- Taki wynik na igrzyskach dla polskich biegów narciarskich to bardzo duży sukces - oceniła Justyna Kowalczyk po zajęciu siódmego miejsca, wespół z Sylwią Jaśkowiec, w drużynowym sprincie w Pjongczangu.
W 2015 roku w tej konkurencji Polki zdobyły brązowy medal mistrzostw świata w Falun. Teraz jednak aż na tak dobry wynik liczyć nie można było. Jaśkowiec długo leczyła kontuzję, a dyspozycja Kowalczyk również nie jest taka, jak przed laty. - Cieszymy się, że podjęłyśmy walkę, że wygrałyśmy z mocnymi drużynami - stwierdziła już po wszystkim narciarka z Kasiny Wielkiej.
Walczyły o ósemkę
- To siódme miejsce trochę przerosło nasze oczekiwanie. Walczyłyśmy o ósemkę, która wydawała się nam w zasięgu naszych możliwości, a udało się nieco więcej osiągnąć. To powód do radości - dodała Jaśkowiec. Wygrały Kikkan Randall i Jessica Diggins. Zawodniczki ze Stanów Zjednoczonych minimalnie, o zaledwie 0,19 sekundy, wyprzedziły Szwedki Charlotte Kallę i Stinę Nilsson. Trzecie były Norweżki Marit Bjoergen i Maiken Caspersen Falla.
- Przed zawodami na pewno obstawiano walkę norwesko-szwedzką. Jednak kiedy zaczniesz się zastanawiać, kto mógłby je pokonać wtedy, jedyna myśl, jaka się pojawia, to że właśnie Amerykanki - podkreśliła Kowalczyk.
Tylko 30 kilometrów
Do zakończenia igrzysk pozostała jeszcze tylko jedna konkurencja biegowa - 30 km techniką klasyczną, zaplanowana na niedzielę. W niej Kowalczyk w 2010 roku w Vancouver wywalczyła złoty medal olimpijski. Przed rywalizacją w Korei Południowej narciarka zapowiadała, że właśnie w tym biegu liczy na dobry wynik. W środę o swoich przeczuciach nie chciała jednak wiele mówić. - Bojowo jestem nastawiona od początku igrzysk, a nawet jeszcze przed nimi. Z dzisiejszego wyniku bardzo się cieszę, ale trzydziestka to będzie trzydziestka, zobaczymy za trzy dni. To będzie inny dzień, inne narty, warunki, wysiłek - zapowiedziała.
Autor: pqv/twis / Źródło: sport.tvn24.pl, PAP