Wtorek, 22 grudnia Minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski nie szczędzi słów uznania policjantom i prokuratorom pracującym nad sprawą kradzieży napisu "Arbeit macht frei" z muzeum w Auschwitz. Zaznaczył jednak, że złapanie winowajców nie byłoby możliwe, gdyby nie podsłuchy. I dodał: - Otrzymaliśmy bezprecedensową ilość około 500 informacji wskazujących na możliwe tropy. Cieszę się, że to nie ja zdecyduję o podziale nagrody.
Według ministra sprawiedliwości, policjantom nie udałoby się złapać złodziei, gdyby nie możliwość wykorzystania w działaniach operacyjnych podsłuchów.
- Ta operacja nie skończyłaby się, gdyby nie to, że policja mogła zastosować podsłuchy. Policjanci muszą mieć możliwość korzystania z tych technik - powiedział Krzysztof Kwiatkowski w programie "24 godziny". Minister o szczegółach mówić nie chciał, ale wyjaśnił, że takiej sytuacji śledczy mogli m.in. sprawdzić w porozumieniu z operatorem, jakie telefony logowały się do sieci w danym miejscu; a także podsłuchiwać wybrane numery, po wytypowaniu potencjalnych sprawców.
Wskazał też na imponujące tempo pracy policjantów i prokuratorów zajmujących się tą sprawą. - Ich zaangażowanie pokazuje, jak bardzo zdeterminowani byli przy tym śledztwie - nie krył uznania minister. Zaznaczył jednak, że wielką pomocą były informacje od "zwykłych" Polaków.
500 zgłoszeń, nagroda do podziału
Nagroda za pomoc w ujęciu sprawców to niebagatelne 115 tys. zł. Prawdopodobnie jednak zostanie podzielona. - Były przynajmniej dwa niezwykle ważne zgłoszenia - ujawnił Krzysztof Kwiatkowski, dodając jednocześnie, że "bardzo ważnych było wiele". - Cieszę się, że to nie ja zdecyduję o podziale nagrody - przyznał.
- Otrzymaliśmy około 500 zgłoszeń. To bezprecedensowa ilość, nieporównywalna z żadnym innym śledztwem - podkreślał Krzysztof Kwiatkowski, dziękując wszystkim, którzy pomogli śledczym w ujęciu złodziei.
Kto zlecił kradzież? Na pewno nie Polak
Minister Kwiatkowski potwierdził, że zleceniodawcą kradzieży nie był Polak. - Cieszę się mogąc powiedzieć, że zleceniodawcą nie był żaden obywatel Polski - powiedział szef resortu sprawiedliwości. Zasugerował ponadto, że trop prowadzić może nie tylko do bezpośredniego zleceniodawcy kradzieży, ale nawet dalej. - Pełną satysfakcję jako prokurator generalny będę miał wtedy, kiedy będę mógł państwu zakomunikować, że dotarliśmy do zleceniodawcy tego, a może i tego finalnego - powiedział Kwiatkowski.
Amatorszczyzna?
Kwiatkowski w "24 godzinach" powiedział ponadto, że kradzież napisu była planowana na długo wcześniej. - Mimo to, sprawcy musieli dwukrotnie podejść na teren muzeum. To świadczy o działaniach amatorskich - nie bez satysfakcji skomentował minister.
Z zaniepokojeniem natomiast zauważył, że już sama możliwość dwukrotnego wejścia na teren obozu w nocy "daje do myślenia".
Wcześniej krakowscy prokuratorzy poinformowali, że zamierzają wszcząć śledztwo w sprawie uchybień bezpieczeństwa na terenie muzeum. W odpowiedzi, rzecznik muzeum tłumaczy, że "zabezpieczenie tak rozległego terenu jest rzeczą niezwykle trudną".
Kradzież w Auschwitz
Oryginalny napis "Arbeit macht frei" został ukradziony z obozowej bramy w piątek nad ranem. Policja prowadziła intensywne śledztwo. Napis – pocięty na trzy części - odzyskano w niedzielę wieczorem.
Zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, kradzieży oraz uszkodzenia zabytkowego napisu, będącego dobrem o szczególnym znaczeniu dla kultury usłyszało czterech mężczyzn. Piąty zatrzymany w tej sprawie przez policję odpowie za udział w grupie przestępczej oraz nakłanianie do kradzieży. We wtorek sąd zdecydował o aresztowaniu na cztery miesiące czwórki podejrzanych, co do piątego - decyzje podejmie w środę.