Polami minowymi usiana jest cała wschodnia Chorwacja na ziemiach graniczących z Serbią i Węgrami oraz cała wschodnia Bośnia. Przypomniano sobie o nich w ubiegłym roku, w czasie największej w historii Bałkanów powodzi. Wiele min, wymytych przez wodę z gruntu, przemieściło się i dziś nie do końca wiadomo, gdzie się znajdują. Wkrótce tą drogą podążyć mogą tysiące uchodźców z Bliskiego Wschodu. "Poruszajcie się uważnie, trzymajcie się dobrze oznaczonych dróg" - apelują do nich w internecie sami Chorwaci i publikują mapy.
Gdy premier Węgier Wiktor Orban zapowiedział, że od 15 września przekroczenie granicy przez uchodźców będzie uznane za działanie nielegalne i zakończy się ich odesłaniem z kraju lub aresztowaniem, Serbowie musieli znaleźć inne ujście dla wpływającego do ich kraju potoku uchodźców.
To wtedy, w połowie sierpnia, szef dyplomacji w Belgradzie Ivica Daczić zapowiedział, że jego kraj będzie zmuszony skierować uciekinierów z Bliskiego Wschodu i Afryki na zachód - do Bośni i Hercegowiny oraz Chorwacji.
Nowy kierunek uchodźców?
Stało się to we wtorek. Belgradzki portal B92 poinformował, że pierwsze autokary z uchodźcami spod granicy węgierskiej zostały skierowane na zachód.
Ten moment zbliżał się wielkimi krokami i Zagrzeb się do niego przygotowywał. W mijającym tygodniu chorwackie władze poinformowały o decyzji dotyczącej oddelegowania na granicę z Serbią sześciu tysięcy policjantów. Wkrótce do ich zadań będzie należało kontrolowanie napływu uchodźców. Chorwaci poinformowali we wtorek, że nie będą w stanie przyjąć w swoich obozach przejściowych więcej niż trzech tysięcy z nich, a w związku z tym resztę albo zawrócą, albo puszczą w kierunku Słowenii.
Jakiej decyzji by nie podjęli, Zlatko Slokar - komendant główny straży granicznej - zapowiedział, że jego kraj "nie popełni błędów sąsiadów i nie pozwoli na niekontrolowany przepływ ludzi w swoich granicach".
Nie jest jednak pewne, co ma to oznaczać, a dość wątpliwe wydaje się, by Chorwaci rzeczywiście potrafili opanować sytuację w chwili, w której "zapukają" do nich dziesiątki tysięcy przybyszów marzących o życiu w Niemczech, Austrii i Skandynawii. Nie udało się to ani Grekom, ani Serbom, ani Węgrom, a są to kraje większe, których władze mogły oddelegować więcej rąk do pracy. Chorwację, a także (prawdopodobnie) Bośnię i Hercegowinę czeka więc z punktu widzenia państwa - ogromny problem.
Miny. Wojna na Bałkanach
Na tych, którzy będą próbowali przedzierać się przez te dwa kraje na własną rękę czekają nie tylko kolejne dni ciężkiej podróży, ale też wielkie niebezpieczeństwo.
W Chorwacji i Bośni - krajach najbardziej doświadczonych przez wojnę lat 1991-95 - w ziemi wciąż spoczywa ponad 100 tys. min. Większość do lata 2014 r. znajdowała się na rozpoznanych i opisanych polach minowych. Katastrofalna powódź zmieniła jednak położenie wielu z nich i do dziś nie zdołano w pełni określić nowych, "niepewnych" terenów.
Miny w czasie wojny w Jugosławii pojawiały się wszędzie tam, gdzie docierał front. Ten wielokrotnie przesuwał się wzdłuż linii wschód-zachód i dziś ładunki zakopane w ziemi i częściowo uniesione z nurtami rzek, spoczywają na ogromnych obszarach Slawonii i wschodniej Bośni, które graniczą z Serbią.
Zdający sobie sprawę z niebezpieczeństwa Chorwaci (w wypadkach spowodowanych wybuchem miny co roku ginie lub odnosi obrażenia kilka-kilkanaście osób) postanowili uchodźcom pomóc.
Na Facebooku pojawił się profil, na którym rozpoczęto publikowanie map pokazujących tereny, na których rozciągają się lub "być może" się rozciągają pola minowe. Chorwaci nie są takich danych pewni, ale wraz z mapami publikują objaśnienia w języku arabskim prosząc o rozsyłanie ich do serwisów, z których korzystają uchodźcy. Chcą ich ostrzec przed możliwą tragedią.
Aby dotrzeć do Słowenii, uchodźcy będą musieli pokonać tereny usiane minami. Najlepiej będzie, gdy zdadzą się na działania służb i pozwolą się eskortować, ale mając za sobą doświadczenia z Węgier, nie można wykluczyć, że wielu będzie chciało ruszyć do innych krajów Unii Europejskiej na własną rękę. Tym bardziej, że Chorwacja do strefy Schengen nie należy.
"Proszę, zwróćcie uwagę na to, że część ziem w Chorwacji pokrywają pola minowe. Wiele z nich nie jest oznaczonych. Poruszajcie się uważnie, trzymajcie się dobrze oznaczonych dróg. Autostrady, linie kolejowe i regionalne drogi są bezpieczne" - podpowiadają więc zwykli mieszkańcy. Władze takich działań nie wspierają.
Zaminowana Bośnia
We wschodniej Chorwacji na polach minowy wciąż leży kilka tysięcy nierozbrojonych ładunków. Uchodźcy, którzy nie zderzyli się z węgierskim murem i przebywają jeszcze w obozach na południu Serbii, przy granicy z Macedonią, mogą jednak wybrać wędrówkę przez Bośnię. Maszerując w kierunku Adriatyku, napotkają jednak na jeszcze więcej przeszkód.
Droga będzie prowadziła przez górzyste tereny, przez kraj ze znacznie słabszą infrastrukturą, który w czasie ubiegłorocznej powodzi ucierpiał najbardziej. Tam w ziemi czai się wciąż 120 tysięcy min, a takie pola zajmują aż 2,4 proc. powierzchni kraju.
Przebiegają one wzdłuż granic autonomicznej Republiki Serbskiej i Federacji Chorwacko-Muzułmańskiej, setki znajdują się w w samym centrum kraju, a wiele innych w Hercegowinie ciągnącej się aż do granicy z Chorwacją. Kolejne wielkie skupisko ładunków tkwi w ziemi w okolicach Bihacia na północnym zachodzie Bośni, gdzie Serbowie w trakcie wojny przeprowadzali czystki etniczne na muzułmanach.
Bez względu na to jak szybko i w jak licznych grupach uchodźcy i imigranci pojawią się w granicach Chorwacji i Bośni, Unia Europejska musi zwrócić uwagę również na te kraje.
Gdy na początku września media na całym kontynencie pokazały zdjęcie zwłok 3-letniego syryjskiego dziecka leżące na tureckiej plaży, w wielu zachodnich stolicach zawrzało. Bojąc się najgorszego, unijni politycy wciąż nie potrafiący znaleźć wspólnego języka ws. rozwiązania dla kryzysu imigracyjnego, powinni więc zadać sobie choćby pytanie o to, z jak potężną falą krytyki się zmierzą, jeżeli któryś z przybyszów z Bliskiego Wschodu zginie od miny w Europie, a jeżeli stanie się to w Chorwacji - w samej Unii Europejskiej.
Autor: Adam Sobolewski / Źródło: tvn24.pl