O pieniądze za nadgodziny walczyła 13 lat. Czy jej sprawa zmieni prawo?
Wyrok Sądu Najwyższego może poprawić sytuację tysięcy nauczycieli, którzy z uczniami jeżdżą na wycieczki, opiekują się dziećmi na konkursach w weekendy, prowadzą międzynarodowe projekty. Do tej pory trudno było im uzyskać wynagrodzenie za te wszystkie czynności. Ale Ewa powiedziała dość i dostała wsparcie związku zawodowego. Wiemy, co ją zmotywowało i bez kogo by się nie udało.
Historia zaczęła się w 2012 roku od Ewy, anglistki z liceum w Gryficach w województwie zachodniopomorskim. To, co robiła dla i z uczniami, było pracochłonne i daleko wykraczało poza zadania przeciętnego nauczyciela. Ewa została koordynatorką projektu wymiany zagranicznej. Między innymi dzięki jej pracy czworo uczniów na trzy miesiące wyjechało do Włoch.
Do zadań koordynatorki - jak wylicza branżowy "Głos Nauczycielski" - należało m.in. przygotowanie uczniów do wyjazdu, zorganizowanie podróży, wzięcie udziału w szkoleniu dla szkół uczestniczących w programie, pełnienie funkcji łącznika pomiędzy szkołą wysyłającą a przyjmującą i regularne komunikowanie się z włoskimi nauczycielami.
Kawał pracy, za którą - jak uznała jej szkoła - nie należało się dodatkowe wynagrodzenie.
- Ewa nie chce rozmawiać z mediami, ta cała historia wiele ją kosztowała - mówi tvn24.pl Irena Nowak ze Związku Nauczycielstwa Polskiego w Gryficach. - Ale byłam świadkiem w tej sprawie i mam zgodę Ewy, by opowiedzieć, jak było. To może być ważne dla innych nauczycieli i nauczycielek - podkreśla.
Bo choć ta historia sądowa dotyczy jednej konkretnej nauczycielki, to problemy, z którymi poszła do sądu, mają tysiące polskich nauczycieli. Chodzi o wynagrodzenie m.in. za kilkudniowe wycieczki, podczas których nauczyciele nie wypoczywają, lecz opiekują się dziećmi, czy wyjazdy w weekendy na konkursy i zawody z uczniami.
Tego już było za wiele
Irena Nowak dobrze pamięta ten kwietniowy dzień w 2012 roku, gdy anglistka przyszła do biura związku. - Ewa od grudnia 2011 roku była członkiem związku - wspomina Irena. - Mówiła, że w poprzedniej szkole nie miała takiej potrzeby, bo "tam się normalnie pracowało". W naszych realiach często do związku przychodzimy wtedy, kiedy mamy problemy. Jak ich nie ma, to nie myślimy o innych sprawach, które związek załatwia w naszym imieniu. A sytuacja Ewy była daleka od "normalnej".
Czytaj dalej po zalogowaniu

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam