Grenlandia oddalona jest o ponad trzy tysiące kilometrów od Waszyngtonu. To jednak nie przeszkadza Donaldowi Trumpowi marzyć o jej posiadaniu. I otwarcie, wielokrotnie, o tym mówić. Ekspansjonistyczne ambicje prezydenta USA mogą dziwić lub oburzać. Ale są powody, które już wcześniej skłaniały Amerykanów do złożenia oferty kupna wyspy. Pociągające jest nie tylko to, co widać, lecz i to, co kryje się pod lodem.
Zanim jeszcze Donald Trump rozsiadł się przy biurku w Gabinecie Owalnym, wiadomo było, że jego myśli krążą wokół Grenlandii. Na kilka tygodni przed inauguracją swej prezydentury wysyłał jasne sygnały, że uczyni z niej jedną z kluczowych kwestii amerykańskiej polityki zagranicznej.
A zaczęło się tak:
5 listopada 2024 r. Amerykanie głosują w wyborach prezydenckich. Dzień później wiadomo już, że wygrywa kandydat republikanów Donald Trump.
Kwestia grenlandzka pojawia się w debacie publicznej 22 grudnia, na miesiąc przed zaprzysiężeniem Trumpa. Prezydent elekt na swojej platformie Truth Social ogłasza nominację dla ambasadora USA w Danii i dodaje:
Dla celów bezpieczeństwa narodowego i wolności na całym świecie, Stany Zjednoczone Ameryki uważają, że posiadanie i kontrola Grenlandii są absolutną koniecznością.
23 grudnia reaguje Dania i Grenlandia, która jest duńskim autonomicznym terytorium zależnym. Premier wyspy Mute Egede zamieszcza na Facebooku oświadczenie: "Grenlandia należy do Grenlandczyków. Nie jesteśmy na sprzedaż i nie będziemy". Premier Danii Mette Frederiksen pisze zaś, że oczekuje na współpracę z nowym ambasadorem i zaznacza, że
Grenlandia nie jest na sprzedaż, ale jest otwarta na współpracę.
25 grudnia Dania ogłasza, iż zwiększy wydatki na obronę Grenlandii o co najmniej 1,3 miliarda euro (ostatecznie w późniejszym oficjalnym komunikacie rządu wymieniono wyższą kwotę - ok. 2 mld euro).
W orędziu noworocznym 1 stycznia Egede proponuje rozważenie organizacji referendum niepodległościowego na wyspie.
Kopenhaga dokonuje 3 stycznia zmiany w herbie państwa. Szwedzkie Trzy Korony zostają zastąpione symbolami barana oraz niedźwiedzia polarnego, symbolizującymi Wyspy Owcze oraz Grenlandię - czyli dwa terytoria autonomiczne Danii.
7 stycznia dzieje się równolegle kilka rzeczy. Na pierwszej w 2025 roku konferencji prasowej Trump znów mówi o Grenlandii. Pada pytanie: Czy mógłbyś zapewnić, iż nie użyjesz przymusu militarnego ani ekonomicznego, próbując przejąć kontrolę nad Kanałem Panamskim i Grenlandią? - Nie, nie mogę zapewnić cię co do żadnego z tych dwóch - odpowiada dziennikarzowi prezydent elekt. I dodaje: - Ludzie nawet nie wiedzą, czy Dania ma do tej wyspy jakiekolwiek prawa. Jeśli ma, to powinna nam ją oddać, bo potrzebujemy jej dla naszego bezpieczeństwa.
Straszy też nałożeniem ceł na Danię, jeśli ta nie odstąpi wyspy.
Tego samego dnia jego syn, Donald Trump Junior, ląduje samolotem ojca w stolicy Grenlandii, Nuuk. Rzekomo z prywatną wizytą.
Premier Danii Mette Frederiksen tymczasem w wywiadzie stanowczo oświadcza: - Wzywam wszystkich, zarówno w debacie krajowej, jak i wśród naszych partnerów i sojuszników, do poszanowania faktu, że przyszłość Grenlandii jest definiowana przez Grenlandię.
20 stycznia, w dniu inauguracji, Trump podpisując plik dokumentów przekonuje, że Ameryka musi kontrolować Grenlandię ze względu na potrzeby międzynarodowego bezpieczeństwa.
Pięć dni później, 25 stycznia, "Financial Times" informuje, że jeszcze przed zaprzysiężeniem prezydenta USA premier Frederiksen rozmawiała telefonicznie z Trumpem. Rozmowa miała pójść "bardzo źle". Trump miał przyjąć "agresywny i konfrontacyjny" ton po tym, jak szefowa duńskiego rządu stwierdziła, że wyspa nie jest na sprzedaż.
I ta dynamiczna, acz stanowcza wymiana stanowisk między USA z jednej, a Danią i Grenlandią z drugiej strony, trwa do dziś.
Jaka przyszłość czeka Grenlandię? Czy USA rzeczywiście potrzebują największej wyspy na świecie dla swojego bezpieczeństwa, czy też Donald Trump pragnie jej nie tylko z tego powodu? Wreszcie: co na to wszystko Grenlandczycy?
Zależna, a jednak samodzielna
Grenlandia i Dania splecione są wspólną historią od setek lat. Po czasach wikingów i norweskiego zwierzchnictwa, na początku XVIII wieku Grenlandia stała się kolonią duńską. W 1953 roku została zintegrowana z Danią i zyskała przedstawicielstwo w tamtejszym parlamencie.
W 1979 roku uzyskała autonomię względem władz w Kopenhadze. Została ona dodatkowo poszerzona w 2009 roku. Wtedy też Grenlandia uzyskała prawo do ogłoszenia niepodległości w drodze referendum. Do tej pory jednak nie zdecydowano się na zorganizowanie takiego głosowania. Gdyby chciano dążyć do niepodległości, to - jak czytamy na stronie biura duńskiej premier - musiałyby rozpocząć się negocjacje między rządami Danii i Grenlandii. Wypracowana w ten sposób umowa musiałaby jeszcze zostać zaakceptowana przez duński oraz grenlandzki parlament oraz poparta w referendum.
Na czym dokładnie polega autonomia wyspy? Ma ona własny parlament i rząd, na czele którego stoi obecnie Mute Egede. Grenlandia sama decyduje o takich aspektach polityki wewnętrznej, jak: uchwalanie budżetu, wymiar sprawiedliwości, system zdrowia, oświata, regulacje w zakresie kwestii komunalnych czy fiskalnych, a także dotyczących rybołówstwa czy polowań.
W kompetencjach rządu duńskiego pozostały sprawy zagraniczne, kwestie bezpieczeństwa oraz polityka monetarna. Dania wypłaca też wyspie roczną subwencję w wysokości około 500 milionów euro, co stanowi jedną trzecią budżetu Grenlandii.
W przeliczeniu na mieszkańca to blisko 9 tys. euro rocznie. "Zieloną wyspę" zamieszkuje bowiem około 56 tysięcy osób, z których 90 procent to Inuici. Żyją głównie w południowej i zachodniej części wyspy, bo klimat jest tam najkorzystniejszy. Resztę - około 80 procent całej powierzchni wyspy - pokrywa gruby lądolód.
Ta największa wyspa świata o powierzchni ponad 2 milionów kilometrów kwadratowych jest domem także dla reniferów, piżmowołów arktycznych czy niedźwiedzi polarnych. I od dłuższego czasu obiektem pożądania Donalda Trumpa.
Popyt na Grenlandię
Bo pragnienie posiadania Grenlandii nie jest w przypadku Trumpa nową zachcianką. Temat był obecny już podczas jego pierwszej kadencji prezydenckiej. W 2019 roku Trump wyraził zainteresowanie zakupem wyspy, choć deklarował, że "nie jest to sprawa priorytetowa". Mówił, że to "w zasadzie duża transakcja nieruchomościowa" z kilometrami linii brzegowej. Opublikował też na X (wtedy jeszcze Twitter) zdjęcie przedstawiające nadmorskie miasteczko usiane kolorowymi domkami, a między nimi ogromny złoty wieżowiec Trump Tower. Podpisał je: "Obiecuję nie robić tego na Grenlandii".
Propozycja została szybko odrzucona przez Kopenhagę oraz władze w Nuuk.
Ale Trump nie jest pierwszy. Stany Zjednoczone ostrzyły sobie zęby na Grenlandię już w 1867 roku, gdy rozpoczynał się tzw. pozłacany wiek - czas gigantycznego rozwoju ekonomicznego USA po wojnie secesyjnej. Pomysł rzucił ówczesny sekretarz stanu z ramienia republikanów William H. Seward, który właśnie kupił Alaskę od Rosji. Zamówił specjalny raport, który miał przekonać ustawodawców do jego wizji związanej z Grenlandią. Zareagowano oburzeniem. Kres pomysłom położył Kongres.
W historii zdarzało się już, że Stany Zjednoczone kupowały terytorium od innych krajów. W 1803 roku kupiły od Francji Luizjanę (stanowiła wówczas ogromny pas ziemi, zajmujący dużą cześć USA). Zaledwie 16 lat później odkupiono od Hiszpanii Florydę. W 1853 roku od Meksyku zaś - część dzisiejszej Arizony i Nowego Meksyku. Transakcja została nazwana "Zakupem Gadsdena" od nazwiska amerykańskiego dyplomaty Jamesa Gadsdena, który był obecny przy podpisywaniu dokumentów. W 1867 roku doszło do wspomnianego już zakupu Alaski, a w 1917 USA nabyły swoją część Wysp Dziewiczych od Danii (tzw. Duńskie Indie Zachodnie).
Jeszcze przed ostatnią z tych transakcji, w 1910 roku, Waszyngton i Kopenhaga prowadziły zakulisowe rozmowy na temat Grenlandii. Wszystko działo się w ramach skomplikowanego globalnego układu między USA, Niemcami i Danią. Dotyczył handlu wyspami na Filipinach i Karaibach oraz terenem Szlezwiku Północnego.
Grenlandia była także obiektem zainteresowań Wielkiej Brytanii i Kanady. Podczas I wojny światowej Londyn starał się uzyskać zapewnienia, że gdyby Dania zdecydowała się na sprzedaż, on otrzyma prawo pierwokupu. Brytyjczycy bezskutecznie zabiegali o to po tajnym spotkaniu liderów Wielkiej Brytanii i jej kolonii w 1917 roku. Uzgodniono na nim, że Londyn - w ramach powojennej globalnej modyfikacji terytorialnej - powinien kupić wyspę dla Kanadyjczyków. Ostatecznie wycofano się z tych zamiarów.
W 1946 roku, za prezydentury Harry’ego S. Trumana, Waszyngton zaoferował 100 milionów dolarów w sztabkach złota oraz przeniesienie własności półwyspu Point Barrow na Alasce na Danię w zamian za odstąpienie Grenlandii.
Odpowiedź ówczesnego szefa duńskiego MSZ Gustava Rasmussena była krótka: - Choć wiele zawdzięczamy Ameryce, nie uważam, że jesteśmy im winni całą Grenlandię.
Czy obecnie słowa Trumpa zaskakują lub bulwersują społeczność międzynarodową? Raczej tak. Czy powinny dziwić? Nie do końca. Istnieje co najmniej pięć powodów, dla których pragnienie obecnego prezydenta USA nie jest bezpodstawne.
Względy bezpieczeństwa
Ze względu na swoją lokalizację Grenlandia ma ogromne znaczenie dla międzynarodowego bezpieczeństwa. Jak wskazuje w rozmowie z tvn24.pl dr hab. Tomasz Brańka, politolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, chodzi głównie o bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych. - Najkrótsza trasa ataku na Stany Zjednoczone, na przykład z Rosji, Chin czy nawet Korei Północnej, biegnie przez półkulę północną, przez region Arktyki - mówi.
USA już teraz są obecne militarnie na wyspie. W 1951 roku zawarły z Danią umowę o obronie Grenlandii, a w 2004 jedną z jej stron stała się też sama Grenlandia.
W Pituffik, na północnym zachodzie wyspy, zlokalizowana jest najbardziej wysunięta na północ amerykańska baza wojskowa Pituffik Space Base (kiedyś Thule Air Base). Pełni ważną rolę systemu wczesnego ostrzegania przed międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi. Jest również bazą amerykańskich Sił Kosmicznych. Dzięki temu USA mogą śledzić pozycje okrętów nawodnych i podwodnych, a także samolotów i satelitów. Baza wspiera też badania naukowe.
- Ta możliwość monitorowania, czy pociski balistyczne nie zmierzają w kierunku Stanów Zjednoczonych, czy szerzej Ameryki Północnej, jest głównym elementem wymienianym w kontekście bezpieczeństwa - podkreśla prof. Tomasz Brańka.
CZYTAJ TAKŻE: SZUKALI DNA LODOWCA, ZNALEŹLI DAWNĄ TAJNĄ BAZĘ >>>
Piotr Szymański, analityk w Zespole Bezpieczeństwa i Obronności Ośrodka Studiów Wschodnich, wskazuje w rozmowie z tvn24.pl, że lokalizacja wyspy pozwala też na śledzenie aktywności wojskowej w tzw. rejonie GIUK, czyli na wodach między Grenlandią a Islandią oraz Islandią a Wielką Brytanią. To szlak, którym rosyjska flota - w tym okręty podwodne, zdolne przenosić międzykontynentalne pociski balistyczne z głowicami jądrowymi - mogłaby przemieszczać się w kierunku USA.
Prof. Brańka zauważa natomiast: - Rosja intensywnie modernizuje swoją infrastrukturę wojskową w Arktyce, rozbudowując bazy lotnicze, porty, stacje radarowe i placówki graniczne. Tworzy całoroczne obiekty dla Sił Zbrojnych, zwiększa gotowość bojową Floty Północnej i rozwija zaplecze mieszkalne dla żołnierzy. W efekcie w regionie powstaje znacząca dysproporcja między potencjałem militarnym Rosji a możliwościami całego NATO.
- Większa obecność państw NATO w regionie Arktyki byłaby próbą zrównoważenia tego, co się w Arktyce dzieje - dodaje politolog.
Dania, a wraz z nią Grenlandia, oraz USA są członkami Sojuszu Północnoatlantyckiego. Czy zatem kraje te nie mogłyby negocjować stopnia amerykańskiej obecności wojskowej na wyspie w ramach NATO? - Gdyby Amerykanie rozpoczęli rozmowy o większej obecności wojskowej, o zabezpieczeniu tej obecności, to pewnie spotkaliby się przynajmniej z możliwością negocjacji. Nikt od razu nie odrzuciłby takich rozmów - uważa politolog z UAM.
- Stany Zjednoczone w zasadzie mogą dowolnie kształtować i rozwijać swoją obecność wojskową na wyspie, a równocześnie koszty życia społeczeństwa na Grenlandii w dużej mierze pokrywa Dania. Ten układ nie jest dla Amerykanów zły - podkreśla Piotr Szymański z OSW.
Co więcej - dodaje prof. Brańka - w ostatnich dniach ze strony premier Danii czy szefa NATO popłynął przekaz, iż "zgadzają się z Trumpem". Ale to przekaz, który przesuwa akcent z Grenlandii na całą Arktykę. - Mówią: zgadzamy się z Trumpem, że Arktyka stała się ważna, zgadzamy się z Trumpem, że nasza, czyli NATO-wska obecność musi tam być bardziej widoczna. I w tym znaczeniu gramy w tę samą grę - przytacza Brańka.
Mette Frederiksen - cytowana przez agencję Bloomberg - powiedziała 4 lutego, iż "całkowicie zgadza się z Amerykanami, że region Arktyki staje się coraz ważniejszy, gdy mówimy o obronie, bezpieczeństwie i odstraszaniu". - Dlatego uważam, że możliwe jest znalezienie sposobu na zapewnienie silniejszej obecności (USA - red.) na Grenlandii - powiedziała.
Dzień wcześniej sekretarz generalny NATO Mark Rutte mówił, że
Trump ma całkowitą rację, jeśli chodzi o Arktykę, że trzeba wspólnie zrobić więcej.
Czy zatem jest coś innego niż kwestie bezpieczeństwa, o co może chodzić Trumpowi?
- To, co mogłoby odgrywać główną rolę, to byłby dostęp do surowców krytycznych i pewne ambicje Trumpa, związane z rywalizacją mocarstw w tym regionie - przypuszcza prof. Brańka.
Zasoby naturalne
Grenlandia ma liczne bogactwa mineralne. Na wyspie znajdują się złoża metali szlachetnych oraz tak zwanych surowców krytycznych. Jak wyliczono w "Tygodniku Gospodarczym" Polskiego Instytutu Ekonomicznego, to między innymi: tytan, fosfor, niob, tantal, wanad, grafit oraz platynowce. Z danych PIE wynika jednak, że prawdziwym skarbem są ogromne ilości pierwiastków ziem rzadkich. Wykorzystuje się je w różnych gałęziach przemysłu, wysokich technologii czy medycynie. Służą do produkcji elektroniki, turbin wiatrowych, silników samochodów elektrycznych czy sprzętu wojskowego.
ZOBACZ TEŻ: CAŁE WYDANIE "TYGODNIKA GOSPODARCZEGO" PIE >>>
Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, na Grenlandii znajduje się 36,1 miliona ton pierwiastków ziem rzadkich, co stanowi około 30 procent światowych złóż tych surowców. Z danych Eurostatu wynika, że w 2023 roku sprowadzono do UE 18,3 tysiąca ton tych pierwiastków, a wartość importu wyniosła 123,6 miliona euro.
39 proc. unijnego importu pochodziło z Chin, które obecnie odpowiadają za 60 proc. światowego wydobycia tych surowców.
Grenlandzkie złoża pierwiastków ziem rzadkich są zatem niemal dwa tysiące razy większe niż obecne roczne potrzeby importowe UE.
Niektóre badania sugerują, że na Grenlandii mogą zostać odnalezione nowe złoża. Napisano o tym między innymi w "Przeglądzie potencjału zasobów surowców krytycznych na Grenlandii" z 2023 roku, wydanym przez Krajową Służbę Geologiczną Danii i Grenlandii (GEUS).
ZOBACZ TEŻ: CAŁY RAPORT GEUS >>>
- Surowce to wielka inwestycja na przyszłość. Nie na teraz. To nie jest coś, co w krótkiej perspektywie będzie game changerem w rywalizacji z Chinami. 80 procent wyspy pokrywa lądolód i część złóż jest bardzo trudno dostępna. Są położone zbyt głęboko, schowane pod lodem - podkreśla Szymański z OSW. - Nie jest tak, że gdyby Stany Zjednoczone przejęły kontrolę nad wyspą, automatycznie rozpoczęłyby się wielkie prace wydobywcze.
Według Amerykańskiej Służby Geologicznej wyspa posiada potencjalne złoża szacowane na 17,5 miliarda baryłek ropy naftowej i 148 bilionów stóp sześciennych gazu ziemnego.
- Grenlandia już od lat 70. pracowała nad odwiertami i poszukiwaniem złóż, ale nigdy nie otworzyła żadnej platformy wydobywczej typu offshore (zlokalizowanej na morzu lub oceanie - red.) i nigdy nie pozyskiwała ani ropy, ani gazu. Dla zachodnich koncernów wydobycie tam jest zbyt kosztowne i nieopłacalne - zwraca uwagę analityk z OSW.
Profesor Brańka również zaznacza, że pozyskiwanie surowców nie mogłoby odbyć się z dnia na dzień. - Tam nie ma infrastruktury, często brakuje technologii. Trzeba zmodernizować porty, lotniska, drogi. Tego nie da się zrobić w krótkim czasie. Surowce więc stanowiłyby raczej zabezpieczenie na przyszłość, z myślą o tym, że "nie jesteśmy uzależnieni od Chin, tylko mamy surowce krytyczne w swoich zasobach" - wyjaśnia.
Pozostaje jeszcze inna kwestia: czy Grenlandia będzie pozwalała na zagraniczne projekty wydobywcze? Na przykład jesienią 2021 roku tamtejszy parlament - ze względu na obawy o środowisko naturalne - uchwalił ustawę zakazującą wydobycia uranu i nakazującą wstrzymanie rozwoju kopalni w Kuannersuit.
Odepchnięcie Chin
Według Szymańskiego, zwrot w kierunku "zielonej wyspy" w czasie pierwszej administracji Trumpa był związany z tym, że państwowa chińska firma China Communications Construction Company (CCCC), zaangażowana w projekty Inicjatywy Pasa i Szlaku, miała realną szansę wygrać w 2018 roku przetarg na rozbudowę lotnisk na Grenlandii. Nasiliły się dlatego obawy, że Pekin mógłby wykorzystać tę infrastrukturę, instalując sprzęt szpiegowski.
- Departament Obrony USA wywarł wtedy presję na rząd duński i w konsekwencji udaremniono chińskie zabiegi. Kopenhaga wyszła z propozycją kredytowania inwestycji i tak wypchnęła chiński podmiot z przetargu - wyjaśnia rozmówca tvn24.pl.
- Grenlandia jest na tyle ważna dla Stanów Zjednoczonych, żeby powstrzymywać jakiekolwiek chińskie próby wejścia na wyspę - uważa analityk.
Chińskie zainteresowanie Grenlandią w latach pierwszej prezydentury Trumpa objawiało się również na inne sposoby. Firma General Nice Group starała się o zakup opuszczonej duńskiej bazy morskiej w południowej części Grenlandii, a Chińska Akademia Nauk zwróciła się z prośbą o budowę stałego ośrodka badawczego i naziemnej stacji satelitarnej w pobliżu Nuuk. Żadne z tych planów nie doszły do skutku.
Szlaki handlowe
Według Szymańskiego, atrakcyjne mogą być również szlaki żeglugowe w Arktyce. Objaśnia, że Grenlandia jest położona między Przejściem Północno-Zachodnim i na razie niedostępną drogą transpolarną.
W mediach pojawiają się przewidywania, że wraz ze zmianami klimatu i topnieniem arktycznego lodu rola tych połączeń będzie rosnąć, ich przepustowość będzie się zwiększać.
Według rozmówcy tvn24p.pl mogą powstać też nowe szlaki. - Ale to kwestia najbliższych kilkudziesięciu lat. Wtedy w ogóle okaże się, czy jest szansa na rozwój tego typu połączeń - mówi Szymański.
- Podnosi się temperatura mórz i oceanów, lodowce topnieją. Patrząc na to w dłuższej perspektywie, każdego roku coraz łatwiej będzie pływać przez regiony polarne. Już teraz nie trzeba przez tak długi czas, jak kiedyś, asysty najcięższych lodołamaczy, które torują drogę - wskazuje prof. Brańka.
Właśnie między innymi ze względu na szlaki żeglugowe - jak pisał Damian Wnukowski w swojej publikacji na stronie Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych -
Arktyka odgrywa coraz ważniejszą rolę w chińskiej polityce zagranicznej i gospodarczej.
"Trasy wodne w regionie mają tworzyć Polarny Jedwabny Szlak, będący częścią inicjatywy Pasa i Szlaku. Dzięki nim morski szlak transportowy między Chinami a UE (…) może być krótszy o ok. 1/3 w porównaniu z drogą przez Kanał Sueski. Wpływa to na obniżenie kosztów, w tym redukcję zużycia paliwa i mniejsze zanieczyszczenie środowiska" - czytamy w publikacji.
Ego
Bezpieczeństwo, zasoby naturalne, odpychanie Chin i szlaki handlowe - to już cztery powody, dla których Donaldowi Trumpowi tak bardzo zależy na posiadaniu Grenlandii. Do tego zestawu Szymański z OSW dodaje piąty.
- To chęć budowania przez Trumpa swojego dziedzictwa w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych - mówi. - Jeżeli przejdzie się do historii jako osoba, która przyłączyła dwa miliony kilometrów kwadratowych do swojego państwa, największą wyspę świata, to brzmi jak coś naprawdę wielkiego. Zatem do wszystkiego dochodzi jeszcze kwestia ambicjonalna.
Poprzez swoją narrację Trump wywiera też presję na sojuszników. - Jednym z jego argumentów jest narracja o niezdolności Danii do zapewnienia bezpieczeństwa wyspie. To motywuje Duńczyków do zwiększania tam inwestycji obronnych - mówi ekspert OSW.
Także szef Komitetu Wojskowego UE ocenił niedawno, że sensowne byłoby rozmieszczenie na wyspie unijnych żołnierzy.
Według Szymańskiego, pomysł pozyskania kontroli nad wyspą nie powinien aż tak dziwić, jeśli spojrzy się na próby z przeszłości. - I nie powinien dziwić, jeśli popatrzy się na styl rządzenia Trumpa, czyli wchodzenie z najwyższymi stawkami negocjacyjnymi i wywieranie presji na sojuszników - dodaje.
- To, co może dziwić, to ocena interesów przez administrację republikańską. Myślę, że biorą tam górę inne kwestie, dlatego że obecny układ grenlandzki jest idealny dla USA w kontekście współpracy gospodarczej i obecności militarnej. Nie ma żadnych przeszkód, aby inwestowały w wydobycie na wyspie i projekty związane z pozyskiwaniem surowców - podkreśla analityk z OSW.
W duchu umacniania stosunków dwustronnych w 2020 roku, podczas pierwszej kadencji Trumpa, Waszyngton na nowo otworzył zamknięty w 1953 roku konsulat w Nuuk, a także przeznaczył 12 milionów dolarów na wspólne projekty cywilne w turystyce, górnictwie i edukacji. Powołano też koordynatora ds. Arktyki, by dbał o rozwijanie relacji z Grenlandią.
Kto jest szczęśliwszy?
Od 2012 roku corocznie publikowany jest Światowy Raport Szczęścia. Opracowanie tworzą Instytut Gallupa, Uniwersytet Oksfordzki, Sieć Rozwiązań na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju ONZ oraz WHR Editorial Board. Światowy Raport Szczęścia powstaje na podstawie opinii mieszkańców. W ostatnim badaniu, opublikowanym w 2024 roku, pierwsze miejsce zajęła Finlandia, a za nią znalazła się Dania. Na podium weszła też Islandia. USA znalazły się na 23. miejscu.
W Światowym Raporcie Szczęścia z 2023 roku kolejność miejsc na podium była taka sama. Stany Zjednoczone zajmowały wówczas jednak 15. miejsce.
W 2022 roku trzy pierwsze miejsca wyglądały tak samo, USA uplasowały się na 16. pozycji.
We wrześniu 2024 roku magazyn "US News and World Report" opublikował ranking najlepszych krajów na świecie pod względem jakości życia. Jako kryterium oceny brano pod uwagę kilka składowych: przystępność cen, rynek pracy, poziom zarobków, stabilność ekonomiczną i polityczną, politykę rodzinną, jakość opieki zdrowotnej i edukacji, bezpieczeństwo.
W tym zestawieniu Dania znalazła się na pierwszym miejscu. Za nią były kolejno Szwecja i Szwajcaria. USA znalazły się na 22. pozycji.
Po co przytaczamy te dane? Chodzi o to, że dziś Grenlandczycy korzystają z wielu tych samych świadczeń, co Duńczycy. Wlicza się w to na przykład powszechna opieka zdrowotna czy bezpłatna edukacja - niedostępne dla rzesz mieszkańców Stanów Zjednoczonych.
Pod koniec stycznia duński dziennik "Berlingske" i grenlandzka gazeta "Sermitsiaq" opublikowały wyniki przeprowadzonego dla nich przez instytut Verian sondażu na temat podejścia Grenlandczyków do połączenia z USA. 85 proc. respondentów nie chce takiego rozwoju wydarzeń. Zwolennicy przyłączenia wyspy do USA stanowią 6 proc., a 9 proc. nie ma na ten temat zdania. Jednocześnie 45 proc. respondentów przyznało, że samo zainteresowanie Trumpa sprawą Grenlandii postrzega jako zagrożenie, a 43 proc. uważa je za szansę. 13 proc. pozostaje niezdecydowanych.
W podobnym czasie ukazał się sondaż pracowni YouGov dla brytyjskiego "Guardiana", przeprowadzony wśród mieszkańców Danii. Wynika z niego, że 46 proc. respondentów uważa Stany Zjednoczone za "bardzo duże" lub "dość duże" zagrożenie dla Danii (przypomnijmy - oba kraje są w NATO od początku istnienia sojuszu, a więc od 1949 roku). Mniej ankietowanych uznało, że zagrożeniem dla Danii jest Korea Północna - 44 proc. czy Iran - 40 proc. Najwięcej (86 proc.) uznało, iż zagrożeniem jest Rosja.
Ponadto 78 proc. badanych stwierdziło, że sprzeciwiłoby się ewentualnej sprzedaży Grenlandii Amerykanom, jednak 72 proc. uznało, iż ostateczna decyzja w tej sprawie powinna należeć do Grenlandii.
Wcześniej żart, teraz zamieszanie
Władze w Nuuk i Kopenhadze wyraźnie i konsekwentnie zaznaczają, że wyspa nie jest na sprzedaż i że samodzielnie zdecyduje o swoich losach. Jednocześnie władze Grenlandii podejmują też konkretne działania. W trybie pilnym rozpatrzono i przyjęto 4 lutego ustawę w sprawie zakazu zagranicznego finansowania partii politycznych. Jej autorzy nie kryją, że powstała w odpowiedzi na postawę Trumpa. Napisali, iż przepisy należy rozpatrywać
w świetle interesów geopolitycznych i obecnej sytuacji, w której przedstawiciele sojuszniczego mocarstwa wyrazili zainteresowanie przejęciem i kontrolowaniem Grenlandii.
Od 4 lutego obowiązuje tam również nowe prawo - nieruchomości mogą kupować tylko osoby posiadające obywatelstwo duńskie lub te, które mieszkają na Grenlandii co najmniej od dwóch lat i płacą tam podatki. Według grenlandzkiej gazety "Sermitsiaq" jest to między innymi konsekwencja wypowiedzi Trumpa oraz wzrostu zainteresowania wyspą po niedawnym otwarciu dwóch dużych lotnisk.
A jak na pragnienia prezydenta USA reagują mieszkańcy wyspy?
- W 2019 roku, kiedy Trump pierwszy raz wspomniał o zakupie, zostało to przyjęte jak żart. Ale teraz naprawdę udało mu się wywołać zamieszanie - opowiada w rozmowie z tvn24.pl Adam Jarniewski, prowadzący blog Poznaj Grenlandię. Wraz z rodziną od kilkunastu lat mieszka na wyspie w Sisimiut, jest autorem książek "Nie mieszkam w igloo" i "Listy z Grenlandii" oraz bohaterem dokumentu "Zwykłe życie".
Według Jarniewskiego przez ostatni miesiąc zmieniał się stosunek Grenlandczyków do zapowiedzi prezydenta USA. - Na początku był szok. Przyleciał Donald Trump Junior, który świetnie medialnie rozegrał swoją wizytę tutaj. Świat obiegły zdjęcia Grenlandczyków w czerwonych czapeczkach (czerwień i akronim MAGA są symbolem hasła wyborczego Trumpa "Make America great again" - red.). Wyglądało to tak, jakby już wcześniej mieli je ze sobą i czekali na niego. A Trump Junior oczywiście przywiózł je w kartonie i rozdawał.
Według Jarniewskiego mieszkańcy "cały czas powtarzają, że Grenlandia jest grenlandzka". Chcą dalszej współpracy z USA, ale nie włączenia do Stanów Zjednoczonych. - Kiedy przekaz Trumpa robi się trochę bardziej agresywny, opór Grenlandczyków przeciwko amerykanizacji narasta - wskazuje autor bloga.
Mieszkaniec Nuuk Jan-Erik Pedersen stwierdził w rozmowie z Reutersem, że Trump "nie jest zainteresowany porozumieniami środowiskowymi oraz katastrofami ekologicznymi i naturalnymi". - Uważa, że to wszystko są naturalne rzeczy. Martwi to nas, ponieważ widzimy, że pokrywa lodowa się topi. To ogromne wyzwanie - dodał.
- Przyszłość Grenlandii będzie determinować to, czy zdecyduje się ona na rozpisanie referendum niepodległościowego - twierdzi analityk z OSW Piotr Szymański. A prof. Brańka zaznacza, że "Grenlandia chce tej niepodległości". - W 31-osobowym parlamencie jest 26 parlamentarzystów z partii, które opowiadają się za niepodległością. W różnym stopniu, ale za niepodległością - mówi. - Na Grenlandii nie ma pytania, czy być niepodległym. Tam jest pytanie, kiedy i na jakich warunkach - dodaje.
Ale na razie nie padły w tej sprawie żadne zdecydowane deklaracje, tym bardziej ewentualny termin referendum.
Co powstrzymuje Grenlandię?
- Kwestie bezpieczeństwa ekonomicznego, dofinansowanie z budżetu centralnego i to, że świat stał się mniej bezpieczny. Łatwiej byłoby mówić o niepodległości, gdyby nie było wojny w Ukrainie, rosnących wpływów Chin czy globalnej rywalizacji w Arktyce - wskazuje Szymański.
- Grenlandia jako niepodległe państwo nie będzie mogła w pełni funkcjonować samodzielnie ze względu na ograniczone zasoby ekonomiczne czy ludzkie i najprawdopodobniej będzie szukała jakiejś umowy stowarzyszeniowej z innym państwem. Wydaje się, że bardziej naturalnym byłoby stowarzyszenie z Danią niż ze Stanami Zjednoczonymi - ocenia analityk.
To, co jest pewne na dziś, to ogłoszony kilka dni temu termin wyborów do grenlandzkiego parlamentu. Mają się odbyć 11 marca.
Autorka/Autor: Aleksandra Koszowska / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock