- Holender nie był chętny do rozmowy, ale wiem, co czuje, bo u niego presja wyniku była wielka. Po prostu przeprosiłem go na podium, choć byłbym zadowolony, gdyby polskie panczeny jeszcze nie raz popsuły holenderskie święto - powiedział w rozmowie z TVN24 mistrz olimpijski w łyżwiarstwie szybkim, Zbigniew Bródka. Najlepszy na dystansie 1500 m łyżwiarz mówił też jednak o tym, że przygotowania do igrzysk poza Polską, do jakich był zmuszony, doprowadziły go "do granicy".
- Trzeba się postawić na jego miejscu. Przegrać tak minimalnie nie jest miłe - mówił Bródka, komentując jeszcze raz sobotni finał 1500 m, w którym o 0,003 s., a więc długość niecałych 5 cm wyprzedził Holendra Koena Verweija. To dlatego "przeprosił" go na podium, widząc, że ten "nie jest chętny do rozmowy", ale też powiedział mu, że "taki jest sport" i "powinien troszeczkę wyluzować".
Równocześnie jednak dodał, że chętnie widziałby jak "polskie panczeny jeszcze nie raz psują holenderskie święto" (Holendrzy są potęgą w tej dyscyplinie - red.).
Ale, jak dodał, w Polsce "brakuje najważniejszego, hali lodowej".
Przygotowania do igrzysk "bardzo ciężkie dla rodziny"
We "Wstajesz i ferie" w TVN24 Polak mówił o tym, że w ostatnich latach przeżywał "wiele momentów załamania", bo z trudem godził życie zawodowe, sportowe i rodzinne. Podkreślił, że wiele udało mu się połączyć dzięki pomocy kolegów i przełożonych ze straży pożarnej. Przy tej okazji dziękował im za wiadomości, które napływały do niego od strażaków, bo "te na pewno bardzo pomogły" w czasie finału.
Bródka mówił, że Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego zapewnił sportowcom pieniądze na zgrupowania i pod tym względem wszystko przebiegło dobrze, ale mistrza olimpijskiego bolało to, że przygotowania odbywały się zagranicą. Bródka mówił, że przygotowywanie się w kraju, "blisko rodzin", sprawia, że sportowcy czują się lepiej. On sam znalazł się "na granicy" wytrzymałości, gdy urodziła mu się druga córeczka, a musiał wyjeżdżać na kwalifikacje olimpijskie. - To było bardzo ciężkie dla mojej rodziny - powiedział.
Przy Mazurku "łza się w oku kręci"
Sobotni triumf Polak przeżywa do teraz. Mówi, że rozmawiał chwilę z trenerem i ten pogratulował mu "w końcu perfekcyjnego biegu". - Tak dobrego jeszcze w życiu nie miałem - zgodził się Bródka. Po finale polska ekipa wzniosła więc toast za zdrowie mistrza, a on z powodu emocji "spał tylko 3 godziny".
- Jestem dość twardy, ale czy się nie rozkleję? Zobaczymy - śmiał się też, mówiąc o tym, że bardzo czeka na ceremonię medalową. - Gdy jest grany Mazurek Dąbrowskiego, kręci mi się łza w oku. Najpierw pojechać na igrzyska, potem zdobyć medal to marzenie każdego sportowca, a gdy się zdobywa złoto to jest to po prostu kosmos - tłumaczył.
Bródka podziękował całej rodzinie
Wśród gratulacji dla Polaka pojawiły się też te od prezydenta Bronisława Komorowskiego. Komorowski zadzwonił wieczorem do Bródki mówiąc mu, że zasługa w zdobyciu medalu jest przede wszystkim jego", bo to był "jego wysiłek" i "determinacja", zwłaszcza, że przygotowywał się "w takich, a nie innych warunkach".
Bródka podziękował jednak raz jeszcze swojej żonie Agnieszce, pozdrowił dwie córeczki, rodziców, dziadków, teściów i "całą rodzinę, bo wszystkich nie jest w stanie wymienić".
Kibicował Stochowi
Mistrz olimpijski oglądał też w sobotni wieczór konkurs skoków i cieszył się, że Kamil Stoch "potwierdził po raz drugi, że jest wielkim sportowcem". Teraz Bródka czeka na występy naszych panczenistów oraz biegi Justyny Kowalczyk i innych Polek, bo wydaje mu się, że polskich medali w Soczi może być jeszcze więcej.
Na półmetku igrzysk Polska ma cztery złote krążki. Igrzyska potrwają do 23 lutego.
Autor: adso//gak / Źródło: tvn24