Środa, 3 sierpnia 33-letni Paweł Sulis dwa tygodnie temu, po tym jak nawałnica częściowo zniszczyła mu dom, a także zrujnowała uprawy, które były jedynym źródłem utrzymania jego rodziny, załamał się i wyszedł z domu. Mężczyzny szukała cała wieś. Jego żona Blanka straciła sens życia. Ta dramatyczna historia miała jednak swój szczęśliwy finał. Wycieńczony i z zanikami pamięci Sulis sam wrócił.
Koszmar rodziny rozpoczął się dwa tygodnie temu. Przez wieś Młodynie Dolne przetoczyła się potężna nawałnica. - To było dosłownie jakby był koniec świata. Naprawdę. Drzewa się kładły - opowiada Blanka Sulis. W gospodarstwie państwa Sulisów wiatr zrywał części dachu, ale największe szkody powstały w uprawach, które są jedynym źródłem utrzymania rodziny. Skala zniszczeń, którą zobaczył Paweł Sulis sprawiła, że się załamał i wyszedł z domu.
Sama z córką i szkodami
- Bez niego to nic nie jest warte. Ja nie wiem, co teraz dalej będzie - mówiła żona mężczyzny. Straż pożarna, rodzina, sąsiedzi - wszyscy od razu po zaginięciu rozpoczęli poszukiwania. Bezskutecznie. Blanka Sulis została sama z 6-letnią córką i ogromnymi szkodami po nawałnicy.
Według psychologów, to właśnie wstrząs, jaki wywołał obraz zniszczeń mógł doprowadzić do zaginięcia. - Czasami mamy taką potrzebę wzięcia całej odpowiedzialności na siebie, nie chcemy oddać bliskim części tego emocjonalnego ciężaru i bywa, że znikamy - przyznaje psycholog Anna Kędzierska.
Szczęśliwy finał
Dla rodziny Sulisów ta dramatyczna historia miała jednak swój szczęśliwy finał. Wycieńczony i z zanikami pamięci po ponad dwóch tygodniach, Paweł Sulis wrócił do domu. Teraz pozostaje pod opieką lekarzy.
- Sam zapukał. Ja akurat wtedy miałam pomodlić się za niego, żeby wrócił, pomyślałam: "może Bóg mnie wysłucha". A tu nagle patrzę, on wchodzi. Jestem przeszczęśliwa - opowiada pani Blanka.
"Wychodzi z domu i idzie przed siebie"
Podobne historie rzadko kończą się jednak równie szczęśliwie. W bazie fundacji ITAKA są tysiące zaginionych osób. Wiele z nich również przeszło załamania. Znajdują się jednak nieliczni.
- Zdarza sie tak, że ktoś, kto przeżywa bardzo silny stres, ma zawężone myślenie. Wychodzi z domu i idzie przed siebie. To są zazwyczaj mężczyźni, dla których z psychologicznego punktu widzenia utrata źródła utrzymania rodziny, utrata zapewnienia bytu, jest bardzo ciężką sytuacją i zazwyczaj te osoby są odnajdywane, ale nie żyją - mówi Aleksandra Andruszczak-Zin z fundacji ITAKA.
Ta historia udowodniła jednak, że nadziei nie można tracić. Teraz rodzina Sulisów wraca do normalnego życia, a każdy, kto ich zna, wspiera jak może.