Wtorek, 12 kwietnia Po dwóch godzinach walki z trasą, popsutym wózkiem inwalidzkim, własnymi ograniczeniami i kalectwem - dojechał w końcu do... mety, której już nie było. Ktoś, nie czekając na zakończenie imprezy zlikwidował metę, pozabierał bramki, banery i medale obiecane wszystkim uczestnikom biegu. A zawodnik usłyszał: trzeba było się pospieszyć.
Poznański półmaraton kosztował go wyjątkowo dużo. Bo Leszek Bohl walczył nie tylko z innymi niepełnosprawnymi zawodnikami. Chwilę po starcie zepsuł się jego wózek.
Sprężyna trzymająca przerzutkę pękła, a jazda na najniższym biegu jest bardzo trudna. Od tej pory zwycięstwem było samo dojechanie do mety. Zmęczenie pokonał, ale tuż przed końcem okazało się, że ma jeszcze jednego przeciwnika.
- Limit czasu dla wózkarzy, rolkarzy i biegaczy wynosił 3 godziny. My dotarliśmy w 2 godziny i 15 minut, niestety organizator nie pozwolił nam zakończyć maratonu - powiedział Leszek Bohl, niepełnosprawny sportowiec.
Meta zniknęła
Ktoś z obsługi biegu zlikwidował już metę dla niepełnosprawnych zawodników. Przez tę dla zdrowych biegaczy ochroniarze nie pozwolili mu przejechać.
- Regulamin mówił o 3 godzinach. To powinna być święta zasada, że ta meta powinna tam stać - powiedział maratończyk Zbigniew Wiśniewski. Wiśniewski też próbował przekonać ochroniarzy i organizatorów by pozwolili niepełnosprawnemu zakończyć bieg. - Padły jeszcze jakieś głupie słowa, że mógł się pospieszyć. Leszkowi było bardzo przykro, dał mi czipa, swój numer startowy żebym podjechał i żeby go zaliczyli i żeby ten medal otrzymać - dodał maratończyk.
Nieuchwytna nadgorliwość
Dyrektor poznańskiego półmaratonu Janusz Rajewski wyjaśnia dlaczego meta zniknęła za wcześnie. Tyle, że ponad tydzień po imprezie wie niewiele. Zaznacza, że będzie się starał się ustalić, kto za to odpowiada. Zapytany o to, kiedy będzie wiedział, powiedział, że za około 2 tygodnie.
Możliwe, że wyjaśnianie trwa tak długo, bo nad imprezą czuwało prawie tysiąc osób. Dużo. A jednak nie udało się kontrolować biegu zaledwie trzydziestu niepełnosprawnych zawodników na wózkach.
- Organizator musi wiedzieć ile jest osób czy ktoś został. Jest coś takiego, jak koniec wyścigu i to też byłaby informacja dla ochroniarzy: nie dojechał samochód "koniec wyścigu", to znaczy, że ktoś jest na trasie - mówi Zbigniew Wiśniewski.
Taki samochód na trasie podobno był, ale nie zauważył, że pan Leszek musiał zjechać na chwilę z trasy po awarii roweru a potem wrócił by dokończyć bieg.
- Jest mi przykro, że może dojść w naszym kraju do takich sytuacji - mówi pan Leszek. Sportowiec ciągle czeka na medal, który kosztował go tak wiele: wysiłku i upokorzenia. Organizatorzy zapewniają, że krążek wysłali pocztą.
Polska daleko w tyle
- Byłem dwa tygodnie temu na półmaratonie w Warszawie, prestiżowy bieg międzynarodowy, niestety bez udziału osób niepełnosprawnych. Na jesieni również jest maraton w Warszawie, również bez niepełnosporawnych. Poznań robi taki bieg tylko na wiosnę - mówi maratończyk Zbigniew Wiśniewski. Zupełnie inaczej wyglądają biegi na Zachodzie: w Berlinie czy Nowym Jorku.
Wzorców - wygląda na to - trzeba szukać za granicą. Czasu jest sporo, kolejny półmaraton - za rok.