Sąd federalny w Teksasie, do którego wpłynął pozew od jednego z 26 konserwatywnych stanów kwestionujących legalność polityki imigracyjnej prezydenta Baracka Obamy, wydał wyrok, który czasowo zawiesza dekrety Obamy. Biały Dom natychmiast zapowiedział apelację.
Chodzi o ogłoszone w listopadzie przez Obamę dekrety, w wyniku których ok. 5 mln nielegalnych imigrantów może ubiegać się o prawną ochronę przed deportacją. Pierwszy z dekretów, który dotyczy rozszerzenia istniejącego programu o ochronie imigrantów przybyłych do USA nielegalnie jako dzieci, miał zacząć obowiązywać już w środę. Drugi dekret o znacznie większej skali, przyznający ochronę przed deportacją także mieszkającym nielegalnie od lat w USA rodzicom, których dzieci urodziły się już USA, miał zacząć obowiązywać od maja. Oba dekrety są ostro krytykowane przez Republikanów, którzy nazywają je "amnestią" dla nielegalnych imigrantów. Koalicja 26 stanów, głównie bardzo konserwatywnych z południa kraju, która składa w sądach pozwy przeciwko dekretom, argumentuje, że Obama naruszył zapisy konstytucji USA, które ograniczają zakres uprawnień prezydenckich. Przekonują też, że dekrety wymuszają na stanach znaczne inwestycje, m.in. w obszarze edukacji czy zdrowia.
"Minimalne wymogi"
W poniedziałek sędzia federalny w Teksasie Andrew Hanen, mianowany na to stanowisko przez prezydenta George'a W. Busha i znany z otwartej krytyki polityki imigracyjnej obecnej administracji USA, uznał, że pozew przeciwko prezydenckim dekretom "spełnia minimalne wymogi", by zostać rozpatrzony. Tym samym zablokował przynajmniej czasowo wykonanie dekretów. Hanen tłumaczył, że jeśli nie zablokowano by dekretów, to stany, które je zaskarżyły, poniosłyby "nieodwracalne szkody", gdyby dekrety zaczęłyby obowiązywać. Biały Dom natychmiast zapowiedział, że Ministerstwo Sprawiedliwości złoży odwołanie od tej decyzji. W wydanym we wtorek oświadczeniu Biały Dom tłumaczy, że Obama wydając swe dekrety działał legalnie, w ramach przyznanych mu przez Kongres i potwierdzonych przez Sąd Najwyższy uprawnień do ustalania priorytetów w polityce imigracyjnej.
Walka w kongresie
Także na Kapitolu republikanie próbują doprowadzić do anulowania dekretów Obamy, wykorzystując do tego uprawnienia budżetowe Kongresu USA. W styczniu Izba Reprezentantów przyjęła ustawę o finansowaniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Narodowego USA (obejmującego federalne agencje odpowiedzialne za politykę imigracyjną), przeznaczając na ten cel 40 mld USD do końca trwającego roku budżetowego (30 września 2015). Ale z zastrzeżeniem, że nie można tych środków wydać na wykonanie dekretów imigracyjnych Obamy. Demokraci oskarżyli republikanów o granie "bezpieczeństwem narodowym" dla realizacji celów politycznych w czasach, gdy rosną różnego rodzaju zagrożenia, i zablokowali przyjęcie podobnej ustawy w Senacie. Nawet gdyby ustawa przeszła, to Biały Dom zapowiadał, że prezydent Obama ją zawetuje. Głosowanie ws. budżetu resortu bezpieczeństwa kraju jest niezbędne, gdyż przyjęta w grudniu ustawa o wydatkach rządu federalnego w roku budżetowym 2015 wyjątkowo gwarantowała środki na ten resort tylko do końca lutego br. republikanie wymusili takie rozwiązanie, licząc, że w nowym Kongresie, gdzie mają większość, będą w stanie wywierać większą presję na Obamę w sprawie imigracji. Republikanie i demokraci mają już tylko 10 dni na znalezienie wyjścia z impasu. Brak porozumienia oznacza, że od 1 marca ci pracownicy resortu bezpieczeństwa kraju, którzy nie mogą iść na bezpłatne urlopy, gdyż są niezbędni (np. straż graniczna), będą pracować bez pensji.
Autor: dln\mtom / Źródło: PAP