Wypisał się z mundialu na własne życzenie, tracąc w ten sposób szansę na osiągnięcie życiowego sukcesu. Nikola Kalinić podpadł trenerowi i został odesłany do domu już po pierwszym meczu turnieju. Teraz sprzed telewizora zobaczy jak jego koledzy z reprezentacji Chorwacji będą bić się o mistrzostwo świata.
30-letni napastnik Milanu znalazł się w 23-osobowej kadrze powołanej na turniej. Afera z jego udziałem wybuchła po pierwszym meczu z Nigerią. Chorwaci wygrali 2:0, ale w ich szatni - jak informowały miejscowe media - doszło do "trzęsienia ziemi".
Dziennikarze podali, że selekcjoner Zlatko Dalić zdenerwował się na zawodnika, bo ten odmówił wejścia na boisko. Chciał go wprowadzić na ostatnie pięć minut za jednego z bohaterów spotkania Mario Mandżukica. Kalinić stwierdził jednak, że bolą go plecy. Szkoleniowiec nie miał litości. Za "naruszenie dyscypliny" wykluczył go z zespołu.
Do dyspozycji pozostało Daliciowi 22 piłkarzy. O tym, że nie liczy się ilość tylko jakość, przekonaliśmy się w następnych tygodniach. Chorwaci są w finale, mimo że w każdym z trzech meczów fazy pucharowej byli skazani na dogrywki. O złoto powalczą w niedzielę z Francuzami.
"Życie toczy się dalej"
Najważniejsze starcie w historii chorwackiej piłki Kalinić obejrzy zapewne w Mediolanie. Tam przebywa od kilku dni, co potwierdzają zdjęcia umieszczane przez niego w mediach społecznościowych. Rozmów unika. Wyręcza go w tym jego menedżer, który przyznał, że to dla jego klienta "bardzo bolesny temat".
- Cały czas jestem o niego pytany. I cały czas muszę powtarzać, że nie ma sensu mówić o jego rozstaniu z reprezentacją. Życie musi toczyć się dalej. To nie był dla niego dobry rok. Ale jestem przekonany, że wkrótce udowodni swoją wartość - przyznał Tomislav Erceg cytowany przez t.portal.hr.
Autor: TG / Źródło: t.portal.hr, PAP