Wtorek, 12 października- Tu nie ma stałej pracy, a każdy chce jakoś zarobić - mówią mieszkańcy Żardek - wioski, z której pochodziła większość ofiar tragicznego wypadku, a także kierowca busa, którym jechali. - Każdy przychodził i prosił: Mirek, weź i mnie, bo i ja chcę zarobić - mówi przez łzy Sylwia Madys partnerka kierowcy, który zginął w wypadku.
Mirek, kierowca busa, bardzo się cieszył, gdy w zeszłym roku kupił auto. W środku przymocował drewniane ławki, bo zależało mu, by móc przewieźć busem jak najwięcej osób. Wioska, w której mieszkał - Żardki - ma ok. 600 mieszkańców. Większość z nich - podobnie, jak i on - to bezrobotni, którzy utrzymywali się z prac sezonowych. Wszystkim łatwiej było dojeżdżać do pracy, a on sam trochę dorobił także na transporcie.
We wtorkowym wypadku w drodze do jednej z takich prac przy zbieraniu jabłek zginął on, jego brat i 16 innych osób. Bus przy wyprzedzaniu roztrzaskał się o jadącego z naprzeciwka tira.
Wszyscy chcą jeździć
- To byli moi wujkowie – mówi Katarzyna Sałaj. Jechała zbierać jabłka do tego sadu, innym samochodem, który jechał za busem. - Jeździmy tam codziennie. To praca dorywcza, bo stałej tu nie ma - mówi.
Ponieważ w okolicy nie ma żadnej dużej fabryki i o pracę jest ciężko, dla wielu rodzin prace sezonowe to często jedyne źródło utrzymania i normą jest, że do jednego busa wchodzi tyle osób, ile się da.
- Całe życie jeździliśmy na te jabłka. Wiadoma sprawa, że wszystko jest drogie. Jeździło, ile się zmieściło. W każdym busie tak jest, bo każdy pragnie tego zarobku - mówi Sywia Madys, konkubina kierowcy busa. - Każdy przychodził i prosił: Mirek , weź i mnie, bo i ja chcę zarobić. Takie są czasy, każdy ma rodzinę - dodaje.
Nie wie, czy w innych busach, też jeździ się na prowizorycznych siedzeniach. Mówi tylko: - Do innych busów nie zaglądałam, ale najprawdopodobniej.
Teraz okoliczni kierowcy busów nie chcą rozmawiać o całej sprawie i nie pozwalają zajrzeć do swoich samochodów. Oficjalnie mówią, że "wszystko jest w porządku".