Goście "Faktów po Faktach" w TVN24 - opozycjonista i były ambasador Białorusi w Warszawie Paweł Łatuszka oraz były ambasador RP na Łotwie oraz w Armenii Jerzy Marek Nowakowski - rozmawiali o rosyjskiej inwazji na Ukrainę i białoruskim udziale w niej.
"Łukaszenka zdaje sobie sprawę"
Łatuszka pytany był, na ile według niego realne jest bezpośrednie przystąpienie Białorusi do wojny. - Myślę, że z punktu widzenia wykorzystania sił zbrojnych Białorusi to jest na dzisiaj mało realne. Z drugiej strony Łukaszenka podczas ostatniego spotkania z Putinem w Soczi dał zgodę na wprowadzenie większego kontyngentu wojsk rosyjskich na teren Białorusi, co również publicznie ogłosił wczoraj - odpowiedział. Przypomniał tu ogłoszenie Łukaszenki, że na terenie jego kraju zostanie uruchomione regionalne zgrupowanie wojsk Rosji i Białorusi.
>> "Wydałem rozkaz". Łukaszenka: powstanie białorusko-rosyjskie zgrupowanie wojsk
Łatuszka mówił dalej, że "Łukaszenka znalazł pretekst ku temu, żeby wprowadzić większy kontyngent wojsk rosyjskich na teren Białorusi". - Wywiad ukraiński mówi o dwudziestu tysiącach żołnierzach, nasze źródła mówią nawet o stu tysiącach - dodał.
Kontynuował, że przywódca białoruskiego reżimu będzie próbował przekonać teraz, że Białorusi grozi Ukraina, Polska, Litwa, czy cały blok NATO. - Dlatego on zwrócił się do Putina z prośbą o pomoc, o wsparcie w sytuacji ewentualnej agresji ze strony tych krajów, co oczywiście nie jest zgodne z rzeczywistością - tłumaczył.
- Łukaszenka zdaje sobie sprawę, że wejście wojsk białoruskich na terytorium Ukrainy grozi mu utratą władzy wewnątrz Białorusi, bo za tym będą protesty. 90 procent Białorusinów jest przeciwko udziałowi armii białoruskiej w wojnie przeciwko Ukrainie - zauważył.
Powiedzenie, które "kończyło jakąkolwiek dyskusję"
Nowakowski, kontynuując temat, mówił, że "na Białorusi zawsze było tak, że dla każdego obywatela, łącznie z pracownikami kołchozu gdzieś pod Mohylewem, wojna była złem absolutnym".
- Doświadczenie drugiej wojny światowej zostało Białorusinom bardzo mocno (w świadomości - red.). Jednym z głównym argumentów na Białorusi, jak Białoruś upominała się o niepodległość, było powiedzenie, że jeśli przyłączycie się do Rosji, to nasi chłopcy mogą być wysłani do Czeczeni. To natychmiast kończyło jakąkolwiek dyskusję - zaznaczał.
Ocenił przy tym, że Białorusini są "skrajnie pacyfistyczni". - Są pacyfistyczni, oprócz tego nie chcą być uwikłani w nie swoją wojnę - doprecyzował.
Dopytywany o kwestię wspólnych wojsk białorusko-rosyjskich, Nowakowski wyjaśnił, że one "istniały na papierze". - Ja się obawiam, że te wojska będą rozlokowane nie na granicy ukraińskiej, a przede wszystkim na granicy polsko-litewskiej, po to, żeby nakręcać napięcie (i twierdzić - red.) "że to wstrętne NATO nam grozi i musimy się tu mobilizować - mówił.
Przyznał, że w związku z tym bardziej spodziewałby się prowokacji pod Suwałkami niż pod Czarnobylem.
- Jeżeli armia białoruska będzie użyta, to będzie użyta według mnie po to, żeby dokonać prowokacji na granicy NATO, a nie, żeby uderzyć na Ukrainę - podsumował, zauważając, że armia ta jest "nieliczna".
Autorka/Autor: akw/adso
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: president.gov.by