcy. - W tym czasie przebywamy częściej w zamkniętych pomieszczeniach, tam transmisja wirusa jest dużo łatwiejsza – wyjaśnia epidemiolog prof. Maria Gańczak.

Lato i wyższe temperatury miały nie być dobrym środowiskiem dla koronawirusa, ale i od tego są wyjątki. Choćby wspomniane Izrael i Korea Południowa, gdzie wiosną wprowadzono bardzo duże restrykcje, ale na dłuższą metę nie udało się opanować sytuacji. - Niestety, nasze prognozy mówiące, że latem koronawirus nie będzie tak groźny, okazały się błędne. Dopóki ludzie będą mieć ze sobą bliski kontakt, epidemii nie uda się zatrzymać – stwierdza dyrektor Centrum Kontroli Zakażeń w Korei Południowej Jeong Eun-Kyeong.

- Widać rozluźnienie wynikające z faktu, że jest ciepło, że jest przyjemnie. Wszyscy zaczęli więc kasować te zasady rygorystyczne, wprowadzone w okresie wiosennym, w efekcie przybywa zakażeń – mówi wirusolog prof. Krzysztof Pyrć z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Czytaj także: