"Odwet ze strony irańskiej wydaje się nieunikniony"


"Irański generał Kasem Sulejmani to był ktoś więcej niż szefowie Al-Kaidy i Państwa Islamskiego, Osama bin Laden i Abu Bakr al-Bagdadi" - pisze w piątek portal magazynu "The Atlantic" i uznaje zabicie dowódcy sił Al-Kuds za "najważniejszy amerykański atak w tym wieku". Zdaniem "Washington Post" w trakcie wzmożonego napięcia między USA i Iranem kluczowe znaczenie ma teraz, jak daleko we wsparciu Teheranu posuną się irańscy sojusznicy na Bliskim Wschodzie. "A ci są w Jemenie, Libanie, Iraku i Syrii" - przypomina.

Atak sił USA na dowódcę elitarnych irańskich jednostek Al-Kuds generała Kasema Sulejmaniego "będzie miał o wiele większe konsekwencje niż zabicie przywódców Al-Kaidy i Państwa Islamskiego" - twierdzi magazyn "The Atlantic", podkreślając, że to "zabójstwo państwowego przywódcy wojskowego".

"Sulejmani, w przeciwieństwie do bin Ladena czy Bagdadiego, miał za sobą siłę i środki całego państwa i otwarte poparcie na wysokich szczeblach rządu w kraju, w którym został zabity" - zauważa portal.

Szefowie Al-Kaidy i tak zwanego Państwa Islamskiego zginęli "ukrywając się i uciekając", a Sulejmani "otwarcie podróżował w regionie, gdzie działały jego siły".

KIM BYŁ KASEM SULEJMANI?

"Odwet ze strony irańskiej wydaje się nieunikniony"

Kasem Sulejmani nazywany był "najbardziej wpływowym współczesnym generałem na Bliskim Wschodzie" i realizował strategię wspierania irańskich sojuszników w Jemenie, Iraku i Libii - odnotowuje magazyn.

Przypomina, że w 2019 roku szefowi Al-Kuds i jego sojusznikom przypisywano ataki na tankowce, obiekty naftowe w Arabii Saudyjskiej, ostrzały rakietowe w Iraku i zestrzelenie amerykańskiego drona.

W ocenie "The Atlantic" śmierć Sulejmaniego oznacza otwarcie "nowego niebezpiecznego rozdziału w niespokojnym regionie, który Sulajmani pomagał kształtować przez ponad dekadę" oraz zbliża USA i Iran do wojny.

"The Atlantic" zauważa, że prezydent USA Donald Trump nie przyznał się natychmiast do zabicia przez amerykańskie wojska Kasema Sulejmaniego tak jak uczynił to w październiku 2019 roku po ataku na Bagdadiego. Zamiast tego w pierwszej reakcji zamieścił na Twitterze jedynie zdjęcie amerykańskiej flagi.

"Teraz dalszy odwet ze strony irańskiej wydaje się nieunikniony, mimo że nie wiadomo, jaką przybierze formę. Następna odpowiedź USA może być również nieunikniona" - uważa magazyn.

Polityka Iranu w regionie

"The Washington Post" przyznaje, że od dawna istnieją obawy, iż "oddziały sojusznicze Teheranu na Bliskim Wschodzie odegrają kluczową rolę w eskalacji napięć między Iranem i USA".

Podkreśla, że zabicie przez wojska USA w Bagdadzie szefa sił Al-Kuds "zwiększa prawdopodobieństwo, że irańska sieć sojuszników" może zagrozić Amerykanom.

Kasem Sulejmani, który przejął kontrolę nad Al-Kuds pod koniec lat 90., "znacznie poszerzył regionalną obecność" Iranu - twierdzi "Washington Post". Generał znany był ze swoich dobrych kontaktów z "paramilitarnymi grupami z Syrii i Jemenu".

Dziennik przypomina, że Iran rozwija swoją sieć regionalnych sojuszników od 1979 roku, a szyicka teokracja "próbuje eksportować swą rewolucję i wspierać szyickie grupy na Bliskim Wschodzie".

W ocenie "Washington Post" ideologia "odgrywa ważną rolę w irańskiej polityce". Jednocześnie eksperci uważają, że najważniejszym celem Teheranu jest zwalczanie wpływów amerykańskich, izraelskich oraz saudyjskich na Bliskim Wschodzie.

Służyć do tego mają między innymi siły Al-Kuds, które "organizują i szkolą bojowników ze sprzymierzonych milicji oraz dostarczają im broń".

Wśród krajów, gdzie działają proirańskie grupy, "Washington Post" wymienia Jemen, Liban z Syrią oraz Irak.

W pierwszym z tych państw Iran pomaga rebeliantom Huti. Od 2015 roku walczą oni z dowodzoną przez Arabię Saudyjską koalicją. Huti od dawna stanowią opozycyjną siłę w Jemenie, ale - jak przypomina "Washington Post" - irańską pomoc otrzymali po zaangażowaniu się w konflikt z Arabią Saudyjską.

To, co rozpoczęło się w Jemenie "jako wojna domowa podczas arabskiej wiosny, przekształciło się w wojnę zastępczą między Iranem i Arabią Saudyjską" - ocenia gazeta i podkreśla, że rząd w Rijadzie wspierany jest wojskowo przez Stany Zjednoczone.

Jak wielu sojuszników przyjdzie na pomoc Teheranowi?

W Libanie główna siła proirańska to Hezbollah, szyicka grupa paramilitarna oraz partia polityczna. Jak zauważa "Washington Post", "to najwcześniejszy i najbardziej skuteczny" projekt Iranu.

"Stworzono go podczas libańskiej wojny domowej w 1982 roku, a z kluczową pomocą Gwardii Rewolucyjnej przekształcił się z nielicznej grupy duchownych i bojowników w główną polityczną siłę w Libanie" - przypomina amerykański dziennik. Dodaje, że Iran dostarczał broń Hezbollahowi w trakcie jego wojny z Izraelem w 2006 roku i "zorganizował interwencję Hezbollahu" w Syrii w celu ochrony reżimu Baszara el-Asada.

Od czasu wojny irańsko-irackiej (1980-1988) - wymienia dalej "Washington Post" - Teheran "gościł i wspierał wielu wpływowych szyickich bojowników, którzy sprzeciwiali się despotycznym rządom Saddama Husajna". Po obaleniu jego reżimu przez USA w 2003 roku wielu z nich wróciło do Iraku i walczyło z siłami amerykańskimi.

"Kiedy jednak tak zwane Państwo Islamskie (IS) przeprowadziło błyskawiczny atak w Iraku w 2014 roku, te same oddziały były najważniejsze w powstrzymywaniu ekspansji bojowników i walczyły wraz z siłami irackimi, by ostatecznie zmniejszyć kontrolę terytorialną IS do zera" - czytamy w gazecie.

Ich rola w zwalczaniu tak zwanego Państwa Islamskiego "dała im bezprecedensową polityczną siłę w Iraku, z wieloma wysokimi rangą politykami uzyskującymi mandaty w krajowym parlamencie".

"Wśród kluczowych pytań jest: jak wielu irańskich sojuszników przyjdzie na pomoc Teheranowi w przypadku wojny na pełną skalę i jak daleko będą gotowi pójść?" - konkluduje "Washington Post".

Potencjał militarny krajów Bliskiego WschoduMaciej Zieliński , Adam Ziemienowicz | PAP

Autor: asty//plw / Źródło: PAP

Raporty: