Dziś mija rok od katastrofy włoskiego statku Costa Concordia, w której u wybrzeży wyspy w Toskanii zginęły 32 osoby.
Rocznicowe uroczystości odbywają się na wyspie Giglio, u brzegu której wciąż leży wrak wycieczkowca. Ma on zostać usunięty dopiero we wrześniu. Opóźnienie wywołuje protesty miejscowej ludności, ekologów i włoskiego ministerstwa środowiska.
Z udziałem rodzin ofiar
Na ceremonię armator - Costa Crociere - zaprosił rodziny ofiar, chcąc oddać im hołd i jednocześnie podziękować mieszkańcom Giglio za ofiarność, z jaką nieśli pomoc rozbitkom. Armator wysłał również listy do ponad 3 tysięcy pasażerów statku z kilkudziesięciu krajów, wyrażając nadzieję, że zrozumieją, iż nie ma "możliwości logistycznych", by gościć ich wszystkich w niedzielę na wyspie. Na pokładzie wśród pasażerów i członków załogi było 12 Polaków. Wszyscy uratowali się.
Niekompetencja i seria błędów załogi
Włochy od roku żyją katastrofą Concordii. Niemal każdy dzień przynosi kolejne szczegóły, zapisy rozmów telefonicznych kapitana Francesco Schettino i nagrań dokonywanych przez pasażerów. Z całości wyłania się obraz niefrasobliwości i łamania przepisów, które zdaniem prokuratury doprowadziły do wypadku, a także całkowitego chaosu, niekompetencji członków załogi i serii ich błędów. 13 stycznia zeszłego roku po godzinie 21 olbrzymi kilkupiętrowy wycieczkowiec długości 290 metrów z około 3200 pasażerami i liczącą 1000 osób załogą, który wyruszył tego dnia w rejs po Morzu Śródziemnym, uderzył w podmorskie, znane wszystkim marynarzom skały przy wyspie Giglio. Śledztwo wykazało, że z inicjatywy kapitana statek podpłynął za blisko w ramach powszechnej i budzącej od tamtego czasu grozę morskiej praktyki "oddawania hołdu wyspie" i pokazywania pasażerom pereł turystyki.
Huk podczas kolacji
Pasażerowie jedzący właśnie uroczystą powitalną kolację usłyszeli huk, po czym zgasło światło. Następnie statek zaczął się przechylać. Ludzie wystraszyli się, widząc, że talerze spadają ze stołów. Od członków załogi usłyszeli, że doszło jedynie do awarii prądu, która zostanie wkrótce usunięta. Ale statek coraz bardziej się przechylał. Pasażerowie nie wiedzieli jednak, że w wyniku uderzenia o skałę, w dnie statku powstała ogromna wyrwa, przez którą wdzierała się woda. Już wtedy sytuacja była dramatyczna. Lecz minęło jeszcze kilkadziesiąt nerwowych minut, podczas których usiłowano nawet - jak potem wyszło na jaw - zataić skalę wypadku przed władzami morskimi, zanim zapadła decyzja o ewakuacji z pokładu, która przebiegała, co potwierdzają liczne nagrania, w sposób chaotyczny i bez żadnej koordynacji. To opóźnienie według śledczych przyczyniło się do tego, że były ofiary śmiertelne.
"Sceny jak z Titanica"
Niektórzy nie czekając na miejsce w szalupie ratunkowej skakali do morza i o własnych siłach dopływali do brzegów pobliskiej wyspy Giglio. Dla niektórych skok do wody okazał się śmiertelny. Inni nie zdążyli opuścić statku i utonęli na dolnych zatopionych już wtedy pokładach. Kilka żywych uwięzionych osób ratownicy wydobyli wiele godzin po katastrofie. W następnych dniach znajdowali już tylko ciała ofiar. Dwóch nie odnaleziono do tej pory. - To były sceny jak z Titanica - powiedziała zaraz po ewakuacji jedna z pasażerek, dziennikarka Mara Parmegiani. Te słowa obiegły cały świat.
Kapitan uciekł z pokładu
Kapitan Francesco Schettino, któremu na pokładzie towarzyszyła przyjaciółka podróżująca bez biletu, łamiąc wszelkie procedury, opuścił w szalupie ratunkowej pokład podczas ewakuacji. Za tę ucieczkę spotkała go potem ostra reprymenda ze strony kapitanatu portu w Livorno. Nagrania telefonicznej rozmowy przebywającego już wtedy na brzegu Schettino z kapitanem Gregorio De Falco, który krzyczał zdenerwowany: "Niech pan wraca na pokład", wysłuchały w internecie miliony ludzi. Kapitan Concordii został aresztowany pod zarzutem doprowadzenia do katastrofy morskiej i próby jej zatajenia, nieumyślnego spowodowania śmierci wielu osób, wywołania zniszczeń w środowisku naturalnym. Grozi mu 15 lat więzienia. Schettino stał się na świecie pośmiewiskiem i symbolem tchórzostwa.
Prowadził wycieczkowiec "jak łódkę czy ponton"
Ekspertyza dokonana przez biegłych w ramach zakończonego już śledztwa okazała się druzgocąca dla kapitana, który nakazał wykonanie niebezpiecznego manewru podpłynięcia do wyspy. Okazało się, że panował decyzyjny chaos, a sytuację utrudniała niedostateczna znajomość języka włoskiego wśród członków załogi. Sternik z Indonezji tuż przed uderzeniem o skały nie zrozumiał wydanego mu polecenia i zamiast skręcić w lewo, wziął kurs na prawo. Po katastrofie uciekł do swego kraju. Wkrótce ma zostać wyznaczony termin rozpoczęcia procesu kapitana i siedmiu innych osób z załogi. Po zamknięciu śledztwa prokurator Francesco Verusio powiedział, że kapitan Schettino prowadził wielki wycieczkowiec, "jakby to była łódka albo ponton".
Giglio - celem "turystyki wrakowej" Wyspa Giglio, gdzie leży Concordia, straciła status perły krajobrazu Toskanii i stała się celem "turystyki wrakowej". Tuż przed rocznicą katastrofy pięciu niemieckich turystów o mało nie przepłaciło życiem chęci zobaczenia wraku. Małą łódką, w złych warunkach pogodowych popłynęli w jego stronę, by go sfotografować. Skrajnie wyziębionych w ostatniej chwili uratowała straż morska. Wciąż przekładane podniesienie i usunięcie wraku będzie największą i najtrudniejszą taką operacją w historii żeglugi i ma kosztować około 300 milionów euro.
Autor: MON//bgr / Źródło: PAP