Żałoba nie jest chorobą, z którą można sobie poradzić za pomocą jakiejś gotowej recepty. To bardzo indywidualny proces - mówi dr Halszka Witkowska, suicydolożka, współautorka książki "Niewysłuchani". Rozmawiamy o szczególnie trudnej żałobie po śmierci samobójczej kogoś bliskiego. Witkowska podkreśla: - Nic nam nie daje prawa do oceniania tego, jak inni przeżywają żałobę.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.
Osoby w kryzysie samobójczym nie widzą dla siebie innego rozwiązania niż zakończenie swojego życia. Jak podkreślają osoby eksperckie: samobójstwo nigdy nie jest rozwiązaniem, zostawia tylko pustkę i ból, z którym mierzą się bliscy tej osoby. Badania naukowe zespołu profesory Julie Cerel z University of Kentucky z 2018 roku pokazują, że każda śmierć samobójcza dotyka 135 osób, znających osobę, która dokonała samobójstwa. "Każde samobójstwo wpływa na duży krąg osób, które mogą potrzebować profesjonalnego wsparcia" - czytamy w raporcie zespołu Julie Cerel.
Żałoba po śmierci samobójczej - podobnie jak samo samobójstwo - owiana jest społecznym tabu, a co za tym idzie wieloma krzywdzącymi, nieprawdziwymi przekonaniami, uderzając najczęściej w tych, którzy z tą żałobą się mierzą. Osoby eksperckie przekonują jednocześnie, że najlepszą odpowiedzią na to tabu jest odpowiedzialna, wyważona debata społeczna na temat samobójstw i wiążącej się z nimi żałobą.
O tym jest również książka "Niewysłuchani" autorstwa Moniki Tadry i dr Halszki Witkowskiej - sekretarz Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego oraz koordynatorki platformy edukacyjno-pomocowej "Życie warte jest rozmowy". Książka składa się z dwóch części: pierwsza to trzynaście rozmów "o bólu, żalu, gniewie, a przede wszystkim o poczuci winy", jakie przeprowadziła Tadra z osobami w żałobie po śmierci samobójczej kogoś bliskiego. W drugiej części dr Witkowska analizuje traumatyczne przeżycia osób w żałobie, dzięki czemu można zrozumieć to, z czym łączy się żałoba po śmierci samobójczej.
Jednym z bohaterów książki "Niewysłuchani" jest partner Norberta - mężczyzny, który w kwietniu tego roku odebrał sobie życie. Ta konkretna historia w poruszający sposób zwraca uwagę na fakt, że żałoba po stracie ukochanej osoby LGBTQ+ w wyniku samobójstwa stanowi tabu w tabu. Rozmówca Moniki Tadry mówi wprost: "Zdrowie psychiczne, homofobia i samobójstwo to są wciąż tematy tabu. To jest po prostu góra znieczulicy i okrucieństwa wynikających z braku słuchania, braku chęci widzenia, uciekania przed problemami. Koło nienawiści, hejt internetowy i tak dalej - to są rzeczy, na które wszyscy pozwalamy. Problem narasta. Mówię, jakbym był ekspertem, ale te ostatnie trzy tygodnie to jest gigantyczny proces odkrywania rzeczy, o których w ogóle nie miałem pojęcia".
Część dochodu ze sprzedaży książki zostanie przekazana na program konsultacji dla osób w żałobie po śmierci samobójczej kogoś bliskiego. Taki program prowadzony jest przez Fundację "Życie Warte Jest Rozmowy". Fundacja tylko w ostatnich miesiącach udzieliła blisko 700 takich konsultacji, co pokazuje skalę potrzeb. W związku z tym uruchomiona została zbiórka internetowa, której celem jest rozwój programu konsultacji.
Tomasz-Marcin Wrona: Śmierć bliskiej osoby zawsze powoduje ból. Ale i samobójstwo, i żałoba, jaka po nim następuje, są w Polsce tematami tabu. Dlaczego?
dr Halszka Witkowska: Śmierć oczywiście wiąże się z bólem, rozłąką, pustką, którą pozostawia po sobie osoba zmarła. Natomiast nie każda śmierć niesie za sobą takie same konsekwencje. Wielu terapeutów i psychologów zwraca uwagę, że śmierć samobójcza powoduje innego rodzaju żałobę, opisywaną jako "trudną", "powikłaną".
To znaczy?
Samobójstwo jest samo w sobie śmiercią społecznie nieakceptowalną. Wiele osób nie rozumie samobójstwa i jego mechanizmów, boi się tego tematu, a wokół niego funkcjonuje bardzo dużo fałszywych przekonań. Na ich podstawie niektórym bardzo łatwo przychodzi osądzanie rodzin, które straciły kogoś w wyniku samobójstwa, szufladkowanie ich czy wskazywanie winnych tej śmierci.
To powoduje, że te rodziny mierzą się z wewnętrznym bólem po stracie oraz określeniami: "patologiczny dom", "patologiczna rodzina" bądź sugestiami, że to była ich wina, bo na przykład "była złą żoną". O tym opowiada wiele bohaterów naszej książki "Niewysłuchani". A sam aspekt poczucia winy jest szalenie ważnym zagadnieniem w kontekście samobójstwa.
Dlaczego?
Bliscy osoby, która popełniła samobójstwo, czują się winne temu, że nie zrobiły wystarczająco dużo, aby tej śmierci zapobiec. Co więcej, to poczucie winny jest trudne do przepracowania, ponieważ z perspektywy osób w żałobie po śmierci samobójczej ta śmierć wcale nie musiała się wydarzyć. To nie był nieszczęśliwy wypadek czy efekt ciężkiej choroby. Wszyscy jednak musimy zrozumieć, że na samobójstwo składa się bardzo wiele czynników.
Jeśli w domu opiekujemy się kimś ciężko chorym, to dostajemy wskazówki, wytyczne, jak na przykład dawkować leki, jak zmieniać opatrunki, jak pomagać, żeby nie zaszkodzić. Niewiele osób wie natomiast, jak wspierać bliskiego w kryzysie samobójczym, zwłaszcza gdy taka osoba maskuje to, z czym się mierzy. Trudno dostrzec więc fakt, że ktoś nam bliski powoli umiera. Po tej stracie pojawia się żałoba napędzana dodatkowo poczuciem winy, że coś przeoczyliśmy, coś zbagatelizowaliśmy. Oliwy do ognia dolewają ludzie z zewnątrz opiniami typu "patologiczny dom".
Książka "Niewysłuchani", którą napisała pani wspólnie z Moniką Tadrą, zawiera między innymi trzynaście rozmów z osobami w żałobie po śmierci samobójczej kogoś bliskiego. Tę część zamyka rozmowa z partnerem Norberta - jedynego bohatera, którego imienia nie zmieniłyście.
Nie zmieniłyśmy tego imienia na prośbę rozmówcy. Bardzo nam zależało, żeby włączyć tę rozmowę do książki. To historia, która odzwierciedla istnienie ogromnego społecznego tabu w tabu: śmierci samobójczej w związku osób LGBTQ+. Dla mnie samej to opowieść o niezwykle silnej miłości i wielkiej nadziei. Opowieść, która w sposób tragiczny zmieniła cały świat naszego rozmówcy, zderzonego z cierpieniem - w końcu trudno żyć po takim doświadczeniu. Partner Norberta - kilkanaście tygodni po śmierci ukochanego - udowadnia, że tak wielka miłość, jaka ich łączyła, daje siłę do dalszej walki pomimo wielu przeciwności. Historia ich związku zadaje kłam przekonaniu, że związki osób LGBTQ+ są "przelotne", "jednorazowe".
Z tej rozmowy wybrzmiewa wewnętrzna walka Norberta, związana ze wstydem i lękiem przed odrzuceniem ze względu na swoją orientację.
Jest to również jeden z kluczowych wątków tej historii. Jego partner kilkakrotnie wspomina, że Norbert bał się reakcji otoczenia na swoją orientację psychoseksualną, chociaż nie miał obiektywnie powodów, żeby czuć wstyd czy lęk. W jego otoczeniu prywatnym, jak i zawodowym nie działo się nic, co budziłoby stres czy poczucie zagrożenia. Był kochany, lubiany i podziwiany w otoczeniu, które go uwielbiało. Jednocześnie nosił w sobie ogromne lęki, narastało w nim poczucie, że nie ma dla niego innego wyjścia niż samobójstwo. I skutecznie to ukrywał, tak jak powikłania związane z depresją. Jego najbliższy partner nie miał szans, żeby zdawać sobie sprawę ze skali i powagi sytuacji, w której znalazł się Norbert. A to wszystko w bolesny sposób pokazuje, jak wielką siłę ma społeczne tabu związane z chorobą psychiczną, z którą Norbert się mierzył.
Przypuszczam natomiast, że odczuwane przez Norberta lęk bądź wstyd mogły być podszyte wcześniejszymi doświadczeniami, być może z dzieciństwa. Jednocześnie dominujące, negatywne narracje medialne, dotyczące braku społecznej akceptacji osób LGBTQ+, dostępu do pomocy psychologicznej i psychiatrycznej oraz samobójstw mogą u niektórych intensyfikować poczucie beznadziei.
Co ma pani na myśli?
Odnoszę wrażenie, że dominuje przekonanie, że jako społeczeństwo nie jesteśmy otwarci na związki osób nieheteroseksualnych, że osoby LGBTQ+ mierzą się jedynie z hejtem, nienawiścią, nietolerancją. Tym samym przysłania się wszystkie pozytywne rzeczy, które dotyczą osób queerowych w Polsce. Myślę, że wszyscy powinniśmy z większą uwagą mówić o tym, że jest coraz więcej środowisk akceptujących i wspierających. W ten sposób pogłębiamy atmosferę otwartości.
Dalej - sama intensywnie walczę z przekonaniem, że w Polsce nie ma dostępu do profesjonalnej pomocy psychologicznej i psychiatrycznej, że trzeba na nią czekać miesiącami. Ten dostęp jest, w niektórych miejscach trudniejszy, ale jest. Od osób w kryzysie samobójczym, korzystających z naszego serwisu Życie Warte Jest Rozmowy, dowiadujemy się, że niejednokrotnie nie próbują nawet szukać pomocy, bo mają wrażenie, że jej nie ma.
Partner Norberta - o czym mowa jest w książce - niedługo po śmierci ukochanego opublikował post, w którym pojawia się oskarżenie nie o brak dostępu do profesjonalnej pomocy, ale o jej jakość.
Żeby było jasne: nie chcę zaklinać rzeczywistości, przekonując, że wszędzie w Polsce jest wspaniałe wsparcie psychologiczne i psychiatryczne. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest wiele miejsc, gdzie o taką pomoc trudniej. Natomiast nie możemy traktować wsparcia psychiatrycznego, psychologicznego czy terapeutycznego w ten sam sposób co, na przykład, opiekę dentystyczną. Ludzka psychika, intelekt są bardzo różne. Dużo łatwiej wyleczyć ząb niż wewnętrzny ból. Szanse na to, że za pierwszym razem trafimy na psychiatrę, psychologa czy terapeutę, który nas od razu zrozumie, nie są stuprocentowe.
To pojawia się również w tej historii. Partner Norberta wspominał, że trafił na psychiatrę, który potraktował go infantylnie, był zdziwiony podejściem lekarza i jego nastawienie mu nie pasowało. Jestem w stanie to zrozumieć. Jednocześnie budzi się we mnie pytanie: czy niektórzy nie za szybko poddają się w szukaniu odpowiedniego specjalisty? Szczególnie w przypadku zdrowia psychicznego, bardzo indywidualnego i wrażliwego mamy prawo zmieniać lekarza, jeśli mamy wrażenie, że nie otrzymujemy właściwie profesjonalnej pomocy.
W mojej ocenie najistotniejszym systemowym wyzwaniem w Polsce jest brak odpowiednich środków na prowadzenie "terapii rodzinnej". Historia Norberta tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
To znaczy?
Bliscy Norberta - w tym jego partner - nie mieli żadnej możliwości, żeby dowiedzieć się, co się z nim dzieje, z czym się mierzy. Tym samym nie wiedzieli, co mogą zrobić, jak zaangażować się w proces leczenia Norberta. Takiej pomocy jednak nie otrzymali, tak jak nie otrzymują jej inni bliscy osób w kryzysie samobójczym. Dla mnie zaś pewnego rodzaju normą powinno być włączanie najbliższych do procesu leczenia za pomocą wsparcia i informacji, jak się opiekować taką osobą, na co zwracać uwagę, czego unikać.
W projekcie Życie Warte Jest Rozmowy mamy program bezpłatnych konsultacji dla rodziców osób w różnym wieku - również po 18. roku życia. Zdarza się, że zgłaszają się do nas rodzice w sprawie 28-letniego dziecka. Dla nich to nadal dziecko, któremu chcą pomóc, na przykład po hospitalizacji w wyniku próby samobójczej.
Podczas ostatniej wizyty u psychiatry Norbertowi towarzyszyli najbliżsi: biologiczna rodzina, jego partner. Nikt z nich nie otrzymał od lekarza żadnych szczegółowych informacji o stanie mężczyzny. Czy gdyby Norbert był w związku z kobietą, otrzymałaby wskazówki od lekarza?
Nie. Fakt, że mówimy o związku osób tej samej płci, w tej konkretnej sytuacji nie ma żadnego znaczenia. Lekarz jest zobowiązany do zachowania tajemnicy lekarskiej. Istnieje luka systemowa, która dotyczy wszystkich, polegająca na tym, że rodzina nie jest w żaden sposób zaopiekowana, nie otrzymuje żadnych informacji, jak wspierać chorą osobę. W tym przypadku było to moim zdaniem konieczne.
W sytuacji zagrożenia zdrowia bądź życia pacjenta lekarz jest zwolniony z tajemnicy zawodowej i może podzielić się z najbliższymi szczegółami stanu pacjenta.
W przypadku Norberta lekarz tego jednak nie stwierdził. Pamiętajmy, że lekarze nie są nieomylni. Dużo łatwiej określić stan zagrażający zdrowiu bądź życiu, gdy mamy do czynienia z pacjentem z urazami fizycznymi. W przypadku cierpienia psychicznego można je bardzo dobrze maskować.
Psychiatra, gdy widzi pacjenta po raz pierwszy, nawet w trakcie godzinnej konsultacji może nie zdawać sobie sprawy ze wszystkich okoliczności. Sytuacja być może byłaby inna, gdyby po takiej konsultacji była możliwość konsultacji z rodziną, z partnerem pacjenta. Może wówczas wywiad byłby wzbogacony o inne perspektywy.
Bywa też tak, że nawet najbliższe otoczenie nie o wszystkim wie. Sam partner Norberta dopiero później dowiedział się, że jego ukochany widział twarze, czuł zapachy, których nie było. Dlatego jestem przekonana, że gdyby istniały warunki do komunikacji lekarza z najbliższymi pacjenta, ułatwiłyby i umożliwiłyby otulenie intensywniejszym wsparciem, które w przypadku osób w kryzysie jest nie do przecenienia.
Dlaczego?
Może to zabrzmi banalnie, ale lubię myśleć o tym wsparciu jako bliskości, akceptacji, zwykłym byciu obok, a nade wszystko wielkiej miłości. Osoby w kryzysie samobójczym widzą się w bardzo czarnym lustrze - jest to jedna z cech tego kryzysu. Są na siebie źli, mają wrażenie, że krzywdzą swoich bliskich, a wszystko, co w życiu robią, jest pozbawione sensu.
Osoba, będąca w tak poważnym kryzysie, coraz mocniej się izoluje. Trochę tak jakby trafiła do tunelu. Każdy gest z naszej strony, nawet jeśli wydaje się nam banalny - przytulenie, słowa "kocham cię", "jesteś wspaniały" - są na wagę złota. W ten sposób pomagamy bliskiej osobie wyjść z tego tunelu. Musimy pamiętać, że jeśli dana osoba będzie mieć wspierające otoczenie, stosowana farmakoterapia może okazać się skuteczniejsza. Tym bardziej że leki stosowane są po to, aby wyregulować emocje pacjenta, żeby ten w kolejnym kroku mógł skutecznie sięgnąć po psychoterapię. Jest to konieczne wówczas, gdy emocje są zbyt intensywne, pacjent sobie z nimi nie radzi.
Faktem jest, że są przypadki, gdzie niewiele możemy zrobić mimo naszych najlepszych chęci. Bywają osoby, które nie dość, że nie chcą przyjąć pomocy, to również robią wszystko, żeby jej nie otrzymać, ponieważ są przekonane, że na nią nie zasługują.
CZYTAJ WIĘCEJ: ROZMOWA TOMASZA-MARCINA WRONY Z DR HALSZKĄ WITKOWSKĄ O KRYZYSIE SAMOBÓJCZYM WŚRÓD SENIORÓW: "KAŻDY ODDECH BOLI. DLA WAS TO TYLKO CHOROBA, DLA MNIE MĘCZARNIA". CHCĄ ODEJŚĆ, JUŻ. JAK ICH ZATRZYMAĆ?
Ale podkreślę raz jeszcze: postawa pełna miłości i zrozumienia wobec osoby w kryzysie jest szalenie ważna. Wspierając osobę, która chce odebrać sobie życie, nie ratujemy jej ciała, ale jej duszę, jej chęć do życia. Trzeba ją przekonać, że jest kimś wyjątkowym, wspaniałym i bez niej świat nie będzie tym samym miejscem.
Jak to zrobić?
Zdobyć jej zaufanie, pokazać nasze dobre intencje. To wymaga cierpliwości, wytrwałości, poświęcenia uwagi i czasu. Nie jest to łatwe. Żyjemy w czasach, gdzie każdy z nas pędzi, niejednokrotnie w relacjach z innymi przelatujemy obok siebie. Śmierć samobójcza jest momentem mocnego postawienia kropki. Pojawiają się u bliskich ogromne wyrzuty sumienia, rodzi się potrzeba przeprowadzenia śledztwa, jakaś naturalna potrzeba racjonalizacji tej tragicznej sytuacji - próbowałyśmy uchwycić to w naszej książce. Bliscy zmarłego zaczynają składać różne elementy i patrzeć na tę układankę z innej perspektywy.
Samobójstwo nie jest algorytmem - mówi w pewnym momencie partner Norberta. Jest pani w stanie wskazać jakieś sygnały ostrzegawcze? Czy jest coś, co powinno nas zatrzymać, obudzić naszą uważność?
Mechanizmy dotyczące kryzysów samobójczych trudno zamknąć w ogólnej instrukcji obsługi. Istnieje kilka płaszczyzn, na poziomie których mogą pojawić się pewne sygnały. Są to: obszar behawioralny - dotyczący zachowań, obszar myśli, uczuć oraz obszar fizjologiczny - dotyczący aspektu fizycznego.
Mogę prosić o przykłady?
Tak, ale z zaznaczeniem, że to tylko pewnego rodzaju "drogowskazy", które być może będą pojawiać się też w innej formie.
W przypadku obszaru ciała, możemy zauważyć na przykład, że ktoś bardzo szybko stracił na wadze bądź odwrotnie - w krótkim czasie mocno przytył. Jednocześnie ta osoba może na przykład przestać dbać o siebie, może mieć problemy z bezsennością albo na odwrót - spać bardzo dużo.
W przypadku obszaru zachowań możemy na przykład dostrzec, że ktoś nagle zrobił się bardziej nerwowy bądź przeciwnie - widzimy, że ta osoba często płacze, przestaje się odzywać do znajomych, odcina się od nich, przestaje wychodzić na wspólne imprezy.
Powinniśmy być wyczuleni szczególnie na obszar uczuć, czy nie pojawiają się w większości te negatywne, takie jak lęk, zwątpienie, bezsilność, poczucie winy czy wstyd. Należy zwrócić także uwagę na to, gdy w rozmowach z daną osobą coraz częściej padać będą słowa, że ma wrażenie, że wszystko już nie ma sensu, że jest beznadziejna. A zatem są to sytuacje, w których dana osoba widzi siebie jedynie w negatywnym świetle, uważa, że jest nic nie wartym, złym człowiekiem.
Jestem przekonana, że jeśli zaczniemy się komuś uważniej przyglądać, prawdopodobnie zaczniemy łączyć pewne elementy. Szczególnie alarmującym sygnałem powinien być moment, w którym ktoś mówi, że ma myśli samobójcze. Prawdopodobnie taka informacja może nas wystraszyć, jednak istotne jest to, żeby zapytać, jak często pojawiają się tego typu myśli, czy powracają i z jaką intensywnością. Warto też dopytać, czy są to myśli na przykład: "nie chciałbym się już obudzić", "chciałbym zginąć w wypadku", czy dotyczące tego, że ktoś chce sobie coś zrobić, zastanawia się, jak tę próbę podjąć. Jeżeli w odpowiedzi usłyszymy, że ktoś ma jakiś pomysł na metodę, to jest to moment, w którym należy bezzwłocznie zareagować.
Tu dodatkowym niepokojącym aspektem może być również to, że dana osoba zaczyna porządkować swoje życie, rozdawać swoje rzeczy, kończyć pewne relacje, żegnać się z innymi. Jest to ogromna potrzeba pozostawienia po sobie uporządkowanego świata. Na co dzień prowadzę badania naukowe na podstawie listów pożegnalnych, przy lekturze których można często odnieść wrażenie, że ich autorzy chcą zniknąć po cichu, zminimalizować zamieszanie wokół siebie. Jednocześnie chcą przysporzyć innym jak najmniej bólu, chociaż są świadomi, że ten ból się pojawi.
Ta chęć "odejścia po cichu" chwyta za gardło. Partner Norberta wspominał, że gdy jego ukochany był już w trudnym dla siebie momencie, negował, wypierał słowo "samobójstwo", zapewniał, że nic mu nie zagraża. Często zdarza się tak, że osoby w kryzysie do końca maskują to, że ich życie dobiega końca?
Badania pokazują, że 80 procent osób dokonujących samobójstwa w pewnym momencie komunikuje te zamiary wcześniej. W pozostałych przypadkach mamy do czynienia z osobami, które zapewniają otoczenie, uspokajają bliskich, że nic im nie zagraża.
Warto zwrócić jednak uwagę, że nawet ci, którzy wcześniej komunikują na zewnątrz swój kryzys samobójczy, nie zawsze robią to wprost. Zdarzało mi się słyszeć określenia: "wyjąć wtyczkę z kontaktu", "beze mnie będzie wam lepiej", "następne święta spędzicie beze mnie", "nie musisz się już o mnie martwić". Znacznie częściej mamy do czynienia z tego typu komunikatami niż z tym, że ktoś wprost powie, że zamierza popełnić samobójstwo.
W mechanizmach kryzysu samobójczego jest to ten moment, w którym myśli przeradzają się w słowa, następnym zaś krokiem jest podjęcie próby. Mówiąc prościej: niewidzialne staje się widzialne.
Czy można w jakiś sposób dostrzec, że ktoś maskuje swój kryzys samobójczy?
Dotyka pan bardzo złożonej kwestii, ponieważ nie ma żadnej idealnej skali, za pomocą której można byłoby jednoznacznie określić zagrożenie dla zdrowia bądź życia.
Znane nam jest także pojęcie "złowieszczego spokoju", sytuacji, w której dana osoba jest już zdeterminowana, wie, jak i kiedy to zrobi, ale najpierw chce uspokoić otoczenie, aby nie generować dodatkowego bólu.
To znaczy?
To może być na przykład osoba, która kończy hospitalizację na oddziale psychiatrycznym po próbie samobójczej i po powrocie do domu robi wszystko, żeby przekonać otoczenie, że jest super, a kryzys minął. Wraca do pracy, fantastycznie funkcjonuje, uśmiecha się, wręcz zaprzecza, że coś jej grozi. Jednocześnie ma konkretny plan na własną śmierć. Można powiedzieć, że takie osoby nie prowadzą już wewnętrznej walki życia ze śmiercią, odhaczają kolejne etapy swojego planu.
Warto jednak przypomnieć, że mówimy o meandrach naszych umysłów, emocji, doświadczeń i przekonań, które cały czas się zmieniają. Co więcej, determinacja zakończenia własnego życia również w ostatniej chwili może się zmienić. To jest szalenie ważna kwestia, udowadniająca, że da się zapobiegać samobójstwom, że można wyjść z tego kryzysu. Niejednokrotnie zdarza się tak, że nawet krótka rozmowa może uratować czyjeś życie. Oczywiście, ta rozmowa nie odbierze całego cierpienia psychicznego, nie wyleczy depresji czy innych zaburzeń psychicznych. Będzie jednak tym czynnikiem, który może kogoś wybić z prostej drogi ku śmierci. W tej sytuacji ratunkiem zawsze jest kupienie czasu.
Co ma pani na myśli?
Jeśli wyrywamy kogoś z tego tunelu, ta osoba dostaje czas do kolejnego kryzysu, w którym być może sięgnie po pomoc, być może wydarzy się w jej życiu coś dobrego. Tysiące rzeczy może się zdarzyć. Kupując ten czas, dajemy tej osobie nowe możliwości.
Osoby doświadczające najróżniejszych kryzysów w pewnym momencie przestają mówić o tym, z czym się mierzą. Nie chcą tym obarczać najbliższych, szczególnie tych, których kochają. Co wówczas?
Tak zdarza się bardzo często. Proszę sobie wyobrazić sytuację osoby, która kumuluje w sobie cały doświadczany ból. Nie dzieli się nim z nikim, bo boi się obciążania innych swoimi emocjami. Osoba ta wchodzi w jakąś przestrzeń - studia, praca czy nawet impreza w wąskim gronie - w której ludzie się uśmiechają, dobrze bawią, a nasza przykładowa osoba robi wszystko, żeby nie psuć innym zabawy, chowa swoje zmagania. Doskonale wiemy, że czasem proste pytanie: "jak się czujesz?" może spowodować, że w tej osobie wszystko pęknie, zacznie płakać, posypie się.
Nie warto kumulować takich emocji. Lepiej od razu próbować się otworzyć przed kimś zaufanym, kto okaże zrozumienie. Jeśli nie ma takiej osoby, to warto sięgnąć po pomoc terapeuty bądź skorzystać z telefonu zaufania.
Ten lęk, że obciążymy innych naszymi emocjami, jest w nas, ale jest on jednocześnie racjonalny w sytuacji, gdy zdajemy sobie sprawę, że być może nie utrzymamy na wodzy tego, z czym się mierzymy. Stąd też tak ważna jest rozmowa, by te uczucia na swój sposób rozbroić. Jeśli zatrzymamy się na etapie zatapiania się w swoich zmaganiach, będziemy niczym tykająca bomba zegarowa, którą bardzo łatwo aktywować. Natomiast porządkowanie emocji, ubieranie w słowa, jest skuteczną metodą, żeby sobie z nimi poradzić.
Mówi pani o potrzebie porządkowania emocji, nazywania ich. Uczy się nas budowy mitochondrium czy interpretacji poezji Leśmiana. Być może powinniśmy uczyć się również nazywania i interpretowania własnych emocji?
Przede wszystkim powinniśmy uczyć się rozpoznawania kryzysu u siebie i innych osób. Nie chodzi o to, żeby do powszechnej edukacji wprowadzać specjalistyczną wiedzę z zakresu suicydologii, psychologii czy psychiatrii. Natomiast każdy z nas powinien znać podstawy pierwszej pomocy emocjonalnej, czym jest depresja i jakie są oznaki kryzysu psychicznego. Powinniśmy umieć rozróżniać własne emocje, nazywać je. Mamy mnóstwo dorosłych, którzy nie potrafią nazwać swoich emocji, więc trudno wymagać tego od dzieci. Wbrew pozorom są to trudne zagadnienia, które trzeba ćwiczyć.
Jako społeczeństwo w minionych trzech dekadach poradziliśmy sobie z wieloma wyzwaniami, najczęściej tymi pragmatycznymi, bytowymi. Sądzę, że nadszedł czas na kolejny krok. Musimy sobie zdawać sprawę, że trudności psychiczne, emocjonalne są obecnie największym współczesnym wyzwaniem.
Świat przyspieszył, a my nie nadążamy. Jako jednostki jesteśmy coraz bardziej samotni. Internet, który miał nas ze sobą zbliżać, oddala nas od siebie. W efekcie pojawiają się nowe wyzwania, a my nie uporaliśmy się ze starymi. A przecież kryzysy samobójcze opisywali już starożytni. Nie było depresji, ale opisywana była "acedia" czy później "melancholia".
Podobnie ma się temat różnorodności seksualnej czy płciowej. Związki osób tej samej płci również pojawiają się w literaturze starożytnej. To wszystko nie jest wymysł współczesności. Mam poczucie, że brakuje nam wciąż "wrażliwości intelektualnej". Może przyszedł czas na uruchomienie wrażliwości intelektualnej, która pozwoliłaby nam myśleć o płci jako kwestii metafizycznej. Tymczasem stale funkcjonujemy w rzeczywistości, w której żałoba po śmierci samobójczej osoby LGBTQ+ jest ogromnym tabu w tabu.
O żałobie często mówi się jako kilkuetapowym procesie, który należy przejść według pewnych wytycznych. Istnieje jakaś uniwersalny przepis na zmierzenie się z żałobą?
Przede wszystkim żałoba nie jest chorobą, z którą można sobie poradzić za pomocą jakiejś gotowej recepty. To bardzo indywidualny proces. Jestem przeciwniczką zamykania jej w jakiejś ramy.
Oczywiście, jest model żałoby Elisabeth Kübler-Ross, czyli model psychiatrki, która próbowała nadać tej bardzo trudnej kwestii pewne ogólne ramy. Rozumiem również potrzebę, która za tym modelem stoi. Wydaje mi się jednak, że zbyt mocno się do tego modelu przywiązaliśmy. A przecież to, jak przechodzimy przez żałobę, uzależnione jest od bardzo wielu czynników.
Co ma pani na myśli?
To, jak radzimy sobie z żałobą, uwarunkowane jest tym, jakie relacje łączyły nas z osobą, która odeszła. Głównie chodzi o miłość, bo żałoba jest jej naturalną częścią. Ogromnie przecież cierpimy po stracie kogoś, kogo kochamy. Jedni będą odczuwać ból po stracie przez pół roku, inni przez 20 lat, z innymi żałoba pozostanie na zawsze. Ci, którzy cierpią latami, nie są wcale chorzy. Nie potrzebują leczenia. Ważne jest, żeby te osoby znalazły w swoim sercu miejsce na tę żałobę i żeby nie pozwoliły jej zamknąć się na świat.
Towarzyszy mi od dawna metafora prezentu. Odczuwana przez nas miłość nie znika wraz ze śmiercią kochanej osoby. W myśl tej metafory powinniśmy całą tę pozostałą miłość spakować w prezent, który będzie nam już zawsze towarzyszyć. To może być wielka wartość dodana. Bo przecież nie chodzi o to, żeby po czyjejś śmierci zapomnieć o tym, co było, ale żeby to wspomnienie było obok, nawet jeśli otworzymy się, pokochamy kogoś innego.
Jest jeszcze jeden istotny aspekt, którego nie da się pominąć. Nic nam nie daje prawa do oceniania tego, jak inni przeżywają żałobę - czyjegoś bólu, wrażliwości i tego, jak bardzo kochali utraconą istotę. Każdy ma prawo przeżywać ból na własnych zasadach; nieważne, czy jest to ból po stracie osoby, czy czworonożnego przyjaciela. Naszym zadaniem jest natomiast wykazać się empatią.
W jaki sposób?
Na pewno nie chodzi o to, żeby komuś powiedzieć: "będzie lepiej" czy "jeszcze pokochasz kogoś innego". Przecież nie wiemy, czy będzie lepiej, a wręcz przeciwnie - wiemy, że przez pewien czas nie będzie lepiej. Gdy cierpimy, zaczynamy w pewnym momencie zaciskać pięści, słysząc wielokrotnie powtarzane "będzie lepiej".
Jednocześnie jestem w stanie zrozumieć tych, którzy próbują okazać wsparcie za pomocą takich pocieszających słów. Te osoby czują potrzebę zrobienia czegoś, zareagowania. Bardzo często nie wiedzą, jak skutecznie wykazać się empatią, jak zareagować na czyjś ból. Mówią więc to, co wydaje im się pomocne.
Na podstawie wielu rozmów z osobami w kryzysie czy w żałobie mam poczucie, że o wiele skuteczniejszą formą wsparcia może być złapanie kogoś za rękę, przytulenie czy wykazanie się postawą, która pozwala komuś się wypłakać. To nie jest łatwe, zwłaszcza że wielu boi się, wstydzi się płaczu, a inni nie wiedzą, jak na łzy zareagować.
A jak na nie reagować?
Pozwólmy tej osobie wypłakać się na naszym ramieniu, niech poczuje się bezpiecznie ze swoimi łzami. Nie próbujmy jej rozbawiać, żartować. Nie mówmy: "nie płacz już", "ileż można płakać?", "tyle minęło od pogrzebu, a ty ciągle płaczesz". Tego typu słowa są oznaką bardzo niskiego poziomu empatii.
Odnoszę wrażenie, że powszechna bezradność czy też brak wiedzy o tym, jak reagować na płacz czy żałobę, wynika z tego, że wypchnęliśmy śmierć ze świadomości społecznej. A śmierć i związana z nią żałoba są naturalnymi etapami życia. Już starożytni mówili, że jedyne, czego możemy być pewni, to śmierć. Nie możemy zapominać o fakcie, że nawet nasi najbliżsi - niestety - również kiedyś odejdą i powinniśmy być na to gotowi.
Często słyszę sugestię: "daj sobie miejsce na cierpienie, na stratę". Co to znaczy?
Pozwoli pan, że odpowiem na nie w dwóch częściach. Pierwsza: każdy z nas potrzebuje, żeby odczuwany przez nas ból wybrzmiał. Często jednak staramy się go uciszyć, powstrzymujemy łzy wśród innych, skupiamy się na codziennych obowiązkach, próbujemy jak najszybciej przejść do porządku dziennego. Natomiast w tej sytuacji bardzo istotne jest to, żeby znaleźć sposób, aby ten ból mógł wybrzmieć.
Ale jak?
Niektórzy z nas muszą się wypłakać, inni potrzebują wykrzyczeć swoje emocje. Są tacy, którzy potrzebują wtulić się mocno i długo w ramiona kogoś bliskiego. Są to najprostsze sposoby, nieraz bardzo oczywiste. Mamy więc sytuację, w której nie minimalizujemy tego bólu, ale staramy się go uzewnętrznić, nazwać i wyrazić.
Jednocześnie - i to jest druga część mojej odpowiedzi - na pewnym etapie powinniśmy spróbować zaprzęgnąć nasz intelekt, żeby zastanowić się nad tym, co się wydarzyło. Jeśli zatrzymamy się na etapie emocji - chociażby przeżywanego bólu - to one zepchną nas w spiralę coraz intensywniejszych uczuć.
Mam poczucie, że jest coś pięknego w tym, że jako ludzie możemy przeżywać pełną paletę emocji. Nawet te ogromnie silne uczucia możemy opanować, jeśli wejdziemy z nimi na drogę intelektualną - spróbujemy je zrozumieć, poszukać ich źródeł.
Jak to wygląda w przypadku żałoby po śmierci samobójczej?
Tu dobrym przykładem jest kwestia pojawiającego się poczucia winy. W rozmowach z osobami, które straciły kogoś bliskiego w wyniku samobójstwa, często padają pytania: "Dlaczego on to zrobił? Czy to dlatego, że ja coś powiedziałam, może coś zrobiłam?". Okazuje się, że pierwszą istotną ulgę przynosi wytłumaczenie mechanizmów myśli samobójczych, kryzysu samobójczego. Jest to skuteczna odpowiedź na czyjeś poczucie winy.
Nie słuchajmy więc tych, którzy podsuwają nam skrajne rozwiązania: "daj sobie miejsce na ból" - z jednej strony - bądź z drugiej: "odetnij się od emocji, podejdź do tego racjonalnie". Tu również jest potrzebna równowaga - dać bólowi wybrzmieć, a z czasem przepracować go, zrozumieć. On sam z siebie nie zniknie.
Jak skutecznie znaleźć tę równowagę, żeby przepracować i zrozumieć ból?
Tu również nie ma prostej, jednoznacznej odpowiedzi. Najważniejsze, aby robić to w pewnym dopasowanym do siebie rytmie. Warto o bólu mówić, bo wówczas nazywamy to, co czujemy. W efekcie zaczynamy używać pewnego języka i tworzyć bardzo ważną narrację.
To dotyczy nie tylko bólu, z jakim się mierzymy, ale najróżniejszych pojawiających się emocji. Nazywając je, zaczynamy się otwierać, pojawia się możliwość wyrażenia siebie. Bez tego automatycznie trudniej nam znaleźć zrozumienie z zewnątrz.
Zatem bardzo ważnym, pierwszym krokiem są próby mówienia o tym, że mierzymy się z bólem. Początkowo może to być w małych dawkach - na tyle, na ile jesteśmy w stanie go wyrazić. Oczywiście, to mogą być - ale wcale nie muszą - rozmowy z psychologiem bądź terapeutą. To może być ktoś nam bardzo bliski bądź jakaś osoba, przy której czujemy się komfortowo. Co ciekawe, chodzi o to, że jak zaczynamy na głos mówić o swoich emocjach, to zaczynamy je też w pewien sposób porządkować i mamy szansę, żeby w tych słowach zobaczyć siebie.
Przy powstawaniu książki "Niewysłuchani" towarzyszyły mi słowa, które usłyszałam podczas spotkania autorskiego po ukazaniu się mojej pierwszej książki. Jedna z obecnych tam osób powiedziała: po samobójczej śmierci kogoś bliskiego pojawia się ból tak ogromny, że przysłania cały świat, ale z czasem zaczyna przysłaniać go coraz mniej. I chociaż nie znika nigdy w całości, to z czasem zasłania jedynie jego część.
Autorka/Autor: Tomasz-Marcin Wrona / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock