"Rosyjski kurort" ucieka Kremlowi. Do NATO wejdzie warszawskimi drzwiami?

Aktualizacja:
Czarnogóra ogłasza niepodległość
Czarnogóra ogłasza niepodległość
Archiwum Reuters
Czarnogóra jest niepodległa od zaledwie 10 latArchiwum Reuters

Ten adriatycki kraj to ewenement. Od wieków związany historycznie z Serbią i prawosławną wspólnotą narodów słowiańskich, stał się miejscem walki o wpływy Rosji i Stanów Zjednoczonych. Czarnogóra – ostatni rosyjski przyczółek na wybrzeżu Morza Śródziemnego – jest coraz bliżej NATO. Kraj z łatką skorumpowanego i zdaniem zachodnich służb pełen rosyjskich szpiegów, od miesięcy reformuje swój wywiad i armię. Dla Paktu Północnoatlantyckiego ma strategiczne znaczenie. W środę szefowie MSZ państw NATO zaprosili Czarnogórę do wejścia w struktury sojuszu.

Artykuł pojawił się w oryginalnej formie w Magazynie na Weekend TVN24 18 października

Warszawa, rok 2016 – to miejsce i data od kilku miesięcy są w głowach polityków i dyplomatów w Czarnogórze, a także państw członkowskich NATO. Adriatycki kraj niepodległy od zaledwie 2006 r. prawdopodobnie wtedy stanie się 29. członkiem Paktu Północnoatlantyckiego.

Ostatnia prosta do NATO

Ostatni rozdział tej historii miał miejsce w środowy poranek. 2 grudnia w kwaterze głównej NATO w Brukseli szefowie dyplomacji państw-członków Paktu zdecydowali jednogłośnie o zgodzie na przyjęcie kraju do sojuszu. Oznacza to oficjalne zaproszenie do udziału w jego strukturach.

Zaledwie półtora miesiąca wcześniej, 15 października, w stolicy Czarnogóry Podgoricy pojawili się ambasadorowie państw NATO i wraz z szefem sojuszu Jensem Stoltenbergiem sprawdzali, jak wygląda proces reformowania kraju – głównie resortów siłowych i agend zw. z bezpieczeństwem wewnętrznym.

Tamta wizyta była właściwie tylko potwierdzeniem tego, co miało miejsce we wrześniu. Wtedy Joe Biden podniósł słuchawkę i zadzwonił do premiera Czarnogóry. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych przekazał Milo Djukanoviciowi prosty, ale niezwykle ważny komunikat: USA wspierają szybkie wejście kraju do NATO pod warunkiem dalszego przeprowadzania reform w sferze bezpieczeństwa.

Na styku Wschodu i Zachodu

Zachód traktuje Czarnogórę jako przyczółek dla swojej obecności na całych Bałkanach. Dotyczy to zarówno członków Paktu, jak i krajów członkowskich Unii Europejskiej. Obecność w NATO od 2009 r. Chorwacji i Albanii ma swoje znaczenie, ale to właśnie licząca nieco ponad 600 tys. mieszkańców Czarnogóra ma działać jak magnes na cały region i zapewnić porażkę Rosji w jednej z największych bitew cichej wojny wywiadów toczącej się w Europie od upadku żelaznej kurtyny.

Na przyszłość Czarnogóry najbardziej rzutuje jej przeszłość. W czasie wojny w byłej Jugosławii stała ona po jednej stronie z Serbią, wtedy stanowiąc jedynie federacyjną część państwa po 1995 r. funkcjonującego jeszcze przez chwilę jako Jugosławia, a potem – do 2006 r. – jako Federacja Serbii i Czarnogóry.

Adriatycki kraj był więc w 1999 r. – w trakcie kolejnej wojny w regionie (Kosowo) – bombardowany przez wojska NATO. Jego obecny zwrot ku Zachodowi, w połączeniu z do dziś niezaakceptowaną w Belgradzie decyzją o rozpisaniu referendum i decyzją o niepodległości, stanowi przedmiot napięć na linii z Serbią, a co za tym idzie, również z Rosją.

Historia Czarnogóry ostatnich kilkunastu lat jest niezwykle skomplikowana. Dość wspomnieć o procesach wytaczanych i wciąż powracających na wokandę, w których obywatele tego kraju zaskarżają obecne władze o uchylanie się od wypłaty odszkodowań za śmierć członków ich rodzin w czasie bombardowań NATO w 1999 r.

Jednak mimo tych szeroko komentowanych przez media postępowań, a także głębokiego zakorzenienia w tradycji prawosławia i trwającej od zaledwie kilku lat walki miejscowej Cerkwi o zyskanie niezależności od serbskiego i rosyjskiego Kościoła, ostatnie badania opinii publicznej z początku lata tego roku wskazują, że liczba osób popierających wejście Czarnogóry do NATO (36,3 proc.) jest właściwie równa licznie przeciwników (37,3 proc.). Dodatkowo co czwarty Czarnogórzec nie potrafi w tej kwestii zdecydować o losach kraju. Tak dobrych notowań NATO nie miało tam nigdy.

Zmiany w służbach bezpieczeństwa

Czarnogórskim politykom na bliskim sojuszu z USA i Zachodem zależy niezwykle mocno. Armia tego kraju, licząca zaledwie 2 tys. żołnierzy, od 2010 r. wystawia kontyngenty wysyłane do Afganistanu. Dodatkowo Podgorica zdecydowała o przyłączeniu się do finansowania międzynarodowej misji w Afganistanie w kolejnych latach, rezerwując w skromnym budżecie 1,2 mln dol. na wydatki w Azji.

Najważniejsze kroki na drodze do NATO urzędnicy muszą jednak wykonać w kraju. To dlatego od jesieni ubiegłego roku w służbach trwają prawdziwe czystki. Na szczycie sojuszu w Newport w Walii we wrześniu 2014 r. kraje członkowskie uznały, że Czarnogóra wciąż nie ma sprawnie działającego aparatu bezpieczeństwa. Do głosu doszli w końcu dyplomaci wielu zachodnich stolic, którzy niezmiennie, przez lata skarżyli się na ogromną rosyjską aktywność w czarnogórskich służbach, na ciągłe podsłuchiwanie rozmów i utrudnione kontakty z wysokimi urzędnikami resortów siłowych. Szefowie MSW państw NATO uznali więc w Newport, że bez "gruntownej reformy aparatu bezpieczeństwa" Czarnogóra w sojuszu nie ma czego szukać.

Rozpoczęły się zmiany. Pierwsza decyzja przyszła 10 grudnia 2014 r. W krótkim oświadczeniu z funkcji szefa Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (ANB) rezygnował Boro Vuczinić. Urzędnik – pierwszy minister obrony niepodległej Czarnogóry i szef ANB od 2012 r. – często określany mianem "żołnierza" premiera Djukanovicia nie podał powodów swojego odejścia.

Vuczinić od lat blisko współpracował z wojskowymi z NATO goszczącymi w kraju, ale zdaniem czołowego eksperta ds. bezpieczeństwa w Czarnogórze Dragislava Januszevicia to właśnie presja NATO i UE doprowadziły do jego odejścia. Jednym z powodów miało być fiasko tworzenia przez całe lata systemu przekazywania informacji niejawnych w strukturach agencji. To dlatego wojskowi Sojuszu stracili do Vuczinicia zaufanie.

Na początku stycznia 2015 r. Podgorica przedstawiła z kolei plan zwolnienia ze służby i wysłania na emeryturę wszystkich bez wyjątku urzędników i agentów ANB mających 50 lat lub więcej oraz tych służących w aparacie bezpieczeństwa od co najmniej 15 lat. Ten ruch był potrzebny, większość wyższych oficerów agencji stanowili bowiem ludzie powołani do służby jeszcze w czasach byłego prezydenta Jugosławii Slobodana Miloszevicia, wywodzącego się ze środowiska serbskich komunistów.

Szukanie następcy Vuczinicia zajęło rządowi kilka miesięcy. W końcu – w ostatnich dniach sierpnia – stanowisko oficjalnie objął emerytowany urzędnik służby bezpieczeństwa Dejan Peruniczić, nadzorujący działania ANB od marca. Jak argumentował wtedy premier, to człowiek, którego w służbach nie było już od długiego czasu, a co za tym idzie, jest on wolny od wszelkich układów. NATO powitało tę zmianę z zadowoleniem, a czarnogórskie media opisywały sprawę w kontekście walki z infiltracją krajowych służb przez rosyjskich agentów.

Między NATO a Rosją

Miesiąc po powołaniu nowego szefa ANB zadzwonił Joe Biden. Kilka godzin później na blogu ambasador Stanów Zjednoczonych w Czarnogórze Margaret Ann Uyehary pojawił się wpis, w którym tłumaczyła ona, że "podobnie jak inne kraje byłego bloku sowieckiego, również Czarnogóra zrozumiała, że członkostwo w zachodnim sojuszu wojskowym zapewni jej większą stabilność i pewniejszą przyszłość". Natychmiast zaprotestowała jedna z największych organizacji pozarządowych prowadząca od lat kampanię skierowaną przeciwko członkostwu kraju w strukturach Paktu – Ruch na rzecz Neutralności.

Tego samego dnia z Moskwy dotarła też wiadomość o dodaniu Czarnogóry do listy europejskich krajów objętych sankcjami gospodarczymi przez Rosję. Choć rząd w Podgoricy już w marcu 2014 r. podjął decyzję o nałożeniu sankcji na Kreml w odpowiedzi na politykę Rosji wobec Ukrainy, Moskwa czekała ponad rok ze swoim posunięciem.

Rosyjskie działania dyplomatyczne wobec Czarnogóry zmieniającej kurs na zachód były jednak widoczne już jesienią 2013 r. Wtedy ambasador tego kraju w Belgradzie Aleksander Czepurin stwierdził w czasie jednej z oficjalnych uroczystości, że starania Czarnogóry o członkostwo w NATO przypominają "uganianie się małpy za bananem". MSZ Czarnogóry zareagowało bardzo ostro, stwierdzając, że słowa dyplomaty urzędującego w Serbii są "wyjątkowo nieodpowiedzialne i odbiegają od wszelkich standardów komunikacji". Kilka tygodni później na ulicach stolicy Czarnogóry pojawiły się plakaty przedstawiające rebus: rękę sięgającą po banana i wojskowy but z wystającą z niego rosyjską flagą, który można było odczytać tylko w jeden sposób – lepszy banan w garści niż rosyjski but na karku. Rosja jak zwykle w takich przypadkach zareagowała histerycznie, domagając się natychmiastowego zidentyfikowania, schwytania i postawienia przed wymiarem sprawiedliwości osób odpowiedzialnych za kampanię oczerniającą Moskwę.

Rosyjski interes

Czarnogóra to dziś miejsce, w którym zderzają się interesy Rosji i NATO. Z perspektywy Kremla sytuacja ta nie wygląda najlepiej. Chorwacja i Albania są już członkami NATO, Bośnia i Hercegowina funkcjonuje, a właściwie w ogóle istnieje tylko dzięki poparciu Unii Europejskiej i nigdy nie stanie się krajem uprawiającym prorosyjską politykę (to może się stać tylko z jej wschodnią, autonomiczną częścią - Republiką Serbską), a zatem Rosja może utrzymać dostęp do Adriatyku tylko dzięki wąskiemu i stale otwartemu korytarzowi między swoim sojusznikiem Serbią i Czarnogórą.

Ogromnym ciosem dla rosyjskiej polityki w regionie było już samo uzyskanie niepodległości przez ten ostatni kraj. W głosowaniu ponad połowa Czarnogórców, z których wielu ma serbskie korzenie i dzieli życie między oba kraje, zdecydowała o stworzeniu oddzielnego państwa i układaniu na nowo stosunków dyplomatycznych z sąsiadami. Moskwie pozostała tym samym dyplomatyczna gra, tak by utrzymać jak największy wpływ na działania rządu w Podgoricy i decyzje gospodarcze podejmowane przez bałkański kraj. Zwłaszcza że po wejściu do NATO Chorwacji i Albanii w 2009 r. Czarnogóra szybko stała się członkiem programu Partnerstwo dla Pokoju będącego przedsionkiem dla wejścia w struktury NATO.

Rosjanie nie zrezygnują z Czarnogóry, a wpływy, jakie w niej mają, nie ograniczają się jedynie do działań wywiadu. Po 2006 r. ta część adriatyckiego wybrzeża stała się miejscem letnich wypadów rosyjskich oligarchów. W ostatnich latach zainwestowali oni podobno w miejscową gospodarkę ponad 2 mld dol.. Trudno przypuszczać, by zrobili wiele dla rozwoju kraju poza samym sektorem turystycznym, bo dziś bezrobocie w Czarnogórze sięga 30 proc. i wciąż jest ona jednym z najbiedniejszych krajów na kontynencie. Jednak to bogaty rosyjski turysta rządzi na wybrzeżu. Do 2014 r. aż 70 proc. wszystkich odwiedzających kraj zagranicznych gości pochodziło z Rosji. Rosyjska niezależna "Nowaja Gazieta" w 2011 r. przedstawiła kilkuczęściowy raport dotyczący rosyjskiej obecności w Czarnogórze.

Dzięki drobiazgowym danym pozyskanym na szczeblu czarnogórskich samorządów – łącznie z wglądem w księgi wieczyste i mapy kartograficzne poszczególnych gmin – dziennikarzom po wielomiesięcznej analizie informacji udało się wyliczyć, że w całej Czarnogórze prawie 40 proc. nieruchomości należy do Rosjan, ponad 30 proc. firm ma też rosyjskich właścicieli. To m.in. stąd wzięło się określenie używane także przez dziennikarzy gazety – Czarnogóry jako "kurortu rosyjskich VIP-ów".

Ten adriatycki kraj jest w ogromnej mierze uzależniony od Moskwy. Rosja chce więc tam utrzymać co najmniej status quo, a Zachód "odbić" kraj i wprowadzić go w swoją orbitę.

Narkotyki, diamenty i sprzedaż broni

Wejścia do NATO i w przyszłości również Unii Europejskiej nie będzie, jeżeli Podgorica nie upora się ze wszechobecną korupcją kosztującą kraj miliardy euro rocznie.

Do tej pory walka z nią była wręcz niemożliwa. Wystarczy wskazać fakt powołania dopiero w ostatnich miesiącach – po raz pierwszy od uzyskania niepodległości – oddzielnego departamentu w policji zajmującego się ściganiem przestępczości zorganizowanej.

Czarnogóra to raj dla przemytników, handlarzy żywym towarem i bronią oraz narkotykowych karteli. Jak w soczewce większość tych problemów – łącznie z korupcją w resortach siłowych – wykazało śledztwo przeprowadzone przez dziennikarzy skupionych wokół portalu Balkan Insight wiosną tego roku. Śledztwo rozpoczęło się wraz z aresztowaniem na żądanie Interpolu belgijskiego biznesmena Serge'a Mullera. Sprawa odbiła się echem nie tylko w Czarnogórze, ale też w Belgii, Izraelu i Indiach.

4 marca rząd Czarnogóry sprzedał swoje konsorcjum zbrojeniowe MDI zajmujące się eksportem broni za niebywale niską kwotę 680 tys. euro. Transakcji dokonano w Belgradzie, a kupcem zostało serbsko-izraelskie konsorcjum firm CPR Impex i ATL Atlantic Technology Ltd. Przy podpisaniu umowy obecny był Muller, który potem wsiadł w samochód i miał nim dojechać do Czarnogóry, a stmtąd – z małego lotniska – przedostać się samolotem do Tirany. Powiadomione przez Interpol czarnogórskie służby w asyście belgijskich jednak zatrzymały biznesmena. Dwa tygodnie później, po szybkiej rozprawie ekstradycyjnej siedział już w areszcie w Belgii. Jest tam do dziś.

Jak się okazało, Serge Muller to znany od lat właściciel jednej z największych firm w Antwerpii handlującej kamienia szlachetnymi. Interpol zaczął się nim interesować, gdy do Europy dotarły informacje o jego prawdopodobnym zamieszaniu w kradzież tzw. krwawych diamentów z kopalń w Senegalu, gdzie górnicy pracują w niewolniczych warunkach. Diamenty miały przez lata przypływać właśnie do czarnogórskich portów, a pieniądze z ich sprzedaży, m.in. za pośrednictwem innych firm Muellera i jego wspólników, trafiać do handlarzy kokainą i handlarzy bronią. Kokaina do Europy Zachodniej dostaje się bowiem głównie przez tzw. szlak bałkański. Ten prowadzi albo przez Bułgarię i Rumunię, albo przez Serbię, Macedonię, Albanię i Czarnogórę. Kokaina przypływa lub przyjeżdża do Europy z Afganistanu lub Ameryki Południowej. Handlarze narkotyków są z kolei często powiązani z handlem bronią – i tak Muller miał mieć związki z islamistami, którzy za pośrednictwem jego konsorcjów i firm mieli dostawać broń z Europy. Do tego doszły jeszcze informacje upublicznione przez dziennik "The Times of Israel", mówiące o powiązaniach biznesmena z kilkoma wpływowymi członkami Likudu premiera Benjamina Netanjahu i doniesienia dziennika "Times of India" o zawirowaniach na rynku kamieni szlachetnych w Bombaju, gdzie Muller również prowadził niejasne interesy. W tym kontekście zakup czarnogórskiej firmy MDI zajmującej się eksportem techniki wojskowej wzbudziło podejrzenia Interpolu. Najbardziej jednak zastanowił dziennikarzy brak jakiegokolwiek rozeznania rządu w Podgoricy w tej sprawie.

Miesiąc po aresztowaniu biznesmena organizacja pozarządowa MANS działająca w Czarnogórze, która w oparciu o wyniki dziennikarskiego śledztwa rozpoczęła swoje, zgłosiła do prokuratury wniosek o przeprowadzenie śledztwa przeciwko premierowi Milo Djukanoviciowi. MANS twierdzi, że weszła w posiadanie dokumentów ukazujących "pogwałcenie prawa" przez premiera, który m.in. każdorazowo zatwierdza decyzje ws. sprzedaży państwowych przedsiębiorstw jako przewodniczący Narodowej Rady Prywatyzacji i Projektów Rządowych.

Szef rządu musiał zdawać sobie sprawę z tego, że sprzedaje serbsko-izraelskiemu konsorcjum narodowego eksportera broni w całości, choć prawo zezwala jedynie na sprzedaż 49 proc. akcji krajowych firm zagranicznym inwestorom – twierdzi MANS.

Te oskarżenia pojawiły się w kwietniu i maju tego roku. Mimo to Stany Zjednoczone widzą w premierze Czarnogóry partnera do rozmów na przyszłość. Wciąż nie jest pewne, czy prokuratura zdecyduje się na wytoczenie sprawy Djukanoviciowi. W tej sytuacji decyzje dotyczące zmian w krajowych służbach kładą się jednak długim cieniem na zaangażowanie obecnego gabinetu w zapewnienie daleko idących reform w sektorze bezpieczeństwa.

Przed Czarnogórą wciąż też rysuje się kwestia modernizacji armii, która nie ma pieniędzy na zakup nowego sprzętu i szkolenie oficerów, a część potrzebnych na to kwot miała pochodzić z eksportu broni oferowanej dawniej przez MDI zagranicznym kupcom.

Polski adwokat

Część opozycji i czarnogórskich mediów twierdzi, że rząd premiera Djukanovicia nie jest zdolny do zreformowania kraju, bo sam został uwikłany w sieć zależności biznesu i powiązań z zagranicznymi wywiadami. W opinii niektórych komentatorów działania Podgoricy za granicą mają więc tylko stanowić zasłonę. Lepszy wizerunek kraju w oczach Zachodu powinien pozwolić utrzymać się ekipie rządzącej i jej zapleczu u władzy przez kolejne lata.

Czarnogóra w 2014 i 2015 r. w ramach rzekomo prowadzonych tylko w tym celu działań zakończyła m.in. spór graniczny z Bośnią i Hercegowiną, schwytała i wydała w ręce Chorwatów jednego z serbskich generałów z okresu wojny lat 1991-95 oraz przeprosiła władze w Zagrzebiu za bombardowanie i ostrzeliwanie Dubrownika w trakcie wojny w byłej Jugosławii.

Zapewne w jakiejś mierze dzięki temu Zagrzeb stał się adwokatem Czarnogóry w jej staraniach o członkostwo w NATO, uznając, że południowy sąsiad zapewni swoją obecnością w sojuszu większe bezpieczeństwo jej samej.

Adwokatem Czarnogóry jest też od kilku lat Polska. Były minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak odwiedzał ten kraj kilka razy w 2014 i 2015 roku i po środowej deklaracji szefów MSZ państw sojuszu wiele wskazuje na to, że Czarnogóra do struktur Paktu Północnoatlantyckiego dołączy w czasie przyszłorocznego szczytu w Warszawie, na początku lipca.

Autor: Adam Sobolewski/mtom / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Wikimedia Commons

Tagi:
Raporty: