Premium

Rzeka zabrała im ziemię. Władza zabrała wyrwę. Będą tam wozić śmieci

Zdjęcie: Małgorzata Goślińska / tvn24.pl

Rzeką zarządza państwo. Ta zerwała most należący do gminy. Wyszła z koryta i wymyła do poziomu dna 35 arów Dawida i Agaty. - Kto nam odda ziemię? - spytali burmistrza. Następnego dnia na zgliszczach ich siedliska, które zbudowali i z którego żyli, wytyczono drogę dla ciężkiego sprzętu, żeby wywieźć tony śmieci z odciętej od świata ulicy.

Do Dawida Szpularza w Głuchołazach, pierwszego mieszkańca nad czesko-polską rzeką Biała Głuchołaska po naszej stronie, zjechali w środę, 25 września, przedstawiciele straży pożarnej i wojska oraz burmistrz miasta Paweł Szymkowicz. Zabrakło kogoś z Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie, ale o tym później.

W sierpniu burmistrz udzielał tutaj ślubu sąsiadom Szpularza. Goście weselni bawili się na zielonej trawiastej skarpie, otoczonej drzewami. Teraz goście w mundurach stali na gruzowisku.

To było Siedlisko nad Białką, dwa całoroczne domki rekreacyjne, pole namiotowe i dom gospodarzy - Dawida i jego partnerki Agaty. 72-arowa działka, cztery metry od brzegu rzeki, umocnionego betonowymi wałami. Dookoła las. Szklarz i fryzjerka długo szukali takiego raju. Kupili siedem lat temu. Nie była to dziewicza łąka, ale zrujnowany ośrodek wypoczynkowy. Przebudowali go własnymi siłami, z pomocą przyjaciół, ale nic bez papierka. Dostali z gminy pozwolenie na budowę i dotację z urzędu marszałkowskiego, projekt zatwierdził geodeta, każdy etap prac jest zapisany w dzienniku budowy, końcowy efekt odebrał inspektor nadzoru budowlanego.

Nikt w urzędzie ich nie ostrzegł, że to teren zalewowy.

15 września siedlisko przestało istnieć. W powodzi, która nawiedziła miasto, zniknął nie tylko jeden z domków rekreacyjnych, ale całe pole namiotowe i drzewa. Nie ma połowy skarpy. Woda wypłukała 35 arów niemal do dna rzeki, zostawiając kamienie, betonowe odłamki, bele drewna, śmieci. Jakby tego było mało, Dawid stracił zakład szklarski w Nysie, którą też zalało. Agata nie jeździ do klientów. Po powodzi nie można się stąd wydostać autem i trzeba pilnować dobytku. Po zmroku między drzewami migają latarki.

- Szabrownicy - mówi Szpularz. - Niewiele zostało, a jeszcze chcą obłupić.

Zostali w tym lesie bez niczego, w lęku.

Strażacy, żołnierze, burmistrz obradowali na ich działce nie nad tym, jak zwrócić im źródło dochodu, ale którędy poprowadzić ciężki sprzęt do odbudowy położonego wyżej, należącego do gminy mostu z rurociągiem oraz do wywozu śmieci. Jedną z opcji była droga właśnie przez zniszczone siedlisko. Dawid i Agata byli przerażeni. To oznaczało, że długo się nie podniosą.

Dawid Szpularz opowiada o swoim siedlisku
Dawid Szpularz opowiada o swoim siedliskuMałgorzata Goślińska/ tvn24.pl

Filar w korycie

Głuchołazy od powodzi borykają się z brakiem przeprawy przez rzekę, wody w kranach i hałdami śmieci. Wszystkie te problemy łączą się ze sobą i dla miasta najłatwiej je rozwiązać, budując drogę przez siedlisko.

Biała Głuchołaska spada do miasta jak z rynny, z wysokich szczytów Gór Opawskich, zbierając wodę z górskich potoków i to, co obok nich napotka. W Czechach na przykład napotkała tartak. Płynące wartkim nurtem kłody drewna, długości nawet sześciu metrów, czasem o metrowej średnicy, tworzyły tamy na mostach, tym bardziej że niemal wszystkie w Głuchołazach mają filar w środku koryta. W rozmowie z nami burmistrz przyznał, że w takim terenie, nawiedzanym przez powodzie często, wolałby mosty łukowe, bez filara w środku, o dużym prześwicie.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam