|

Czas start! Meta bardzo daleko

Pozornie wszystko jest takie samo, może poza tym, że na ustach i nosach mamy maseczki, i że więcej pracujemy z domu. Ale to iluzja. 2020 rok dogłębnie zmienił naszą rzeczywistość na wiele lat – tę prywatną i tę globalną. Redaktor naczelny TVN24 BiS Jacek Stawiski patrzy wstecz i podsumowuje, z jakiego punktu świat startuje w 2021 rok.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Rok 2020 zaczął się mocnym akcentem. Na świecie pojawił się strach, czy grozi nam nowa wojna, tym razem między Stanami Zjednoczonymi a Iranem. Amerykanie, zupełnie zaskakując Teheran, przeprowadzili operację wyeliminowania, czyli zabicia, wiodącego dowódcy wojskowego Islamskiej Republiki, generała Kassema Solejmaniego. Uważany za jeden z filarów irańskiego państwa Solejmani został zabity w Iraku, gdzie szyicki Iran ma silne wpływy i gdzie przebiega nie do końca określona linia konfrontacji między Waszyngtonem i Teheranem.

Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, obwieszczając śmierć Solejmaniego, kładł nacisk na to, że świat bez irańskiego dowódcy będzie bezpieczniejszy. Iran z kolei wpadł w furię i zapowiadał wielki odwet na Ameryce, ale odwet ten był ledwie symboliczny. Niewątpliwie reżim w Teheranie zrozumiał, że nie może rzucić rękawicy Amerykanom. Śmierć Solejmaniego z zadowoleniem przyjęli sąsiedzi Iranu, zaniepokojeni od lat eksportem radykalnej szyickiej rewolucji islamskiej na terenach arabskich i sunnickich.

Przypominam o śmierci irańskiego dowódcy, który był mózgiem antyamerykańskich działań na Bliskim Wschodzie i w Zatoce Perskiej po to, by unaocznić czytającym ten tekst, że to wydarzenie, zaledwie sprzed 12 miesięcy, pochodzi niejako z innej epoki. Dzisiaj nikt właściwie nie wraca do tej sprawy, napięcia irańsko-amerykańskie - okazjonalnie przecież grożące wybuchem wielkiego konfliktu - należą do świata "normalności". Ta "normalność" zniknęła wokół nas już kilka tygodni po śmierci Solejmaniego. Pandemia COVID-19, której końca nie widać, zmieniła nasz współczesny świat dogłębnie i radykalnie. Pozornie wszystko jest takie samo, może poza tym, że mamy na ustach i nosach maseczki. Ale to iluzja. Żyjemy w świecie innym niż ten, który zostawialiśmy za sobą rok temu. A wyjście z pandemii, oby jak najszybciej, wcale nie musi oznaczać zupełnego powrotu do tego, co było przed lutym/marcem 2020 r. Wręcz przeciwnie.

Globalizacja ludzkiego doświadczenia

2020 r. będzie jedną z tych dat, która symbolizuje globalne doświadczenie ludzkości. Podobne do innych wielkich wydarzeń, takich jak np. II wojna światowa. Mieszkańcy całej planety będą mieć globalne doświadczenie, będą pamiętać o globalnej pandemii, a jednocześnie właściwie każdy z nas będzie miał też jakąś własną, osobistą opowieść o tym czasie. Często tragiczną, naznaczoną doświadczeniem cierpienia własnego lub innych, straty bliskich, roztrzaskania dotychczasowego "normalnego" życia, utraty dochodów itd. Będziemy wracać do 2020 r. jako do punktu odniesienia w naszych życiowych opowieściach. A dzieląc się doświadczeniami z tego okresu, będziemy rozumiani tak w innych krajach Europy, jak i w Afryce czy Ameryce Południowej. Pandemia w tym sensie nas łączy, mimo że w walce z nową chorobą nakazano nam się rozdzielać i dystansować od innych.

Wirus najpierw dotknął Chiny, potem zaatakował resztę krajów świata. Chińskie władze początkowo próbowały zamieść pod dywan prawdę o pochodzeniu wirusa, ale nieskutecznie. Nawet tam pojawiły się odważne osoby, które w imię czegoś, co na Zachodzie rozumiemy jako interes publiczny, próbowały ujawniać fakty i prawdę o rosnącym niebezpieczeństwie. Ale zapłaciły za to często najwyższą cenę – symbolem i poświęcenia, i późniejszego prześladowania przez władze komunistyczne w Chinach stał się 34-letni lekarz Li Wenliang, który chciał powiedzieć prawdę o zagrożeniu koronawirusem, lecz został uznany przez władzę za kłamcę i poddany represjom. Li Wenliang zakaził się nowym wirusem i zmarł, szybko stał się bohaterem dla chińskiego społeczeństwa, a - mimo kontroli tamtejszego internetu - informacje o jego losie rozprzestrzeniały się lotem błyskawicy. Gdy informacji o COVID-19 w Wuhanie i innych miastach Chin nie dało się już zatrzymać, władze przyznały, że w kraju rozszerza się nowa, groźna choroba. Oburzenie na prześladowania lekarza było powszechne, dlatego rząd przyznał się do błędów.

Li Wenliang DRV
Li Wenliang DRV
Źródło: Li Wenliang/Twitter

Wuhan i inne wielkie metropolie zaczęły walczyć z wirusem, wprowadzono zakaz poruszania się i zamknięto firmy, instytucje publiczne, ograniczono komunikację. Po kilku miesiącach Pekin ogłosił, że pokonał wirusa, i zaczął prezentować swoje "sukcesy" w walce z nową chorobą, prezentując przy okazji Chińską Republikę Ludową jako kraj, którego autorytarny system umożliwił pokonanie zagrożenia. W chińskiej propagandzie pokazywano własne "osiągnięcia" i jednocześnie wytykano Zachodowi, zwłaszcza Stanom Zjednoczonym, że nie radzą sobie z kryzysem medycznym i społecznym. Waszyngton już w pierwszych miesiącach pandemii krytykował Chiny za zatajanie prawdy o pochodzeniu wirusa, dokładając do tego zarzuty dla Światowej Organizacji Zdrowia, że współpracując zbyt blisko z Pekinem, zbagatelizowała niebezpieczeństwo i dopuściła do rozprzestrzeniania się wirusa na całej planecie. Prezydent Donald Trump nazwał COVID-19 "chińskim wirusem", co w sposób czytelny dla każdego obrazowało, jaki kraj uważa za sprawcę globalnego nieszczęścia.

Chińska odpowiedź była szybka: propaganda tego kraju nie omieszkała przypisać winę za pochodzenie covidu… Stanom Zjednoczonym. Do długiej listy sporów dwóch supermocarstw doszedł ten o źródło pandemii. Rok 2020 r. to data, która symbolizować będzie już otwartą rywalizację amerykańsko-chińską.

W końcu stycznia i w lutym wirus przedostał się na Zachód: do Europy i do Ameryki. Bogate Stany Zjednoczone oraz równie bogate kraje europejskie okazały się właściwie bezradne w obliczu nieznanej do tej pory choroby. Symbolem tragedii covidowej w Europie na długo pozostanie Lombardia, gdzie dziennie na COVID-19 umierały setki ludzi.

Opustoszały Piazza del Duomo w Mediolanie w czasie marcowego lockdownu
Opustoszały Piazza del Duomo w Mediolanie w czasie marcowego lockdownu
Źródło: Shutterstock

Epidemia boleśnie dotknęła inne państwa europejskie, które zmuszone były wprowadzić poważne ograniczenia w funkcjonowaniu społeczeństw i gospodarek, czyli tzw. lockdown. Obok Włoch, także Hiszpania, Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Austria i inne państwa, stojąc w obliczu wielkiego narodowego i ogólnoeuropejskiego nieszczęścia, uświadomiły sobie, jak centralną rolę w walce o życie i zdrowie ludzkie odgrywają lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, farmaceuci, i jak ważne funkcje w społeczeństwie pełnią ludzie, pracujący w często pogardzanych, najprostszych zawodach: sklepikarza, piekarza, kierowcy czy kuriera. W rozwiniętych społeczeństwach zaczęto dyskutować o nowym porządku społecznym, uwzględniającym także potrzebę sprawiedliwości społecznej i uznania dla pracy i statusu wszystkich obywateli. Akcje solidarności i podziwu dla lekarzy i personelu medycznego były jednym z przejawów takiego myślenia.

Chiny kontra reszta świata

Pandemia uświadomiła także Zachodowi, jak bardzo jest uzależniony od Chin, jeśli chodzi o dostawy sprzętu medycznego, często najprostszego, jak odzież czy maseczki, ale i bardziej zaawansowanego, jak lekarstwa czy respiratory. Początkowe braki takiego sprzętu - które przełożyły się na wymierne koszty, gdy źle wyposażeni lekarze i opiekunowie medyczni, umierali, zakażając się wirusem - otrzeźwił niektórych polityków zachodnich. W środku tragicznych doświadczeń związanych z pandemią, przywódcy i eksperci otwarcie zaczęli mówić o konieczności odzyskania niezależności przez Zachód w produkcji i dostawach najważniejszych towarów, w tym medycznych. Za oceanem administracja amerykańska w porozumieniu z wielkimi koncernami zorganizowała pilną produkcję sprzętu, w tym tego najbardziej zaawansowanego, jak respiratory. O powadze sytuacji świadczyło między innymi to, że chcąc pobudzić krajową produkcję tych urządzeń, rząd Donalda Trumpa odwołał się do ustaw o obronności państwa, przyjętych w czasach walki z Trzecią Rzeszą i Związkiem Sowieckim.

Stosunkowo szybko stało się jasne, że trwa niewypowiedziana rywalizacja między Zachodem a Chinami o to, kto lepiej i sprawniej pokona pandemię i odbuduje swoje gospodarki i społeczeństwa po tektonicznym wstrząsie, jakim stała się nowa choroba COVID-19. Na razie trwa swoisty propagandowy remis: i Chiny, i nieprzyjazna Zachodowi Rosja ogłosiły, że są w posiadaniu szczepionek przeciwko koronawirusowi, ale i zachodnie koncerny farmaceutyczne je już stworzyły. Wielka nadzieja na zwycięstwo w walce z pandemią na Zachodzie wróciła dosłownie w ostatnich dniach szaleńczego roku 2020 r. Wyczekiwane i poszukiwane jak Święty Graal szczepionki od przełomu lat 2020/2021 są wprowadzane w obieg społeczny, co stwarza nadzieję na wyjście na prostą po miesiącach potężnych turbulencji.

Zadłużanie i odbudowywanie

Koszty pandemii dla światowej gospodarki są trudne do policzenia, a nawet do oszacowania. Całe branże, jak turystyka, gastronomia, wynajem biur, mogą się długo nie odrodzić. Rządy wielu państw wpompowały i pompują astronomiczne kwoty w gospodarki, chcąc podtrzymać ich funkcjonowanie i zachować harmonię społeczną. Trudno dzisiaj, na przełomie 2020 i 2021 roku, ocenić, jakie będą długofalowe konsekwencje takich działań. Najdobitniejszym przykładem postawienia myśli ekonomicznej na głowie stały się Niemcy: przez ostatnie kilkanaście lat "oszczędzanie, oszczędzanie i jeszcze raz oszczędzanie" było aktem wiary niemieckiej klasy politycznej. Dzisiaj ten akt wiary został odstawiony do kąta – Niemcy przeznaczają na ratowanie gospodarki kwoty, które zawierają się w słowie "bilion", co przypomina wielki wysiłek zjednoczenia Niemiec po 1989 r. Rząd zadłuża się na potęgę, uznając to za mniejsze zło w obliczu globalnego załamania. Co więcej, Berlin - ramię w ramię z Paryżem - zainicjował powołanie przez Unię Europejską specjalnego Funduszu Odbudowy, który ma wspierać gospodarki państw unijnych najbardziej dotkniętych skutkami kryzysu pandemicznego. Ma on powstać między innymi dzięki zaciągnięciu długu przez Unię, a poparcie takiego kroku przez Niemcy jeszcze w 2019 r. było nie do pomyślenia. Biliony euro i biliony dolarów, wpompowane w gospodarki państw zachodnich, mają ocalić Europę i Amerykę od widma Wielkiej Depresji na wzór lat 30.

