Wielu mediom, w tym mediom społecznościowym w Turcji, grozi zamknięcie po tym, jak w sieci pojawiły się informacje o niezgodnych z prawem działaniach wywiadu wojskowego. Według doniesień dziennikarzy opartych o szereg dokumentów, do jakich dotarli, z Turcji do Syrii w 2014 r. przewożono broń dla organizacji walczących z reżimem Baszara el-Asada, w tym dla tych powiązanych z Al-Kaidą. Co najmniej jeden transport osobiście zatwierdził ówczesny premier, a obecnie prezydent Recep Tayyip Erdogan.
Na Facebooku i Twitterze pojawił się szereg profili zawierających - jak wiele na to wskazuje - bardzo wrażliwe informacje, po których rozpowszechnieniu z pewnością musiałyby się tłumaczyć nie tylko tureckie służby, ale też prezydent i rząd w Ankarze.
Kaganiec dla mediów
Na Twitterze przez co najmniej tydzień funkcjonowało przykładowo konto @LezepeM, na którym pojawiły się skany dokumentów dotyczące odprawy ciężarówek załadowanych bronią, przekraczających granicę z Syrią od strony Turcji 19 stycznia 2014 roku.
W środę turecki sąd nałożył na Twittera i Facebooka oraz na wszelkie inne rodzaje mediów, które zaczerpnęły informacje o tych wydarzeniach z portali społecznościowych, nakaz zamknięcia kont propagujących te treści.
Twitter werdyktu posłuchał od razu i konto @LezepeM przestało istnieć. Facebook, a także niektóre tureckie dzienniki i portale informacyjne na razie nie zareagowały na decyzję sądu, choć odmowa jej wykonania może poskutkować ich zamknięciem.
Turecki sąd nie wyjaśnił, dlaczego media w kraju nie mogą informować o podejrzanych działaniach tureckiego wywiadu, bo to do rządowej agencji prowadzą tropy związane z przekazywaniem broni syryjskiej opozycji i terrorystom. Sędziowie stwierdzili jedynie, że zakaz publikowania informacji o styczniowych wydarzeniach wchodzi w życie od zaraz i dotyczy wszystkich rodzajów mediów.
Broń na granicy. Wojskowi, pogranicznicy i policja przeciwko sobie
Z dokumentów, jakie pojawiły się w sieci, wynika, że transport broni przewożonej w trzech ciężarówkach przez tureckie wojsko został osobiście zatwierdzony przez ówczesnego premiera, a obecnie prezydenta Tayyipa Erdogana.
19 stycznia ub. roku na jednym z przejść granicznych w prowincji Adana pojawiły się pojazdy z personelem wojskowym. Pogranicznicy zażądali dokumentów przewozowych i dostępu do ładunku, wojskowi jednak odmówili. Wtedy sytuacja się zaogniła. Kontrola się rozpoczęła i celnicy odkryli w samochodach ogromne ilości broni i amunicji - łącznie kilkadziesiąt ton.
Z informacji, jakie w dokumentach znaleźli tureccy dziennikarze opisujący tamte wydarzenia, wynika, że po rozpoczęciu kontroli nagły telefon z Ankary dostał gubernator prowincji i ruszył ze swoimi ludźmi w stronę granicy. Równocześnie on sam zadzwonił do miejscowego szefa policji i ten oddelegował do operacji 400 funkcjonariuszy z oddziałów szturmowych.
Wszyscy pojawili się na przejściu granicznym i po przepychankach słownych przejęli od pograniczników kontrolę nad ładunkiem, a gubernator powiedział wtedy głośno, że "ciężarówki poruszają się pod ścisłym rozkazem premiera i nie pozwoli on na ingerowanie w transport, nawet gdyby miał zapłacić za to życiem".
Ładunek dla Al-Kaidy?
Już wiosną ubiegłego roku kilku polityków opozycji dotarło do informacji o akcji podjętej przez wywiad wojskowy i próbowało uzyskać odpowiedź na pytanie, co jego żołnierze robili, wykonując operację, której ramy wybiegają poza zapisane w ustawach działania.
Co ciekawe, dwa miesiące później parlament zatwierdził nowelizację do ustawy o działaniu wywiadu wojskowego, która zezwoliła jego agentom na transportowanie broni przez granice państwa.
Inne dokumenty wskazały z kolei na zawartość ładunku oraz na fakt "ich przeznaczenia dla Al-Kaidy". Stwierdzały też, że wojsko o tym wiedziało, bo "dostało wcześniej informację od swoich źródeł" w Syrii. Al-Kaida miała więc dostać przede wszystkim moździerze i pociski moździerzowe, elementy innych rodzajów broni, amunicję do karabinów maszynowych i "15 drewnianych skrzyń", których wiek nie podniesiono, ale w których prawdopodobnie znajdowały się właśnie karabiny.
Dziennikarze śledczy zajmujący się sprawą poinformowali w ostatnich dniach również o tym, że rząd w Ankarze przez cały ubiegły rok próbował zatuszować sprawę, dlatego prawdopodobnie tyle czasu zajęło dotarcie do niej mediom.
Teraz Ankara i prezydent Erdogan mogą się bać tego, że informacje o ich nielegalnych działaniach zyskają rozgłos zagranicą - podsumowuje sprawę anglojęzyczny dziennik "Todays Zaman" w swoim internetowym wydaniu.
Autor: adso\mtom / Źródło: Todays Zaman
Źródło zdjęcia głównego: EPA/twitter