- Te 45 minut trwało wieczność. Kiedy otworzyli sejf, byłem pewny, że mnie zabiją. Odliczałem sekundy i zastanawiałem się, czy to już - mówi Witold Bachaj, napadnięty i okradziony przedsiębiorca spod Łańcuta na Podkarpaciu. Mężczyzna był torturowany, napastnicy grozili mu śmiercią. Za pomoc w ustaleniu ich tożsamości przedsiębiorca oferuje sto tysięcy złotych.
Witold Bachaj ma 49 lat. Od trzech dekad prowadzi dobrze prosperujący biznes na Podkarpaciu. Pół roku temu kupił dom w miejscowości Sonina pod Łańcutem. Zamieszkał tam z partnerką i jej 12-letnim synem.
Około godziny 2 w nocy z 16 na 17 grudnia do jego domu włamało się pięciu mężczyzn. - Wybili okno na parterze i weszli do domu. Wszyscy byli całkowicie zamaskowani. Mieli kominiarki, rękawiczki, ubrani byli na czarno. To nie byli jacyś rośli mężczyźni, wręcz przeciwnie, normalnej postury. Czterech z nich porozumiewało się między sobą po ukraińsku. Jestem tego pewny, bo współpracuję z Ukraińcami i na co dzień posługuję się językiem ukraińskim, więc potrafię go rozpoznać. Jeden z mężczyzn mówił chyba po rosyjsku - mówi nam Witold Bachaj.
Napastnicy zaatakowali śpiącego mężczyznę na piętrze w łóżku, podczas snu. - Usłyszałem huk i zobaczyłem, jak leci na mnie kilka osób. Jedna z nich trzymała w ręce drewniany trzonek, chyba od młotka. Zaczęli okładać mnie pięściami i związali. Byłem w szoku. Nie wiedziałem, czy mi się to śni, czy to się dzieje naprawdę. To wszystko działo się tak szybko, że nawet gdybym miał przy sobie broń do obrony lub możliwość wezwania służb na pomoc, nie zdążyłbym tego zrobić - opowiada przedsiębiorca.
Mężczyzna został skrępowany. Wcześniej sprawcy skrępowali 12-letniego chłopca, który przebywał razem z nim w domu, spał w pokoju na parterze.
- Przetrząsnęli cały dom, szukali pieniędzy, chyba tylko żyrandoli nie ruszali... Zabrali mój zegarek, który zostawiłem w kuchni na blacie, i złotą bransoletkę wykonaną na zamówienie - mówi nam Witold Bachaj.
Sprawcy zażądali kodu dostępu do sejfu.
Witold Bachaj: - Ze stresu i szoku nie byłem sobie w stanie ich przypomnieć. Ci mężczyźni myśleli, że robię to specjalnie, bo nie chcę podać szyfru, zaczęli okładać mnie pięściami po głowie, a kiedy i to "nie pomogło" polewali mnie gorącą wodą i vanishem, który znaleźli w łazience. Torturowali mnie, z kuchni wzięli noże, którymi mi grozili, przykładali mi je do gardła. Podawałem kody do sejfu, schodzili na dół (mężczyzna był więziony na piętrze, sejf znajdował się w piwnicy - przyp. red.), ale nie były prawidłowe. Robili się coraz bardziej agresywni. Poprosiłem ich, aby zabrali mnie na dół, może wtedy wzrokowo przypomnę sobie szyfr. To było coś strasznego...
Napastnicy zaprowadzili mężczyznę do piwnicy. Po kolejnej próbie udało się otworzyć sejf. Sprawcy zabrali z niego blisko sto tysięcy złotych w różnych walutach. - I to był najstraszniejszy moment. Byłem przekonany, że po otwarciu sejfu mnie zabiją. Mijały sekundy, a ja się zastanawiałem, kiedy to się stanie. To było przerażające - mówi.
Sprawcy zabrali pieniądze, zegarek i bransoletkę i uciekli. Skrępowanego mężczyznę zostawili w pokoju na piętrze. Kiedy opuścili dom, mężczyźnie udało się przemieścić po schodach na dół, gdzie przebywał 12-letni chłopiec. On też był skrępowany, ale udało mu się dosięgnąć jeden z noży, pan Witold tak długo ocierał o ostrze noża taśmę, którą miał skrępowane nogi, aż puściła. Zakrwawiony, w samej bieliźnie i ze związanymi rękami pobiegł do sąsiada, który wezwał na miejsce policję.