Oczywiście, dzisiaj nie wiemy, jak długo przyjdzie jeszcze walczyć z pandemią i jak długo potrwa popandemiczna odbudowa gospodarek i życia społecznego. Po drodze mogą wystąpić kolejne powikłania, w tym pojawienie się widma powrotu niekontrolowanej inflacji. Trudne do oszacowania są też społeczne skutki wielkiej transformacji technologicznej, do jakiej zmuszone zostały firmy: konieczność ograniczenia kontaktów między ludźmi zesłała do pracy zdalnej, "przez internet", setki milionów ludzi na całym świecie w setkach tysięcy przedsiębiorstw. Administracja publiczna nie funkcjonuje jak dawniej i też w dużej mierze przeniosła się do internetu. Po pandemii może się okazać, że wiele milionów ludzi pozostanie na długo pracownikami zdalnymi, na odległość.

Jedna z restauracji zamkniętych na czas wiosennego lockdownu w Polsce. Wiele z nich nie wróciło do pracy
Jedna z restauracji zamkniętych na czas wiosennego lockdownu w Polsce. Wiele z nich nie wróciło do pracy
Źródło: tvn24.pl

Niemożliwe do oszacowania są jeszcze inne koszty tegorocznego tąpnięcia, na przykład uruchomienie dla setek milionów uczniów nauczania zdalnego. Konieczność utrzymania choćby częściowo takiej formy edukacji jest oczywista, ale gołym okiem widać, że nie zastąpi ona nauczania tradycyjnego w klasach czy salach wykładowych. Uczniowie i studenci pokolenia pandemii mogą czuć się w jakiejś mierze pokoleniem straconej szansy edukacyjnej. Przed społeczeństwami i rządami państw na wszystkich właściwie kontynentach staje więc trudne zadanie zminimalizowania negatywnych skutków zmiany formuły nauczania.

Pandemia odsłoniła różne, mało znane lub w ogóle nieznane, oblicza społeczeństw krajów zachodnich, które uchodziły za mocno osadzone w oświeceniowej tradycji trzymania się faktów, pragmatyzmu i zaufania do nauki. W debacie publicznej w Europie i Ameryce zagościły różnego rodzaju ruchy skrajne, karmiące się odrzuceniem naukowej i zdroworozsądkowej formuły walki z pandemią. Popularność różnorodnych ruchów politycznych i parapolitycznych, zbudowanych wokół teorii spiskowych, często o skrajnie absurdalnej formule, jest dowodem na to, że zaawansowana wiedza naukowa i najnowsze osiągnięcia technologiczne nie stanowią jeszcze odtrutki na mroczne, podejrzliwe i odrealnione postrzeganie świata przez obywateli krajów wysoko rozwiniętych. Internet na dobre stał się forum wymiany najbardziej groteskowych i absurdalnych teorii i wizji, których zwolennicy coraz głośniej domagają się oficjalnego uznania na równi z tradycyjnymi partiami, organizacjami społecznymi czy instytucjami religijnymi. Pozornie zwyczajne protesty przeciwko np. ograniczeniom w gospodarce podczas pandemii - czy to w Europie, czy Ameryce - szybko przeradzały się w zgromadzenia ludzi całkowicie odrzucających to, co mówi się o pandemii i walce z nią. W Ameryce rozpowszechnił się ruch QAnon, głoszący dziwaczne teorie o przestępcach rządzących Stanami Zjednoczonymi i resztą świata. Inny przykład to niemiecka skrajnie prawicowa partia AfD, hodująca w swoich szeregach sympatyków III Rzeszy, która oskarżała demokratyczne rządy - zarówno federalny, jak i landów - o próbę narzucenia społeczeństwu dyktatorskiego kagańca, podobnie jak to zrobiono w Republice Weimarskiej już na początku rządów Hitlera. 

QAnon twierdzi, że zdrajcy z tajnego układu określanego jako "deep state" spiskują przeciwko Donaldowi Trumpowi
QAnon twierdzi, że zdrajcy z tajnego układu określanego jako "deep state" spiskują przeciwko Donaldowi Trumpowi
Źródło: NurPhoto / Contributor

Przebudzenie na Wschodzie

Pandemia jest najważniejszym i kluczowym wydarzeniem 2020 r., ale oczywiście nie jedynym. Dla Polski i Polaków wydarzeniem numer dwa na świecie, po pandemii, był wybuch obywatelskiego buntu na sąsiedniej Białorusi przeciwko dyktatorowi Aleksandrowi Łukaszence. Byliśmy zdumieni, gdy uznawane za pasywne i klasycznie postsowieckie społeczeństwo białoruskie w odważny sposób rzuciło wyzwanie jedynowładcy z Mińska oraz, co równie ważne, samemu Putinowi, zgłaszającemu roszczenia do moskiewskiej, jakoby naturalnej, hegemonii na obszarze byłego Związku Sowieckiego. Demokratyczny zryw daje nadzieję, że koniec dyktatury na Białorusi jest nie tylko możliwy, ale i bliski, a po nim Białoruś ma szansę stać się autentycznie suwerennym państwem, którego społeczeństwo samodzielnie będzie decydować o swoim losie. Oczywiście optymizm i zachwyt nad białoruskim pokojowym powstaniem to nie koniec. Polska i Europa muszą uczynić wszystko, aby pomóc Białorusi pokojowo wysupłać się z autorytarnego systemu, jednocześnie uświadamiając Putinowi, że drogo będzie Moskwę kosztować próba położenia kresu białoruskim protestom przy użyciu przemocy, wojska i milicji.

Lato 2020 r. to nie tylko pojawienie się wolnościowego ruchu białoruskiego, ale także kolejny, bezwzględny przykład, jak reżim Władimira Putina chce eliminować i zabijać swoich oponentów politycznych, nie bacząc na ich popularność w samej Rosji czy za granicą. Rosyjskie służby próbowały otruć straszliwą substancją chemiczną nowiczok Aleksieja Nawalnego, który na szczęście został odratowany i przyjęty na leczenie w berlińskiej klinice Charite. Dzisiaj Nawalny jest na przymusowej emigracji w Niemczech, ale zapowiada powrót do Rosji i dalszą walkę o demokratyzację państwa. Zadanie niełatwe – sam Władimir Putin ironizował, że Nawalnego mogła otruć CIA, co może świadczyć, że rosyjski autokrata, nie bacząc na opinię Zachodu, nadal dążyć będzie do fizycznej likwidacji opozycjonisty.

Próby weta "dwóch bratanków"

Na tle tego, co rozgrywa się w Rosji czy na Białorusi, trudno zrozumieć, dlaczego w Polsce na tzw. prawicy zarówno rząd, jak i środowiska publicystyczne wspierające obecny rząd w ostatnich tygodniach roku za największe zagrożenie dla Polski i jej rozwoju uznały nie chaos i rosyjską dominację na Wschodzie oraz apetyty Rosji na odbudowę jej imperialnego znaczenia, ale rzekome zagrożenie ze strony Unii Europejskiej, instytucji europejskich i niektórych krajów UE, takich jak Niemcy czy Francja.

Rok 2020 r. zostanie zapamiętany jako data, w której w Polsce po raz pierwszy od kilkunastu lat rządzący - nie raz jeden, ale kilka - zakwestionowali korzyści z polskiej obecności w Unii Europejskiej i otworzyli drogę do dyskusji o przyszłym wyjściu z UE, czyli tzw. polexicie. Rząd PiS i rząd węgierskiego Fideszu próbowały zablokować przyjęcie budżetu Unii i Funduszu Odbudowy, sprzeciwiając się wprowadzeniu mechanizmu kontroli praworządności w ramach kontroli wydawania pieniędzy unijnych. Przez rządy "prawicowe" w Warszawie i Budapeszcie, które ostatecznie zrezygnowały z weta na forum UE, sprzeciw wobec mechanizmu ochrony praworządności był przedstawiany propagandowo jako walka o utrzymanie rzekomo zagrożonej polskiej czy węgierskiej niepodległości. Dla polskiej opozycji i dla większości sił politycznych w UE, rządy PiS i Fideszu próbowały uniemożliwić europejską kontrolę i ocenę zmian w systemie wymiaru sprawiedliwości, które znoszą niezależność sądownictwa od władzy wykonawczej. Premier Wiktor Orban robi wszystko, aby osłabić także kontrolę instytucji unijnych nad wydawaniem pieniędzy z funduszy UE na Węgrzech, obawiając się odsłonięcia mechanizmów korupcyjnych i nepotyzmu. Po kilkunastu dniach targów, większość Unii Europejskiej przekonała Polskę i Węgry do poparcia budżetowych ustaleń. Jedną z pierwszoplanowych ról w doprowadzeniu do porozumienia odegrały Niemcy i rząd Angeli Merkel, która za mniej niż rok przestanie być kanclerzem Niemiec oraz najważniejszym politykiem UE.

Zatruty klimat polityczny w Ameryce

Na świecie obok pandemii najważniejszym wydarzeniem była porażka Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich, wygranych przez Joe Bidena, 78- letniego doświadczonego polityka Partii Demokratycznej, występującego w tandemie z Kamalą Harris, która zostanie pierwszą kobietą w amerykańskiej historii na stanowisku wiceprezydenta. Kampanię Donalda Trumpa pogrążyła chaotyczna i niespójna strategia walki z covidem, którą większość Amerykanów uznała za winną śmierci do dnia wyborów ponad ponad 250 tysięcy Amerykanów. Donald Trump nie miał pomysłu, jak walczyć z pandemią. Raz bagatelizował nową chorobę, raz uznawał ją za wielkie niebezpieczeństwo. Nie wiadomo było do końca, co dla niego i jego rządu było najważniejsze: czy walka z COVID-19, nawet kosztem wielkich strat w gospodarce, czy utrzymywanie jej funkcjonowania, nawet za cenę życia i zdrowia ogromnej liczby obywateli.

Wyborcy ukarali Trumpa za porażki w amerykańskiej służbie zdrowia w dobie wielkiego pandemicznego wyzwania. Chaos w szpitalnym zaopatrzeniu był jednym z powodów niekontrolowanego przebiegu pandemii w Stanach Zjednoczonych. W walce z nią nie pomagały niespójne komunikaty administracji Trumpa, czy popiera np. noszenie maseczek i dystans społeczny. Choć prezydent sam zachorował na covid, nie wzbudziło to współczucia wyborców i nie przełożyło się na wygraną.

Joe Biden ostro krytykował Donalda Trumpa za błędy i niekonsekwencje w walce z pandemią, i ta strategia przyniosła mu spory sukces w głosowaniu powszechnym w postaci kilku milionów głosów przewagi nad urzędującym prezydentem, oraz ponad 300 głosów elektorskich. Biden wygrał w stanach, w których cztery lata wcześniej Trump niespodziewanie pokonał demokratkę Hillary Clinton, i dodatkowo jeszcze zdobył "republikańskie" stany, jak Georgia czy Arizona. Odmowa uznania przegranej przez Donalda Trumpa i część jego sojuszników w Partii Republikańskiej nie zmieni wyniku wyborów, ale z pewnością jeszcze bardziej zatruje klimat politycznych dyskusji w Ameryce i przyczyni się do spotęgowania polaryzacji w społeczeństwie.

W polityce zagranicznej Donald Trump w ostatnich tygodniach swojej prezydentury odniósł wielki sukces, ale to nie znalazło odbicia w wyborach. Jego administracja pomogła ustanowić normalne relacje polityczne, dyplomatyczne i biznesowe między Państwem Izrael a trzema krajami arabskimi: Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem i Sudanem (po wyborach amerykańskich do tej grupy dołączyło Maroko). Teraz pozostaje czekać na nawiązanie relacji dyplomatycznych między Izraelem a Arabią Saudyjską, co byłoby kopernikańskim przewrotem na Bliskim Wschodzie i co na pewno będzie wspierane przez nową administrację amerykańską Joe Bidena.

Nowy okres w dziejach

2020 r. to data odmrożenia konfliktu o Górski Karabach na Kaukazie. W krótkiej wojnie Azerbejdżan pokonał Armenię, odzyskując część utraconych przed laty terytoriów. W konflikcie kaukaskim swoje role mocarstwowe odgrywały Rosja i Turcja, ta ostatnia wydajnie wspierając Azerów, a ta pierwsza próbując nie dopuścić do utraty swoich wpływów i w Azerbejdżanie, i w Armenii. Rosjanie podjęli się zadania utrzymania pokoju po zawieszeniu broni.

Przez kilkanaście dni Francja przeżywała dni narodowej traumy po zamordowaniu w bestialski sposób przez islamistycznego ekstremistę zwyczajnego nauczyciela jednej ze szkół. Samuel Paty prowadził z uczniami lekcje i rozmowy o wolności słowa i tolerancji na przykładzie publikacji karykatur Mahometa. To ściągnęło na niego nienawiść ekstremistów. Władze Francji zapowiedziały walkę z islamskim separatyzmem, który zagraża republikańskiemu i laickiemu charakterowi państwa. W 2022 r. wyborcy rozliczą prezydenta Macrona za walkę z pandemią i właśnie za walkę z ekstremizmem. Do politycznego wyścigu z prezydentem szykuje się już ponownie Marine Le Pen ze skrajnej prawicy, bezlitośnie piętnująca błędy Macrona i rządu.

Pandemia spowodowała przesunięcie na kolejny rok igrzysk olimpijskich, piłkarskiego turnieju Euro i odwołanie tenisowego turnieju w Wimbledonie. Dla polskiego sportu w wymiarze globalnym to rok wyjątkowy – po raz pierwszy Polka Iga Świątek wygrała wielkoszlemowy turniej Roland Garros w Paryżu, a Robert Lewandowski został uznany najlepszym piłkarzem świata. Kibice piłki, ale nie tylko oni, żegnali zmarłego wielkiego piłkarza Argentyńczyka Diego Maradonę. Pokazywane na całym świecie przez telewizje zdjęcia z meczów z udziałem Wielkiego Diego przypomniały nam choć na chwilę atmosferę przedpandemicznego sportu – choćby stadiony wypełnione po brzegi kibicami.

Diego Armando Maradona
Diego Armando Maradona
Źródło: eurosport

Pandemia COVID-19 trwa i nadal nie wiemy, jak długo przyjdzie światu borykać się z tym ogromnym wyzwaniem. Ale jedno wiemy dzisiaj na pewno: świat w czasach pandemii wkroczył w nowy, niebezpieczny okres. Jest pełen niestabilności, niepewności, rywalizacji jednych z drugimi. Dotychczasowe normy i zasady ustępują miejsca innym, nowym zasadom.

Jeden z francuskich tygodników całkiem niedawno zatytułował swoje wydanie: "Kto będzie rządził światem?". Na okładce rysunki przywódców światowych na lekkoatletycznej bieżni: Biden, Xi, Merkel, Macron. Bieg już trwa, meta bardzo daleko.

Czytaj także: