Prezydent Francji Francois Hollande był już gotowy do dania rozkazu startu bombowcom, gdy zadzwonił do niego prezydent USA Barack Obama z nową wieścią: Amerykanie nie zaatakują Syrii. Tak wydarzenia z 31 sierpnia przedstawia francuski "Nouvel Observateur".
Tego dnia Barack Obama wystąpił w telewizji przekazując Amerykanom i całemu światu, że ws. ataku na Syrię, który miał być karą za użycie - jak twierdził Waszyngton - broni chemicznej przez reżim Baszara el-Asada, najpierw skonsultuje się z Kongresem.
Do tamtego wystąpienia wszystko wskazywało na to, że - zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami - amerykański atak na Syrię jest kwestią godzin. W zamiarze ukarania Asada wpierał wtedy Waszyngton w zasadzie jedynie Paryż po tym, gdy premier Wielkiej Brytanii David Cameron nie uzyskał poparcia swojego parlamentu w tej kwestii.
D-Day nie było
Jak pisze "Nouvel Observateur", tylko godziny dzieliły francuskie lotnictwo od znalezienia się w powietrzu w drodze do Syrii. Wtedy jednak prezydent Francji Francois Hollande odebrał telefon od Obamy, który poinformował go, że bez zgody Kongresu o jakiejkolwiek akcji nie ma mowy.
Według francuskich dziennikarzy Hollande tą decyzją był "oszołomiony". "Wszystko kazało nam przypuszczać, że D-Day nadszedł", cytuje "Nouvel Observateur" jednego z francuskich oficjeli. Tymczasem wieczorem, ok. godz. 18, okazało się, że zaplanowane na godz. 3 w nocy naloty na wyrzutnie syryjskich pocisków i centrów dowodzenia trzeba będzie odwołać.
Francja była jednym z najgorętszych zwolenników interwencji w Syrii po dokonanym pod Damaszkiem 21 sierpnia ataku gazowym, w którym zginęły setki cywilów. Po oświadczeniu Obamy, że będzie się ubiegał o zgodę Kongresu ws. interwencji, Hollande zapowiedział jednak, że Paryż samotnie nie będzie się angażował w atak.
Francuskie ministerstwo obony nie skomentowało doniesień prasy.
Autor: mtom / Źródło: independent.co.uk
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia