W Tczewie od pięciu lat równolegle do mostu kolejowego na Wiśle rozciąga się… molo o długości 875 metrów. To nie żart – 167-letni drogowy most tczewski, oficjalnie liczący około 1030 metrów, od strony Tczewa nie ma połączenia z lądem. W teorii powinien łączyć powiaty tczewski i malborski, w praktyce – jest niemal najdłuższym molem w Polsce. A z pewnością najbardziej zabytkowym. "Kraina absurdu" – grzmiał Andrzej Duda w 2015 r. Walka o ratowanie mostu trwa już trzynaście lat.
Historia odbudowy mostu tczewskiego to materiał na smutną telenowelę. Najnowszy odcinek można streścić tak: na stole leży 65 milionów zł na kolejny etap remontu. Pieniądze pochodzą z Polskiego Ładu, a więc jeszcze od rządu PiS. Czas na ogłoszenie przetargu jest do 25 stycznia. Koalicja Obywatelska szuka alternatywnych rozwiązań, by sprawę załatwić raz na zawsze. Bo na całkowity remont potrzeba jeszcze ponad 200 milionów.
Niczym wieża Eiffla
Źródła historyczne są zgodne – most tczewski to absolutne mistrzostwo inżynierii swoich czasów.
– Na podstawie naszego mostu przynajmniej przez kolejne dwa dziesięciolecia budowano inne mosty w całej Europie – podkreśla Łukasz Brządkowski, prezydent Tczewa, współautor albumu "Mosty tczewskie". I wskazuje: – Amerykańskie Stowarzyszenie Inżynierów Budownictwa uznało go za krok milowy rozwoju inżynierii światowej, obok wieży Eiffla czy Kanału Panamskiego. Poza tym to tu rozpoczęła się II wojna światowa – pierwsze bomby spadły właśnie w Tczewie [atak nastąpił 11 minut wcześniej niż na Westerplatte, most został częściowo wysadzony przez broniących go Polaków – red.].
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam