W tureckim mieście Reyhanli położonym przy granicy z Syrią doszło do serii eksplozji. Co najmniej 40 osób zginęło, a kilkadziesiąt jest rannych. Źródłem wybuchów były dwa samochody pułapki. W przeszłości incydenty na granicy ostro podnosiły temperaturę relacji między Turcją i Syrią.
Od eksplozji zawalił się drewniany budynek stojący niedaleko centrum Reyhanli. W mieście nie ma też prądu, a na ulicach pojawiła się duża liczba policjantów. Ranni trafili do szpitali. Początkowo podawano informacje o czterech ofiarach, ale później systematycznie liczbę zabitych podnoszono.
- Obecnie mamy około 20 zabitych i 46 rannych, w tym wiele osób bardzo ciężko. To znaczy, że niestety liczba ofiar śmiertelnych może wzrosnąć - powiedział nieco ponad godzinę po zamachu premier Recep Tayyip Erdogan.
Godzinę później minister sprawiedliwości Turcji podał najnowszy bilans - ponad 30 ofiar śmiertelnych. Jeszcze gorsze informacje przekazał minister spraw wewnętrznych Muammer Guler. On mówił już o 40 zabitych i stu rannych.
Wojna domowa przekracza granicę?
Tureckie władze twierdzą, że eksplodowały dwa samochody-pułapki. Nie wiadomo, kto może odpowiadać za atak, ale w tym regionie nie działali Kurdowie, odpowiedzialni za wiele zamachów w Turcji. Na dodatek kurdyjskie bojówki wycofują się już do Iraku.
Erdogan zasugerował, że zamach może mieć związek z trwającym od ponad dwóch lat konfliktem w Syrii lub z procesem pokojowym, który ma zakończyć trwającą od blisko trzech dziesięcioleci zbrojną rebelię kurdyjskich separatystów.
- Żyjemy w trudnych czasach, zaczęliśmy nową erę - proces rozwiązań dla kwestii kurdyjskiej. Takie działania (zamach) mogli podjąć ci, którzy nie są w stanie zaakceptować tej nowej ery - powiedział Erdogan. Jak tłumaczył, kolejną delikatną sprawą jest to, że prowincja Antiochia (tur. Hatay), gdzie doszło do eksplozji, znajduje się przy granicy z Syrią, w której toczy się konflikt wewnętrzny.
Minister spraw zagranicznych Turcji Ahmet Davutoglu ostrzegł z kolei przed - jak to ujął - "testowaniem tureckiej siły". Podkreślił, że Ankara podejmie konieczne środki, żeby chronić terytorium swojego kraju. - Nasze siły bezpieczeństwa podejmą konieczne kroki - zapowiedział Davutoglu w Berlinie, gdzie przebywa z wizytą.
Jak oświadczył wicepremier Turcji Bulent Arinc, podejrzenie za ataki pada na administrację prezydenta Syrii Baszara el-Asada. - Wiemy, że ludzie, którzy znaleźli schronienie w Antiochii, stali się celami dla syryjskiego reżimu - powiedział Arinc w tureckiej telewizji.
Zatarg z Syrią
Nie jest tajemnicą, że przez granicę turecko-syryjską płynie strumień przemytu do rebeliantów walczących z reżimem Baszara el-Asada. Niektóre przygraniczne miejscowości stały się centrami wsparcia dla opozycji. Część rebeliantów okresowo wycofuje się nawet do Turcji na odpoczynek od walk. Być może atak miał coś wspólnego z działalnością obu stron syryjskiej wojny domowej.
W przeszłości na terytorium Turcji z Syrii przelatywały zabłąkane pociski artyleryjskie i granaty moździerzowe. Od wybuchu jednego z nich zginęło pięć osób, co wywołało ostrą reakcję Ankary. Na granicę skierowano dodatkowe siły wojska i artylerii, która zaczęła prowadzić ogień odwetowy.
Będąca członkiem NATO Turcja jest obecnie jednym z największych krytyków działań prezydenta Syrii Baszara el-Asada w zwalczaniu rebelii. Według szacunków ONZ Turcja przyjęła 260 tysięcy uchodźców z Syrii. Ankara twierdzi jednak, że jest ich około 400 tysięcy.
Autor: mk//bgr,mtom / Źródło: Reuters, Hurriyet Daily News, PAP