Znany rosyjski analityk do spraw wojskowych Paweł Felgenhauer przewiduje, że w czasie niespotykanych napięć między Rosją a Zachodem z powodu Ukrainy, najbardziej niebezpiecznym regionem stało się Morze Śródziemne. Obecnie prowadzą tam ćwiczenia zarówno Stany Zjednoczone, jak i Rosja.
- Tam prowadzone są manewry i tam będą bezpośrednio naprzeciwko siebie Amerykanie i Rosjanie, przy czym chodzi o okręty obu stron uzbrojone w broń jądrową - powiedział w rozmowie z PAP Paweł Felgenhauer, komentator wojskowy niezależnej "Nowej Gaziety".
Ekspert przypomniał, że na Morzu Śródziemnym znalazły się trzy lotniskowce: amerykański USS Harry S. Truman, francuski o napędzie atomowym Charles de Gaulle i włoski lekki lotniskowiec Cavour, wraz z okrętami towarzyszącymi. Rosja natomiast skierowała na Morze Śródziemne trzy krążowniki rakietowe: Marszałek Ustinow, Wariag i Moskwa.
Obie strony będą się wzajemnie obserwować, prowadzić ćwiczenia "i w przypadku błędu nastąpi natychmiastowa odpowiedź" - zwrócił uwagę komentator. Oznaczałoby to - zaznaczył - bezpośrednią konfrontację rosyjsko-amerykańską, do której na Ukrainie czy Białorusi nie mogłoby dojść.
Aby tego uniknąć, wszyscy muszą działać "ostrożnie i dokładnie" - zauważył Felgenhauer.
7 lutego rosyjska agencja Interfax podała, że na wody Morza Śródziemnego wpłynęły: krążownik Marszałek Ustinow, fregata Admirał Kasatonow i niszczyciel Wiceadmirał Kułakow. Mają dołączyć do innych okrętów, które uczestniczą w ćwiczeniach na Morzu Czarnym i Oceanie Spokojnym.
Na początku lutego rosyjski resort obrony poinformował, że do centrum logistycznego rosyjskiej marynarki wojennej w syryjskim porcie Tartus przybyła grupa sześciu dużych okrętów desantowych Floty Północnej i Bałtyckiej. Ukraińscy eksperci obawiali się, że zostaną oni przerzucone na Morze Czarne, tuż pod linię brzegową Ukrainy.
Grupa na Morzu Czarnym
Na Morzu Czarnym siły rosyjskie tworzą obecnie silną grupę, która mogłaby wysadzić na wybrzeże, wraz z desantem z powietrza, do 10 tysięcy żołnierzy.
- To nie jest pierwszy raz. Było tak już w kwietniu zeszłego roku, gdy dokonano desantu na poligonie Opuk (na Półwyspie Krymskim) dwóch tysięcy żołnierzy ze spadochronów i ośmiu tysięcy z morza - przypomniał Felgenhauer. W kwietniu zeszłego roku sytuacja zakończyła się wycofaniem sił po manewrach na Krymie.
Na Białorusi we wspólnych manewrach, które również budzą niepokój państw zachodnich, uczestniczą jednostki sił zbrojnych Rosji skierowane z Dalekiego Wschodu. Zdaniem eksperta oznacza to, że ich wycofanie na pewno nastąpi, bo nie mogą one pozostać na Białorusi.
- Powinny one wrócić do swoich baz na Dalekim Wschodzie, którego nie możemy zostawić bez garnizonów - ocenił Felgenhauer. Jego zdaniem, jeśli kiedyś zapadnie decyzja, że na Białorusi znajdzie się stały garnizon rosyjski, to skierowane tam zostaną jednostki z innych regionów Federacji Rosyjskiej.
Kwestia "zaufania" do Chin
Udział w ćwiczeniach na Białorusi jednostek z Dalekiego Wschodu "pokazuje, na ile Rosja ufa Chinom: zabrała garnizony z granicy chińskiej i przerzuciła je na granicę z Polską" - powiedział ekspert.
Kraje zachodnie są nadzwyczaj zaniepokojone koncentracją wojsk rosyjskich przy granicy z Ukrainą i ostrzegają Moskwę przed skutkami ewentualnej agresji wobec tego kraju. Rosja twierdzi, że nie ma takich planów. Zdaniem Felgenhauera rozstrzygnięcie obecnej eskalacji nastąpi w ciągu dwóch-trzech tygodni.
Źródło: PAP, Interfax
Źródło zdjęcia głównego: mil.ru