|

Były offline. Zgubione przez system, nie mogą odnaleźć się w szkole 

Były offline. Zgubione przez system, nie mogą odnaleźć się w szkole 
Były offline. Zgubione przez system, nie mogą odnaleźć się w szkole 
Źródło: Shutterstock

Wiecie, ile to jest pół roku w życiu dziecka? - pyta nauczyciel. Po wakacjach poprzedzonych miesiącami zdalnej edukacji do szkół wrócili uczniowie. Inni, niektórzy nie do poznania - zagubieni, zdekoncentrowani, pozbawieni motywacji. Z badań wynika, że czytają gorzej, niż powinni, liczą jakby wolniej, najmłodsi zapomnieli, jak trzymać ołówek. Wszyscy coś stracili, najwięcej ci, którzy "wypadli z systemu", ci bez obecnych rodziców i porzuceni przez państwo.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Ilu ich jest? Nikt nie policzył. Mogłoby Ministerstwo Edukacji Narodowej, ale twierdzi, że nie musi.

Czy ktoś się o nich upominał? Tak, między innymi Rzecznik Praw Obywatelskich i organizacje pozarządowe.

Czy ktoś szukał dzieci, które "przepadły" po wiosennym zamknięciu szkół z powodu koronawirusa? Bywało, że nauczyciele pukali do ich drzwi nawet wtedy, gdy niewskazane było wychodzić z domów.

My o nich napisaliśmy 23 kwietnia, gdy nauka zdalna trwała już sześć tygodni. O garstce. O  siedmiolatce, która wstydziła się swojej biedy i jej rówieśniku bez dostępu do maila, o czwartoklasistach z romskiego osiedla, ósmoklasistce z Ukrainy i 17-latku ze zdiagnozowaną wcześniej depresją.

Tysiące dzieci bez kontaktu z systemem edukacji
Źródło: TVN24

Wiosną "wypadli z systemu", byli offline. Czy wrócili? Co stracili i czy będą w stanie to nadrobić? Zapytaliśmy o to nauczycieli, z którymi rozmawialiśmy wiosną.

Dzwonimy: - Pani Kasiu, czy ta siedmioletnia dziewczynka, której nie mogliście znaleźć wiosną, wróciła do szkoły?

- Wróciła, ale tak naprawdę nie opanowała materiału z pierwszej klasy. Ma problemy z usiedzeniem w ławce, trzymaniem przyborów do pisania, o czytaniu nie wspominając. Przepuściliśmy ją do drugiej klasy, bo w pracy nauczyciela nie chodzi o to, by tak małemu dziecku mówić, że niczego nie umie. Ale prawdziwe kłopoty przed nami – wzdycha Kasia, anglistka ze szkoły podstawowej z Gdyni.

Kasia wzdycha nie tylko nad tą jedną uczennicą. Wie, że niemal wszystkie dzieci coś straciły na zdalnej edukacji. Jedne trochę wiadomości, umiejętności społecznych, część relacji. Inne również ciepły posiłek i uwagę dorosłych, które dostawały tylko w szkole.

- Wszyscy są w jakimś sensie stratni. I inni, niż byli. Drugoklasiści mają problem z koncentracją, a starszym uczniom okropnie siadła motywacja do nauki. Jest połowa października, a oni się jeszcze w ogóle nie rozkręcili, jakby nie widzieli celu pracy i tylko czekali, aż znów wrócimy do domu – zauważa Kasia.

A my dzwonimy dalej.

Szymon, historyk z jednej z wielkopolskich podstawówek, pyta: - Wiecie, ile to jest pół roku w życiu dziecka?

Jedni są wyraźnie wyżsi – to w sumie normalne. Inni stali się niebezpiecznie grubsi, co może być efektem braku ruchu i wielu godzin przed monitorami, a w końcu zdalny wuef to nie to samo. Niektórzy mają zmęczone, zapadnięte oczy. Dzieci bardzo różnie znosiły pandemię i różnie sobie radzą z powrotem do rzeczywistości. Pozornej normalności.

- Dzieci wróciły do szkoły nie tylko z lukami w wiedzy historycznej. Są tacy, jakby zapomnieli, jak w ogóle funkcjonuje szkoła. Nieco dzicy - mówi nauczycieli. I dodaje: - W czasie zdalnej edukacji wyłączali kamery, jedli, leżeli, byli rozprężeni, w każdej chwili mogli zniknąć, wyjść do toalety. I teraz trudno im się odnaleźć. Koncentracji uczymy się jakby od nowa.

Ewa z Małopolski dorzuca: - Dyscypliny właściwie nie ma. Gadają, kręcą się, ale co gorsze, odzwyczaiły się od regularnej pracy na lekcjach, sprawdzianów, zadań. Po tym pół roku niemal bez bezpośredniego kontaktu naprawdę trudno się z niektórymi dogadać.

Pół roku e-nauki, rok w plecy

Fakty są takie: nigdy dotąd nie mieliśmy tak wielkiego zamętu w edukacji nie tylko w Polsce, ale na całym swiecie, jak w czasach pandemii COVID-19. Z danych ONZ wynika, że zamknięto szkoły w ponad 160 krajach, pozbawiając możliwości normalnej nauki ponad miliard uczniów.

Efekty? Brookings Institution, amerykański think tank w swoim raporcie szacuje, że po wielu tygodniach zdalnej edukacji dzieci wrócą do szkół, gorzej czytając i licząc. W e-szkole (bez słuchającego nauczyciela w zasięgu wzroku i tego stojącego za uczniem z "liczydłem") zdobyć mogły tylko około 70 proc. nowych kompetencji w zakresie czytania i rozumienia tekstu pisanego oraz 50 proc. nowych kompetencji matematycznych. W praktyce oznacza to, że w młodszych klasach uczniowie mogą być nawet rok w plecy!

A jak zauważa Paweł Marczewski z Fundacji Batorego w swoim najnowszym tekście w "Forum Idei": "Dla uczniów, którzy w ogóle nie uczestniczyli w zdalnym nauczaniu, te straty będą dużo wyższe". Bo niemal wszystkie dzieci są w plecy, ale niektóre - podwójnie.

- Pomimo lekcji udzielanych przez radio, telewizję i metodą online, a także najlepszych wysiłków nauczycieli i rodziców, wielu uczniów pozostaje poza zasięgiem nauczania – przypominał kilka tygodni temu António Guterres, sekretarz generalny ONZ. - Uczniowie z niepełnosprawnościami, należący do grup mniejszościowych lub znajdujący się w niekorzystnej sytuacji, przesiedleńcy i uchodźcy - wszyscy oni są najbardziej narażeni na to, że zostaną pominięci. A sukces tych, którzy mają dostęp do kształcenia na odległość, zależy od warunków życia oraz sprawiedliwego podziału obowiązków domowych - podkreślał.

Czyja to wina, że dziecko nie umie pisać?

To wszystko właśnie ci uczniowie i uczennice, o których mówimy, że "wypadli z systemu". Wśród nich siedmiolatka z klasy Kasi, która dziś ma problem nawet z trzymaniem długopisu.

Dzwonimy do Kasi z Gdyni raz jeszcze.

- Wiem, że to nie jest jej wina, takie małe dziecko niewiele może, gdy rodzice go nie wspierają – mówi Kasia. A ta siedmiolatka, której tak długo "szukała" wiosną, ma tatę, ale i tak z nim nie mieszka, bo ma ograniczoną opiekę. Dziecko miota się między mieszkaniem jego, babci i domem dziecka.

- Zaległości są potężne, do tego dochodzą problemy natury wychowawczej. I ona oczywiście nie jest jedyna. Po ponad trzech miesiącach zdalnej nauki i dwóch miesiącach wakacji jeszcze bardziej uwypukliły się różnice pomiędzy dziećmi z pełnych rodzin, bez problemów, a tymi, które nie mają tyle szczęścia. Wiele z tych, które nie miało wsparcia dorosłych w rozwoju nie tylko szkolnym, ale i społecznym, stanęło w miejscu. Nie było możliwości, żeby nauczyciele zastąpili wszystkich rodziców, choć bardzo się staraliśmy - dodaje nauczycielka.

"Mamy tylko szacunki, z których wynika, że nawet kilkanaście tysięcy dzieci nie uczestniczy w kształceniu zdalnym"
Źródło: TVN24

Niepoliczalni

- Trzeba wyraźnie powiedzieć, że każdy uczeń, który "wypadł" z systemu edukacji, jest porażką tego systemu – mówił w czerwcu marszałek Mieczysław Struk, otwierając dziesiąte posiedzenie Pomorskiej Rady Oświatowej. Przyznawał, że trudno jest stwierdzić, jak duży był odsetek uczniów, którzy nie nawiązali kontaktu z nauczycielami i jak wielu z nich nie realizowało podstaw programowych. - Ale na przykład w jednym z pomorskich powiatów odsetek takich uczniów ze szkół ponadpodstawowych wynosił 1,67 procent, a w innym – ponad 2 procent – zauważył. To setki uczniów.

Część samorządów liczyła to precyzyjnie i stale monitorowała. Jeszcze w maju - po dwóch miesiącach zdalnych lekcji - w Warszawie nie udało się nawiązać kontaktu z ponad 650 uczniami, we Wrocławiu - z około 300, w Poznaniu - z około 200. W czerwcu w Lublinie i Częstochowie nadal był problem z namierzeniem około 100 uczniów. W Warszawie było ich około 340, a w Poznaniu - około 100.

Ale, ilu było ich w całej Polsce, nigdy nie dowiedzieliśmy. Minister edukacji Dariusz Piontkowski umywał ręce. Najpierw w ogóle nie odpowiadał na pytania na ten temat. Później powtarzał na konferencjach prasowych, że zgodnie z prawem MEN nie musi tego liczyć. A przed posłami z sejmowej komisji edukacji wyrzucił z siebie wreszcie: - To nie minister będzie chodził po domach i sprawdzał, dlaczego jakiegoś ucznia nie ma na lekcjach.

Chodzili za to zaniepokojeni nauczyciele. Wiosną opowiadali nam o rodzinach, w których nikt nie potrafi obsłużyć maila, a co dopiero platformę do zdalnej edukacji. O dzieciach, które co prawda miały kamerę w telefonie, ale przez kilka miesięcy ani razu jej nie włączyły. Wstydziły się pokazać, jak biednie jest w ich domach. Tam wcale nie musiało być przemocy czy alkoholu, wystarczyło, by na pięcioosobową rodzinę przypadał jeden komputer, by zdalna edukacja stawała się mordęgą.

Padało, więc nikt nie przyszedł do szkoły

Dzwonimy dalej. Ewa, nauczycielka z Małopolski zagląda do elektronicznego dziennika i wylicza. - 97, 74, 67, 77. To procent nieobecności kilkorga moich romskich uczniów w tym roku szkolnym. Oni niby wrócili do szkoły, ale w zasadzie ich nie ma - przyznaje.

Romskie dzieci to jedna z grup, które "wypadły z systemu". - Już przed pandemią trudno było egzekwować od nich obowiązek szkolny, choć mieliśmy asystentkę romską, która bardzo pomagała. Już wtedy wagarowali nawet ci najmłodsi, a rodzice nie współpracowali ze szkołą. Ale po zdalnej edukacji jest jeszcze gorzej, bo nastąpiło całkowite rozprężenie - mówi Ewa. - Niektórych uczniów już w tym roku szkolnym widziałam tylko raz. Rodzice tych dzieci mówią, że te chorują - kaszlą, mają gorączkę, więc i tak nie mogłyby przyjść do szkoły. I ja nawet nie wątpię, że część z nich rzeczywiście jest chora, bo warunki, w których mieszkają, są fatalne. Dziś na przykład cały dzień pada deszcz i jest zimno, więc na moje zajęcia nie dotarł ani jeden romski uczeń. W cienkich kurtkach i dziurawych butach to trudne - dodaje.

W klasach Ewy romskich uczniów i uczennic jest kilkanaścioro. Od początku roku już pięcioro z nich dostało z poradni psychologiczno-pedagogicznej orzeczenie o upośledzeniu w stopniu umiarkowanym, formalnie przeszli więc na indywidualną naukę. Nauczyciele powinni przychodzić do ich domów, co nie zawsze się udaje. Zdarzyło się nawet, że uczeń tak bardzo nie chciał brać udziału w zajęciach, że gdy zobaczył nauczyciela, uciekł przez okno. - A to oznacza, że te dzieci właściwie całkiem tracą kontakt ze szkolną społecznością, co w wyrównywaniu szans na pewno nie pomaga - ocenia nauczycielka.

Tak, rozumiem, tak zrobię i... nic

Inną, niezaopiekowaną przez system edukacji grupą są obcokrajowcy. Z danych MEN wynika, że w zeszłym roku szkolnym było ich w polskich szkołach około 57 tysięcy. W roku szkolnym 2019/2010 przybyło ich ponad 20 tysięcy. Tak dużego wzrostu liczby uczniów z zagranicy w polskich szkołach dotąd nie było. Ich dyrektorzy jeszcze przed pandemią skarżyli się na brak wystarczającego wsparcia finansowego i organizacyjnego, by na dobry początek nauczyć te dzieci języka polskiego.

Wrocław przygotował klasy powitalne dla cudzoziemców
Wrocław przygotował klasy powitalne dla cudzoziemców
Źródło: tvn24

Najwięcej uczniów to Ukraińcy - w minionym roku było ich aż 43 764, więcej niż rok wcześniej wszystkich młodych cudzoziemców w całej Polsce. Na drugim miejscu byli uczniowie z Białorusi (3392), a na trzecim z Rosji (2454).

W połowie tamtego roku szkolnego jedna z cudzoziemskich uczennic trafiła do ósmej klasy niepublicznej podstawówki w Poznaniu, w której pracuje Edyta. Nauczycielka podczas pandemii miała potężne trudności w nawiązaniu kontaktu z uczennicą z Ukrainy. Wcześniej ledwie zdążyły się poznać.

- To bystra, bardzo fajna dziewczynka, ale myślę, że ta sytuacja przerosła ją i jej rodziców - mówiła wtedy nauczycielka. - Nie odzywa się, nie prosi o pomoc. Gdy uda nam się dodzwonić, zapewnia, że wszystko jest dobrze, ale zadań nie robi, wiadomości nie odczytuje. Jak mam się nie martwić?

Dzwonimy do Edyty.

Dziewczynka niby się znalazła, ale do końca roku szkolnego kontakt z nią przypominał zabawę w kotka i myszkę. Gdy już odbierała telefon, a nauczyciele z tego powodu szaleli z radości, mówiła grzecznie: "tak, rozumiem, tak zrobię". Ale niewiele z tego wynikało. Nauczyciele przypuszczają, że mimo ich starań mogła części poleceń zwyczajnie nie rozumieć.

Ostatecznie skończyła podstawówkę, choć po polsku mówiła bardzo słabo. Do tego stopnia, że na egzaminie komisyjnym z wiedzy o społeczeństwie, do którego doszło w jej przypadku, nie znała po polsku słowa "obywatel".

- Była bardzo twarda, dopiero po zakończeniu nauki przyznała się, że robi też równolegle zdalną szkołę po ukraińsku, a rodziców prawie nie było z nią w tym czasie w domu, bo pracowali w terenie - mówi Edyta. I przypomina:  - A ona już bez zdalnej szkoły miała pod górkę!

Kto udowodni, że dziecko się nie uczy?

Edyta z niepokojem zauważyła, że trudne do nadrobienia zaległości w nauce mają też uczniowie, dla których polski jest pierwszym językiem. - Szczególnie widać to u czwartoklasistów - ocenia. - Mieliśmy wczesną wiosną takie dzieci, które nie do końca radziły sobie z pisaniem i czytaniem. I to nie jest jakieś bardzo dziwne w tym wieku. Ale rodzice uważali, że gubienie liter nie jest problemem, bo przecież to się z czasem jakoś wyrówna. I gdyby normalnie te dzieci chodziły do szkoły, to pewnie rzeczywiście by tak było. Ale nie chodziły, a rodzice z nimi nie trenowali, bo im się wydawało, że te umiejętności “przyrastają” same, z wiekiem. A tak nie jest – dodaje.

- To wymaga wprawy, ćwiczeń i - jak widać - nie udało się tego zapewnić nawet dzieciom z tak zwanych dobrych domów. Ale wielu z nich się nie dziwię, oni też musieli łączyć pracę i szkołę zdalną, a to było koszmarnie trudne, wiem, bo sama tego doświadczyłam – mówi Edyta.

Brak czujnego oka rodziców nie zawsze wynikał z zaniedbania, niekiedy z przepracowania. Jednak efekty wśród młodszych uczniów są podobnie smutne. Szymon, historyk z Wielkopolski wiosną miał kilkoro uczniów, których rodzice przez pierwsze półtora miesiąca w ogóle nie odbierali wiadomości w e-dzienniku i telefonów. Od jednej z matek "poszukujący" ucznia nauczyciele usłyszeli w końcu, że "nie udowodnią jej, iż jej dziecko nie uczy się zdalnie". Mimo trudności - po wielu mailach i telefonach - Szymonowi udało się "znaleźć" wszystkich swoich uczniów i wszyscy dostali promocje do kolejnej klasy.

Ale efekty go nie zadowalają. Różnice między tymi uczniami, którzy - dopilnowani lub nie - sumiennie pracowali, notowali, robili zadania, a tymi, którzy odpuścili zajęcia w e-szkole, są ogromne.

Gdy we wrześniu Szymon poświęcił cztery pierwsze lekcje na powtórki, stwierdził, że nie będzie wystawiał złych ocen, tylko plusy za zaangażowanie i aktywność. - Niektórzy dostali dwie szóstki, inni nie zapracowali nawet na jednego małego plusika. Zachowywali się tak, jakby słyszeli o czymś po raz pierwszy. Nie chodzi nawet o to, że nie pamiętali wydarzeń czy postaci, ale oni nawet nie wiedzieli, gdzie ich szukać w zeszycie, jakby te kilka miesięcy to była jedna wielka biała plama - zauważa historyk. I tu znów "wypadający" uczniowie mieli najgorzej. Często nawet nie mają przecież tego zeszytu.

Uczeń walczy z depresją, ona walczy o ucznia

Wydawać by się mogło, że starsi uczniowie, którzy aż tak nie potrzebują rodzicielskiego nadzoru, będą mieli ze zdalną nauką mniejsze kłopoty. Ale wraz z wiekiem często ujawniały się nowe problemy, wyrzucające ich poza szkolny nawias. W wielu szkołach panuje presja na wyniki egzaminu ósmoklasistów i matur. Po wakacjach jednym ze sposobów na "odrobienie" zdalnych lekcji z pandemii jest maraton sprawdzianów i kartkówek. Młodzież żali się na przepracowanie i stres. A przecież niektórzy już wcześniej mieli poważne problemy z nauką i zdrowiem.

Dzwonimy na Kujawy. Elżbieta, polonistka z ponad 30-letnim doświadczeniem przez kilka wiosennych miesięcy walczyła o swojego 17-letniego ucznia z depresją. Przed pandemią chłopak chodził do szkoły w kratkę, ale korzystał z pomocy psychologa i psychiatry. Praca z nim nie była łatwa, bo rodzice nie wierzyli w depresję, zauważali tylko uzależnienie od gier.

- Pani, on kłamie, wy się wszyscy dajecie nabrać. On tylko leży jak byk, kawał chłopa, mógłby wstać - miała usłyszeć szkolna pedagożka, gdy w końcu odwiedziła chłopaka. To, co zobaczyła, mocno ją zmartwiło: na 40-metrach zdalnie uczyć próbowała się czwórka dzieci. Do tego napięcie między chłopakiem a rodzicami ogromne - nie mieli dla siebie dobrych słów. Nauczycielka wróciła zdruzgotana.

- Ale nie odpuściliśmy go, przeprowadziliśmy go przez klasyfikację, koledzy i koleżanki z klasy zgłosili się do pomocy i udało się go szczęśliwie przeprowadzić do klasy maturalnej - mówi Elżbieta. - Ale nie wiem, co będzie dalej. Po wakacjach jest blady, jakiś taki przestraszony, ma kłopoty komunikacyjne. Do szkoły chodzi zrywami. Mówi, że nie chce już chodzić do psychiatry, bo nie ma do niego zaufania. Ale to terapia na NFZ, nie jest tak łatwo zmienić lekarza - zwraca uwagę nauczycielka.

depresja
Psycholog: osoba z depresją może założyć maskę, uśmiech na twarz i pójść do pracy
Źródło: TVN24

Pandemia ujawniła, że jeszcze jeden z uczniów Elżbiety ma zdiagnozowaną depresję. Ale to dobry uczeń, olimpijczyk, nieźle sobie radził ze zdalnym nauczaniem. - Po wakacjach ze względu na sukcesy naukowe przeszedł na indywidualny tok nauczania. To mu służy, bo ma napady lękowe - mówi polonistka. - Ten chłopak dojeżdża do liceum z jednej z mniejszych miejscowości. Zdarzało się, że już na pierwszym przystanku musiał wyjść z autobusu, bo się dusił. Maseczki, stres, zamknięta przestrzeń, to wszystko nie pomaga - dodaje.

Mapy w walizce

Elżbieta przywołała tę historię , bo jej zdaniem dowodzi, jak ważna jest świadomość i wsparcie rodziców. - Jedna rodzina pomaga, interesuje się, w drugiej dla tego biednego chłopaka są tylko wulgarne słowa i poszturchiwanie - mówi. - Tak samo jak z depresją, jest z podejściem rodziców do koronawirusa i zdalnego nauczania.

A wsparcie jest ważne, bo jej zdaniem uczniowie, choć w większości są szczęśliwi z powrotu do szkoły, są też zagubieni. - Siedzą pozamykani w swoich klasach, nie mieszają się na przerwach i nie chcę dramatyzować, ale pewna część szkolnego życia została im odebrana i nie wszyscy sobie z tym radzą emocjonalnie - mówi. A jako przykład podaje szkolny teatr - co roku na casting do niego przychodzi kilkadziesiąt osób, w tym roku było kilka. Od uczniów usłyszała, że nie mieli jak zachęcić młodszych kolegów i koleżanek, bo przez izolację wciąż ich nie poznali.

Szymon widzi to podobnie. We wrześniu kupił specjalną walizkę i jeździ z nią po szkole między klasami. Przenosi mapy i atlasy, bo każda klasa przypisana jest teraz do jednej sali lekcyjnej. - Ja bym sobie jakoś bez tych map poradził, ale są takie dzieci, które przez zasady izolacji na chemii czy fizyce nie widziały jeszcze na oczy próbówki. I może jesteśmy bezpieczniejsi, ale wszyscy coś stracą, to nie jest taka nauka jak dawniej - wzdycha nauczyciel. Atlasy do geografii czy historii można przenieść, laboratorium chemicznego często nie da się nosić po szkole.

Minister nie kontroluje, minister odsyła

Wiosną to Rzecznik Praw Obywatelskich zwracał uwagę na bezradność służb i urzędników, którzy powinni troszczyć się o dzieci. "Niektórzy dyrektorzy proszą o pomoc policję, zgłaszając brak realizacji obowiązku szkolnego. Policja nie zawsze podejmuje czynności, gdyż skupia się przede wszystkim na rodzinach objętych Niebieską Kartą. Ponadto funkcjonariusze wskazują na brak wytycznych co do kontrolowania rodzin jedynie na podstawie zgłoszenia szkoły o braku kontaktu z uczniem. Z uwagi na utrudnioną pracę sądownictwa mało efektywne jest również kierowanie przez szkoły wniosków do sądu o wgląd w sytuację rodziny” - pisał Adam Bodnar do ministra Piontkowskiego. I przyznawał, że problemy z kontaktem z podopiecznymi zgłaszali mu także kuratorzy sądowi, streetworkerzy oraz inne osoby, które wcześniej udzielały dzieciom wsparcia.

"Nie zawsze można liczyć na to, że uczeń sam zgłosi, że dzieje się coś złego" - podkreślał RPO.

Odpowiedź go rozczarowała. Bo minister odpisał, że "nie jest organem nadzoru nad działalnością szkół i nie kontroluje realizacji obowiązku szkolnego/nauki". I znów odesłał do dyrektorów placówek oświatowych.

- Resort nie może się uchylać od problemu wykluczenia uczniów ze zdalnej edukacji - komentował Bodnar, ale narracji Piontkowskiego to nie zmieniało.

1 czerwca, w Dniu Dziecka do ministra pisała też Barbara Rajkowska, dyrektorka stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce: "Z doświadczenia wiemy, że kryzys zawsze najmocniej uderza w najsłabszych. Dlatego z wielkim niepokojem obserwujemy doniesienia medialne na temat tego, że wiele dzieci od początku pandemii COVID-19, nie realizuje obowiązku szkolnego, a ich nauczyciele oraz dyrektorzy szkół, do których uczęszczają, nie mają z nimi kontaktu".

Piontkowski pozostawał niewzruszony kilka dni później w RMF FM. Po raz kolejny pytany, ilu jest takich uczniów, odpowiedział: - Tak naprawdę to chyba dziś w Polsce nikt nie wie. Są samorządy, w których nie ma żadnych problemów. Są takie, które mówią, że zdiagnozowały (policzyły wykluczonych - red.) 50-100 uczniów.

I tak, choć o "zagubione" dzieci bezskutecznie upominał się Rzecznik Praw Obywatelskich, a także organizacje pozarządowe, to od wybuchu pandemii nie podjęto żadnych systemowych działań na poziomie ministerialnym, by je odnaleźć i wesprzeć.

MEN chciał, ale nie wyrównuje szans

W połowie sierpnia Ministerstwo Edukacji Narodowej zapowiedziało, że postara się o dodatkowe pieniądze na zajęcia wyrównawcze. 13 sierpnia w RMF FM wiceministra edukacji Maciej Kopcia pytano, o jaką kwotę jego ministerstwo wystąpiło do resortu finansów na zabezpieczenie zajęć wyrównawczych. - Będziemy na ten temat jeszcze rozmawiać. Mam nadzieję, że kwota maksimum zostanie spełniona: to rząd wielkości nawet kilkuset milionów złotych - zapewnił w odpowiedzi.

Kilka dni później szef MEN stwierdził z kolei: - Te pierwsze tygodnie, przynajmniej częściowo, powinny być poświęcone na uzupełnienie wiedzy z okresu kształcenia na odległość.

Zapowiadany przez władze MEN rządowy program dofinansowania zajęć wyrównawczych jednak jak dotąd nie ruszył.

KAZNOWSKA 3
"Luki w edukacji są i trzeba je wyrównać"
Źródło: TVN24

Działają niektóre samorządy. I tak na przykład ponad tysiąc uczniów z Częstochowy weźmie udział w pilotażowym programie zajęć wyrównawczych o nazwie "EDU-AKCJA - to wiem, to rozumiem, to umiem". Jego celem jest uzupełnienie braków wśród dzieci, które w czasie pandemii miały problemy w nauce, a więc przeciwdziałanie negatywnym społecznym skutkom pandemii. Skorzystają z niego uczniowie ośmiu częstochowskich podstawówek.

- Przed pandemią uczennice i uczniowie żyli według jasno określonego rytmu dom-szkoła-dom. W marcu został on całkowicie zaburzony, co w wielu przypadkach miało wpływ na dalsze postępy w edukacji. Nowa inicjatywa jest po to, aby uczniowie wymagający wsparcia, mogli te braki nadrobić - zapowiada prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk.

Dodatkowe lekcje w małych grupach rozpoczęły się 15 października i miały potrwać do 19 grudnia. Dzieci miały korzystać z zajęć wyrównawczych z niemal wszystkich przedmiotów - przewidziano zajęcia rano i popołudniami, tak by uczniowie mogli dopasować je do swoich planów. Już w chwili ogłaszania tych planów zastrzegano: o ile nie pokrzyżuje ich kolejny lockdown i przejście na naukę zdalną. 13 października, w przededniu Dnia Edukacji Narodowej 284 placówki pracowały zdalnie, a 801 w trybie mieszanym.

Liczba szkół, które nie działają w systemie tradycyjnym
Liczba szkół, które nie działają w systemie tradycyjnym
Źródło: Ministerstwo Edukacji Narodowej

Ostatni dzwonek przed zapaścią

O konieczności stworzenia rozwiązań systemowych przeczytać można między innymi w raporcie "Między pandemią COVID-19 a edukacją przyszłości". Powstał na zlecenie Fundacji Gospodarki i Administracji Publicznej oraz Open Eyes Economy Summit. Wśród jego autorów są cenieni eksperci z zakresu edukacji, socjologii oraz ekonomii - swoje słowa skierowali do ministrów edukacji i nauki tuż przed zapowiedzianym przez premiera Morawieckiego połączeniem resortów.

Między pandemią COVID-19 a edukacją przyszłości
Między pandemią COVID-19 a edukacją przyszłości

Autorzy raportu zwracają uwagę, że niezbędnym elementem planu powrotu do szkół powinno być zapewnienie placówkom edukacyjnym warunków do przeprowadzania zajęć wyrównawczych dla potrzebujących tego uczniów. A często ukrywane dotąd nierówności w edukacji to jeden z problemów, na które pandemia rzuciła nowe światło. Należy je szybko rozwiązać, by się z jej powodu drastycznie nie pogłębiały.

“Bardzo prawdopodobne, że to ostatni dzwonek przed zapaścią” - przestrzega w swoim najnowszym tekście socjolog dr Paweł Marczewski z Fundacji Batorego. I przypomina: “Powrót do szkół po miesiącach zdalnego nauczania nie skończył się masowymi zachorowaniami i załamaniem systemu edukacji. Prawdziwa katastrofa polega jednak na zaostrzeniu przez kryzys zdrowotny strukturalnych problemów polskiej oświaty. Pandemia COVID-19 pogłębiła rozwarstwienie między uczniami z różnych środowisk, przyspieszyła odpływ wykwalifikowanych specjalistów z zawodu nauczycielskiego i pogorszyła jakość nauczania”.

A przecież António Guterres tuż przed rozpoczęciem tego roku szkolnego mówił dużo o roli edukacji.

Rola edukacji według sekretarza generalnego ONZ
Rola edukacji według sekretarza generalnego ONZ

Zdaniem sekretarza generalnego ONZ stoimy teraz w obliczu katastrofy pokoleniowej, która może zmarnować potencjał ludzki, podważyć dziesięciolecia postępu i pogłębić zakorzenione nierówności.

- Jesteśmy w momencie decydującym o przyszłości dzieci i młodzieży na świecie - podkreślił Guterres.

Czytaj także: