Fala brutalności, przemocy i okrucieństwa przybrała na sile, kiedy przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un doszedł w 2011 roku do władzy. Brytyjski dziennik "Guardian" przypomina, że mimo pojednawczych gestów ze strony Pjongjangu nadal jest to najbardziej opresyjny kraj na świecie, gdzie publiczne egzekucje, obozy pracy i głód są metodą prowadzenia polityki.
"Guardian" dotarł do Koreańczyka, który wychował się w państwie Kima. W wieku 16 lat trafił do wojska, gdzie służył blisko osiem lat. Była to jedyna szansa na lepsze życie i nadzieja, że potem trafi na uniwersytet.
Pamięta ogromną przemoc, regularne bicie całego oddziału w ramach zbiorowej kary i publiczne egzekucje. To oglądanie rozstrzeliwania rzekomych wrogów państwa - jak podkreślił - jest najgorszym wspomnieniem z armii.
– Miałem traumę, dniami nie mogłem jeść ani spać – powiedział Lee w rozmowie z "Guardianem". – Pamiętam dźwięk pocisku przeszywającego osobę. Jest inny niż dźwięk pocisku trafiającego w tarczę.
Lee Cheol pracował w brygadzie konstrukcyjnej, która wznosiła budynku rządowe i domy politycznej elity. Jego wiara w reżim załamała się, kiedy został skierowany do budowy domu wakacyjnego dla Kimów.
– Mówiono nam, że razem przechodzimy przez trudne czasy, ale oni żyli w luksusie – oświadczył. – Poczułem się zdradzony, że całe moje życie było kłamstwem.
Lee został oskarżony o kradzież planów domu wakacyjnego w nadmorskim kurorcie Wonsan. Uciekł do swojego miasta rodzinnego. W ubiegłym roku opłacił sobie ucieczkę z Korei Północnej, bo pocztą pantoflową dowiedział się, że jeśli zostanie złapany, zginie albo trafi do więzienia.
Obóz jako "najlżejszy wyrok"
"Guardian" przypomina także historię Peak Yosepa, syna wojskowego. Chłopak, który dorastał w komfortowych warunkach, w wieku 17 lat został wcielony do wojska.
Niedługo później próbował zbiec do Chin, ale został zatrzymany przez policję i odesłany do Korei Północnej. Trafił do obozu pracy, który - jak stwierdził - jest "jednym z najlżejszych możliwych wyroków".
Powiedział, że śledczy rozebrali go do naga i bili pasem i drewnianymi kijami, a potem przez kilka dni nie pozwolili zasnąć. – Większość więźniów kłamie, bo obawia się kary. Władze stosują przemoc, by zmusić ludzi do mówienia prawdy.
"Zabójstwa, niewolnictwo, tortury"
"Guardian", powołując się na ustalenia śledztwa ONZ, pisze, że w czterech ogromnych więzieniach w Korei Północnej znajduje się od 80 do 120 tysięcy więźniów politycznych. W obozach dochodzi do zbrodni przeciwko ludzkości.
Komisja ONZ wylicza, że władze stosują wobec obywateli "metody eksterminacji, zabójstw, niewolnictwa, tortury, gwałty i przemoc seksualną, przymusowe aborcje, procesy pod przesłankami politycznymi, religijnymi i etnicznymi, przymusowe przesiedlenia, tajemnicze zaginięcia i długotrwałe głodzenie".
Human Rights Watch, organizacja zajmująca się obroną praw człowieka, uważa Koreę Północną – pomimo ostatniego politycznego otwarcia – za jeden z najbardziej represyjnych krajów na świecie. "Guardian" pisze, że temat łamania praw człowieka raczej nie zostanie przedyskutowany z należną uwagą przez przywódcę państwa Kim Dzong Una i prezydenta USA Donalda Trumpa w czasie szczytu w Singapurze. Amerykańska administracja skupia się bowiem głównie na programie atomowym.
Pjongjang ostrzegał, by nie "prowokować" prawami człowieka
Śledztwo w sprawie Korei Północnej nadzorował były australijski sędzia Michael Kirby. Stwierdził, że więzienia polityczne przypominają obozy albo gułagi, które są "ogromnymi agregatami ludzkiego cierpienia". Stwierdził, że obowiązkiem społeczności międzynarodowej jest upomnienie się o "wiele zbrodni przeciwko ludzkości".
Kirby oświadczył, że ma nadzieję, że Trump w Singapurze upomni się o prawa człowieka. – Jeśli nie ma postępu w zakresie praw człowieka, nigdy nie będzie pokoju i bezpieczeństwa na Półwyspie Koreańskim – oświadczył. – Wkładasz swój cały wysiłek w nadzieję, że za postęp gospodarczy, który może zostać zaoferowany Korei Północnej, pójdą prawa człowieka. Czasami się tak dzieje, ale nie zawsze.
"Guardian" podkreśla, że temat praw człowieka nie pojawił się w oficjalnych relacjach z ostatniego spotkania Trumpa i wysokiego rangą północnokoreańskiego przedstawiciela reżimu Kima Jong Czola. Trump poinformował jednak, że może się pojawić w Singapurze.
Brytyjski dziennik podkreśla, że dotychczas Pjongjang "jeżył się", kiedy podnoszono temat praw człowieka. Odmówił współpracy z komisją ONZ, a potem stwierdził, że jej ustalenia zostały "sfabrykowane przez USA i inne wrogie siły". W ubiegłym miesiącu szef MSZ Korei Północnej oświadczył z kolei, że Waszyngton nie powinien "celowo prowokować" reżimu sprawami praw człowieka i rozwijaniem współpracy wojskowej z Seulem.
W 2016 roku Kim Dzong Un trafił na amerykańską listę sankcji za łamanie praw człowieka.
Brutalność, okrucieństwo
Kim Dzong Un, trzeci przedstawiciel dynastii, oskarżany jest o ogromną brutalność, którą wymuszał sobie posłuszeństwo. Lee Cheol twierdzi, że dało się to zaobserwować w czasie służby w wojsku, bo po dojściu Kima do władzy w 2011 roku doszło do fali przemocy. Twierdzi, że rzekomi wrogowie państwa byli rozstrzeliwani przy pomocy wybuchających pocisków, które rozrywały ciała. Często zmuszano rodziny, by patrzyły na egzekucje swoich bliskich.
W 2013 roku Kim nakazał stracenie swojego wuja, Jang Song Thaeka, którego oskarżył o planowanie zamachu stanu. Z kolei jego przybrany brat, Kim Dzong Nam, zginął na lotnisku w Kuala Lumpur po tym, jak dwie kobiety zaatakowały go bronią chemiczną. Grozi im kara śmierci.
– Każdy postrzega Koreę Północną jako problem bezpieczeństwa, ale nie o to chodzi. To kraj, w którym te problemy są efektami fundamentalistycznego sposobu działania – powiedział Sokeel Park, przedstawiciel południowokoreańskiego think tanku Liberty, cytowany przez "Guardiana". – Jeśli nie będzie zmian w systemie, nie będzie żadnego znaczącego przełomu.
– Nie możesz mieć normalnych relacji dotyczących bezpieczeństwa z tak anormalnym krajem - dodał.
Autor: pk/adso / Źródło: Guardian