- Na monitoringu od sąsiada widać, że sprawcy weszli do domu o godzinie 2.16. W domu byli około 45 minut, dla mnie to była cała wieczność... Po wszystkim uciekli w boczną drogę i tam - tak relacjonowała policja - około 3.16 odjechali dwoma samochodami - opowiada Witold Bachaj. - To byli profesjonaliści. Każdy z nich dokładnie wiedział, co ma robić. Jestem przekonany, że to nie był ich pierwszy napad. To wyglądało tak, jakby mieli wszystko obmyślone i umówione, każdy miał swoją rolę - uważa przedsiębiorca.
Mężczyzna podejrzewa, kto mógł zlecić napad na niego. Sprawców zdradził jeden szczegół, pewna informacja, którą podzielił się z jednym ze swoich znajomych. W sklepie budowlanym znalazł nawet taki sam sznur, jakim on i 12-latek zostali skrępowani przez napastników. Swoimi spostrzeżeniami podzielił się z policją. - Z nikim nie mam zatargu, nikomu nie jestem nawet złotówki winny, nie mam wrogów, to było typowe nasłanie - uważa.
Witold Bachaj: - Najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co nas spotkało. Człowiek nie czuje się bezpieczny we własnym domu, otwiera drzwi i zastanawia się, co go spotka, kiedy wejdzie do środka. W garażu miałem siekierę, ta siekiera teraz leży koło mojego łóżka.
100 tysięcy za wskazanie sprawców
Przedsiębiorca podkreśla, że jest bardzo zdeterminowany, aby odnaleźć i ukarać sprawców. - Jestem takim człowiekiem, który zawsze wszystko do końca doprowadza, więc nie spocznę, nim ci mężczyźni nie zostaną zatrzymani. Tu już nawet nie chodzi o pieniądze, ale o to, żeby nikogo więcej to nie spotkało i nikt inny nie musiał przeżywać tego, co ja przeżyłem. Jeśli ci mężczyźni nie zostaną zatrzymani, będą kolejne napady - podkreśla.
Za wskazanie sprawców lub przekazanie informacji, które przyczynią się do ich złapania, zaoferował sto tysięcy złotych. Wszelkie informacje należy przekazywać policji w Łańcucie.
Prokuratorskie śledztwo
Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Łańcucie. Zostało wszczęte 2 stycznia z artykułu 280 par. 2 Kodeksu karnego, który dotyczy rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia (czyn ten zagrożony jest karą pozbawienia wolności od trzech do 20 lat), artykułu 189 par. 1 kk, który dotyczy bezprawnego pozbawieniea wolności (ten czyn zagrożony jest karą od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności) i z art. 189 par. 2a kk, który dotyczy bezprawnego pozbawienia wolności małoletniego (za co grozi od dwóch do 15 lat więzienia).
Jak przekazała nam prokuratorka Aleksandra Przybyło, szefowa Prokuratury Rejonowej w Łańcucie, śledczy zabezpieczyli wszystkie ślady i dowody, które mają pomóc w ustaleniu i wyjaśnieniu okoliczności zdarzenia. - To było w tej sprawie najistotniejsze, materiał dowodowy mamy zabezpieczony, wszczęcie śledztwa było formalnością. Wszystkie zebrane i zabezpieczone dowody będą teraz analizowane. Robimy wszystko, aby ustalić sprawców napadu - zapewniła w rozmowie z tvn24.pl prok. Przybyło.
Mundurowi zabezpieczyli też monitoring , który także będzie poddany analizie.
Brutalny napad w Sanoku. Czy te sprawy się łączą?
Do podobnego zdarzenia doszło w nocy z 26 na 27 sierpnia w jednym z domów w Sanoku. Jak informowała wówczas prokuratura, czterech mężczyzn w kominiarkach wtargnęło do jednego z domów, napastnicy obezwładnili i skrępowali domowników i żądali wydania pieniędzy oraz biżuterii. Sprawcy mieli być agresywni i brutalni.
Nad ranem pomocy pokrzywdzonym udzielił mieszkający w sąsiedztwie mężczyzna, który usłyszał krzyki wołającego o pomoc gospodarza domu. Uwolnił skrępowane ofiary i zawiadomił policję. Pokrzywdzonym niezbędne było udzielenie pomocy medycznej.
Sprawcy napadu uciekli. Do dzisiaj ich nie złapano. Według relacji poszkodowanych mieli mówić ze wschodnim akcentem.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Sanoku. Toczy się z artykułu 280 par. 2 Kodeksu karnego, który dotyczy rozboju. Poszukiwania sprawców trwają.
- Czy łączą państwo napad w Łańcucie z napadem w Sanoku? - pytam prok. Aleksandrę Przybyło.
- Na ten moment mamy za mało danych, aby tak to rozpatrywać. Na pewno będziemy taką wersję śledczą weryfikować - przekazała szefowa Prokuratury Rejonowej w Łańcucie.
Sprawę biznesmena opisała jako pierwsza "Gazeta Wyborcza".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne