Prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili wraca do kraju z Białorusi. Jej wizyta została skrócona z powodu gwałtownych starć, które w nocy z czwartku na piątek wybuchły na ulicach Tbilisi. Wizytę w Azerbejdżanie przerwał także szef parlamentu gruzińskiego Irakli Kobachidze, który po przybyciu do kraju podał się do dymisji. W zamieszkach zostało rannych 240 osób, w tym 80 policjantów. Demonstranci usiłowali wtargnąć do gmachu parlamentu, protestując przeciwko obecności rosyjskiego deputowanego.
Salome Zurabiszwili miała przebywać z wizytą na Białorusi do soboty. W jej planach były spotkania z prezydentem, premierem, a także udział w ceremonii otwarcia II Igrzysk Europejskich w Mińsku - podała agencja RIA Nowosti, powołując się na źródła w administracji białoruskiej.
W piątek Zurabiszwili spotkała się jedynie z prezydentem Alaksandrem Łukaszenką. - Jesteśmy odważnymi ludźmi i znajdziemy wyjście z najtrudniejszych sytuacji - mówił, zwracając się do niej po informacjach o starciach w Tbilisi, Łukaszenka.
- Wracam do Tbilisi, gdzie na miejscu zapoznam się z sytuacją i stanem poszkodowanych ludzi - oświadczyła Zurabiszwili na lotnisku w Mińsku.
Wizytę w Azerbejdżanie przerwał także przewodniczący parlamentu Irakli Kobachidze. Miał przebywać w Baku do soboty. Po powrocie do kraju podał się do dymisji - podał w piątek portal gruzińskiej telewizji 1tv.ge.
Opozycja wznowi protesty
Po nocnych starciach główne ulice Tbilisi opustoszały. Część demonstrantów została zatrzymana przez policję, inni się rozeszli - informuje gruzińska agencja Interpressnews. Opozycja zapowiada, że wznowi protesty w piątek wieczorem.
- Mieszkańcy Gruzji zbierają się w Tbilisi, by wziąć w nich udział. Ich zdaniem, obecni rządzący powinni opuścić parlament - mówił radiu Echo Moskwy gruziński dziennikarz Zurab Chitaya. - Władze nie złożyły żadnych oficjalnych oświadczeń i nawet nie przeprosiły niezadowolonych obywateli - zauważył.
W gwałtownych starciach, które w nocy z czwartku na piątek wybuchły na ulicach Tbilisi, zostało rannych 240 osób, w tym 80 policjantów - poinformował w piątek zastępca ministra zdrowia Gruzji Zaza Bochua. W szpitalach pozostają 102 osoby. Wiceminister spraw wewnętrznych Władimer Borcwadze poinformował, że w wyniku protestów zatrzymano 305 osób.
W nocy policja zdołała odrzucić demonstrantów, których liczbę szacowała na ponad 10 tysięcy, od gmachu parlamentu. Funkcjonariusze użyli gumowych kul i gazu łzawiącego. Manifestanci obrzucali funkcjonariuszy kamieniami, usiłując ochronić się przed gazem łzawiącym maskami chirurgicznymi lub odzieżą.
Wielu protestujących w Tbilisi trzymało flagi Gruzji i Unii Europejskiej oraz transparenty z hasłem "Rosja jest okupantem". Demonstranci wykrzykiwali hasła przeciwko prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi.
Rosyjski deputowany w parlamencie
Manifestację wywołało wystąpienie deputowanego do rosyjskiej Dumy Siergieja Gawriłowa, który w gruzińskim parlamencie przemawiał po rosyjsku z miejsca przewodniczącego. Rosjanin przebywał w Gruzji przy okazji międzynarodowego spotkania parlamentarzystów z państw prawosławnych.
Grupa opozycyjnych gruzińskich deputowanych poprosiła, by delegacja rosyjska opuściła budynek parlamentu. - [Rządzące - przyp. red.] Gruzińskie Marzenie sprowadziło rosyjskich okupantów i pozwoliło im zasiadać na miejscu przewodniczącego - powiedziała, cytowana przez agencję Reutera, deputowana opozycji Elene Chosztaria. - Mając na uwadze najnowszą historię Gruzji, był to policzek - dodała.
Agencja Associated Press podkreśliła, że Gawriłow w przeszłości wyrażał poparcie dla niepodległości separatystycznego gruzińskiego regionu Abchazji.
Sekretarz generalny Gruzińskiego Marzenia-Demokratycznej Gruzji (GM-DG) Kacha Kaładze, cytowany przez anglojęzyczny portal civic.ge, oświadczył, że rosyjska delegacja opuści Gruzję. Podkreślił, że jest "nie do przyjęcia", by spotkanie w gruzińskim parlamencie odbywało się pod przewodnictwem przedstawiciela Rosji, a organizatorzy międzynarodowego spotkania "będą musieli przeprosić gruzińskie społeczeństwo i wytłumaczyć, dlaczego do tego doszło".
Politycy opozycji domagali się dymisji nie tylko przewodniczącego gruzińskiego parlamentu Irakliego Kobachidzego, lecz także wicepremiera i szefa MSW Giorgiego Gacharii. Minister z kolei zaapelował o "przestrzeganie prawa", oceniając, że "to, co się dzieje, jest napaścią na instytucje państwowe".
"Ważne jest, żeby opozycja była przygotowana, żeby ewentualnie przejąć władzę"
O przyczynach i ewentualnych następstwach wydarzeń w Gruzji mówił w czwartek, w czasie wydania specjalnego w TVN24 Paweł Kowal, były wiceszef MSZ.
- Ważne jest, żeby nie zamieniło się to w bardziej krwawy ciąg wydarzeń. Ważne jest, żeby ludzie mogli mieć wpływ na to, kto będzie rządził w Gruzji - komentował. Dodał, że w tej sytuacji być może dojdzie do przedterminowych wyborów. Podkreślił, że "ważne jest, żeby w obozie gruzińskim w takim momencie znalazły się osoby, które patrzą dalej do przodu i potrafią w jakichś sprawach ustąpić, chociażby personalnych".
- Ważne jest, żeby opozycja była przygotowana, żeby ewentualnie przejąć władzę - zaznaczył Kowal.
Wojna z Rosją w 2008 roku
W sierpniu 2008 roku wybuchł kilkudniowy konflikt zbrojny między Rosją a Gruzją. Gruzja podjęła zbrojną próbę odzyskania kontroli nad Osetią Południową, regionem, który oderwał się od niej w latach 90. i przy nieformalnym wsparciu Moskwy uzyskał faktyczną niezależność od Tbilisi. Rosja odpowiedziała wprowadzeniem swych wojsk do tej republiki i dalej w głąb gruzińskiego terytorium.
W wyniku konfliktu Rosja uznała niepodległość nie tylko Osetii Południowej, lecz także drugiej separatystycznej republiki gruzińskiej - Abchazji.
Po tym konflikcie stosunki dyplomatyczne między dwoma państwami zostały zerwane.
Autor: akw,tas/adso / Źródło: PAP, Reuters, Radio Svoboda, RIA Nowosti, Interpressnews,1tv.ge