Wyrok Sądu Najwyższego może poprawić sytuację tysięcy nauczycieli, którzy z uczniami jeżdżą na wycieczki, opiekują się dziećmi na konkursach w weekendy, prowadzą międzynarodowe projekty. Do tej pory trudno było im uzyskać wynagrodzenie za te wszystkie czynności. Ale Ewa powiedziała dość i dostała wsparcie związku zawodowego. Wiemy, co ją zmotywowało i bez kogo by się nie udało.
Historia zaczęła się w 2012 roku od Ewy, anglistki z liceum w Gryficach w województwie zachodniopomorskim. To, co robiła dla i z uczniami, było pracochłonne i daleko wykraczało poza zadania przeciętnego nauczyciela. Ewa została koordynatorką projektu wymiany zagranicznej. Między innymi dzięki jej pracy czworo uczniów na trzy miesiące wyjechało do Włoch.
Do zadań koordynatorki - jak wylicza branżowy "Głos Nauczycielski" - należało m.in. przygotowanie uczniów do wyjazdu, zorganizowanie podróży, wzięcie udziału w szkoleniu dla szkół uczestniczących w programie, pełnienie funkcji łącznika pomiędzy szkołą wysyłającą a przyjmującą i regularne komunikowanie się z włoskimi nauczycielami.
Kawał pracy, za którą - jak uznała jej szkoła - nie należało się dodatkowe wynagrodzenie.
- Ewa nie chce rozmawiać z mediami, ta cała historia wiele ją kosztowała - mówi tvn24.pl Irena Nowak ze Związku Nauczycielstwa Polskiego w Gryficach. - Ale byłam świadkiem w tej sprawie i mam zgodę Ewy, by opowiedzieć, jak było. To może być ważne dla innych nauczycieli i nauczycielek - podkreśla.
Bo choć ta historia sądowa dotyczy jednej konkretnej nauczycielki, to problemy, z którymi poszła do sądu, mają tysiące polskich nauczycieli. Chodzi o wynagrodzenie m.in. za kilkudniowe wycieczki, podczas których nauczyciele nie wypoczywają, lecz opiekują się dziećmi, czy wyjazdy w weekendy na konkursy i zawody z uczniami.
Tego już było za wiele
Irena Nowak dobrze pamięta ten kwietniowy dzień w 2012 roku, gdy anglistka przyszła do biura związku. - Ewa od grudnia 2011 roku była członkiem związku - wspomina Irena. - Mówiła, że w poprzedniej szkole nie miała takiej potrzeby, bo "tam się normalnie pracowało". W naszych realiach często do związku przychodzimy wtedy, kiedy mamy problemy. Jak ich nie ma, to nie myślimy o innych sprawach, które związek załatwia w naszym imieniu. A sytuacja Ewy była daleka od "normalnej".
Następnym krokiem było spotkanie z prawnikiem oddziału mecenasem Sylwestrem Pietrzyckim. Na jego dyżur Ewa przyszła z pięcioma segregatorami, pięcioma pełnymi segregatorami.
- To, jak skrupulatnie prowadziła projekt, ale też, że zachowywała wszystkie maile wysyłane nawet ze szpitala i dokładnie opisywała wszelkie zadania, bardzo pomogło jej przed sądem - mówi Nowak.
Praca przy projekcie międzynarodowym trwała około półtora roku. Równocześnie Ewa pracowała na półtora etatu - w szkole wciąż brakowało anglistów, dostawała więc dodatkowe godziny.
- Później wyliczyłyśmy, że w ciągu czterech lat w tym liceum pracowało kilkunastu różnych nauczycieli języka angielskiego. Dziś nikt już nie dziwi się, że tak szybko i często się zmieniali - mówi Irena Nowak. I dodaje: - Obowiązki Ewy rosły i rosły. Nie dość, że nie dostała żadnej rekompensaty za projekt, to jeszcze dyrektorka zmniejszyła jej dodatek motywacyjny z 5 do 1 procenta wynagrodzenia. A w Dzień Edukacji Narodowej nagrodę za jej sukcesy przyznała innej nauczycielce - wspomina Irena Nowak. I dodaje: - Ewa czuła się izolowana od reszty grona pedagogicznego. Nie widziała żadnej dobrej woli ze strony dyrekcji, by załatwić sprawę nadgodzin. Trzeba było iść do sądu, tego już było za wiele.
Wyrok w Sądzie Rejonowym w Goleniowie zapadł po siedmiu latach - Ewie zasądzono 18,5 tys. zł rekompensaty. Ewa i ZNP złożyli apelację, bo uznali, że po takim czasie powinna dostać wyrównanie z odsetkami. Sąd drugiej instancji - w Szczecinie - podzielił to zdanie. Szkoła miała wypłacić już 37 tys. zł.
Ale dyrekcja liceum w Gryficach nie mogła się pogodzić z wyrokiem i złożyła skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego.
Jak pracują nauczyciele?
Co dokładnie orzekł w sprawie Ewy z Gryfic Sąd Najwyższy i co to może oznaczać dla innych nauczycieli?
Brzmi prosto: nadgodziny powinny być płatne.
Ale sprawa nie jest tak łatwa, jak powyższe zdanie - czego dowodem jest fakt, że przez 13 lat była analizowana w sądach kolejnych instancji, aż w kwietniu 2024, a potem w lutym 2025 roku oparła się o Sąd Najwyższy.
Jak wygląda praca w edukacji? Nauczyciele i nauczycielki zatrudniani są nie na podstawie Kodeksu pracy, a Karty nauczyciela. Ten dokument sprzed 43 lat ma gwarantować m.in. że zawód będzie objęty szczególną formą ochrony. Reguluje przywileje i obowiązki wynikające z nauczycielskiej pracy. To tam znajdziemy też informację, że nauczyciele, co prawda, pracują przez 40 godzin w tygodniu, ale tylko część tej pracy to tzw. pensum (nazywane niekiedy godzinami tablicowymi, bo to w uproszczeniu lekcje). Pensum jest zróżnicowane dla różnych grup nauczycieli - dla większości z nich to 18 godzin w tygodniu, ale w przedszkolach to 25 godzin, wyższe jest też pensum np. dla szkolnych psychologów i pedagogów.
Skupmy się na 18-godzinnym pensum, bo to wariant w oświacie najczęstszy. Jeśli np. matematyk ma więcej niż 18 godzin lekcyjnych w tygodniu, to każda dodatkowa godzina nazywana jest w oświacie "godziną ponadwymiarową". Jest dodatkowo płatna, tutaj nie ma problemu.
Ważne jest jednak, by zapamiętać, że godzina ponadwymiarowa nie jest tym samym co nadgodziny w innych branżach, gdzie obowiązuje Kodeks pracy.
Czym są więc nauczycielskie nadgodziny? Wróćmy do 40-godzinnego tygodnia pracy. Poza pensum jest w nim szereg innych obowiązków, m.in. spotkania z rodzicami, sprawdzanie testów, przygotowanie do kolejnych zajęć. Większość tych czynności jest trudno policzalna. Gdy 13 lat temu - dokładnie wtedy gdy pani Ewa zaczynała batalię o nadgodziny - Instytut Badań Edukacyjnych prosił nauczycieli, by wypełniali specjalne dzienniczki pracy, okazało się, że przeciętny polski nauczyciel pracuje średnio 47,5 godziny tygodniowo.
Czym właściwie jest ta nadgodzina?
Jak ustalić, co jest nadgodziną? To trudne, bo przepisy Karty nauczyciela tego nie regulują. A same godziny nie są ewidencjonowane.
I dlatego już w przeszłości zdarzało się, że nauczyciele musieli o dodatkowe wynagrodzenie walczyć w sądzie. Takie wygrane sprawy miały miejsce - jak informuje "Głos Nauczycielski" - m.in. w Lubinie (2015) czy Grudziądzu (2016).
Żadna z tych spraw nie dotarła jednak do Sądu Najwyższego. Szkoły - zwykle po latach - wypłacały zasądzone kwoty. W Gryficach stało się inaczej.
I tak oto w kwietniu 2024 roku troje sędziów SN skierowało pytanie prawne do rozszerzonego siedmioosobowego składu. Kierujący pytanie zwrócili uwagę, że
rzuca się w oczy, jak wiele dodatkowych zajęć nie mieszczących się w pojęciu godzin zajęć dydaktycznych, wychowawczych lub opiekuńczych realizowała powódka.
W lutym 2025 roku SN zdecydował, że praca wykonywana przez nauczyciela ponad normę czasu pracy z Karty nauczyciela jest pracą w godzinach nadliczbowych w rozumieniu Kodeksu pracy.
- Jak ktoś pracuje dłużej, to Kodeks pracy mówi, że ma prawo do dodatkowej zapłaty lub wolnego. I skoro Karta nauczyciela nie zawiera nic na ten temat, to oznacza, że stosuje się Kodeks pracy - uzasadniał sędzia Piotr Prusinowski. I jak podkreślił, płacenie za nadgodziny jest zasadą w polskim systemie pracy.
Zgodnie z Kodeksem pracy za pracę w godzinach nadliczbowych, oprócz normalnego wynagrodzenia, przysługuje dodatek w wysokości 50 proc., a jeśli jest to praca w niedzielę, święta, w nocy - to 100 proc. wynagrodzenia.
Kogo na to stać?
- Mieliśmy już w naszym oddziale kilka spraw, które trwały kilkanaście lat - mówi Irena Nowak z gryfckiego ZNP. - To obszerna dokumentacja, godziny przesłuchań, nerwy, czasami trzeba było wracać pamięcią po latach do tych historii, odtwarzać sytuacje. Nie wiem, ilu nauczycieli byłoby w stanie przez to przejść, gdyby nie wsparcie związkowego prawnika. Kogo stać na takie batalie sądowe? My możemy to wsparcie mieć, dzięki temu, że jest nas więcej. Nasz oddział to około 200 osób, wspierają nas też sąsiednie oddziały, które korzystają z pomocy prawnej - podkreśla.
Gdy w Gryficach tworzą budżet na kolejny rok, zawsze przyświeca im zasada: Ze wszystkiego można zrezygnować, tylko nie z pomocy prawnej.
Gmina Gryfice ma około 20 tys. mieszkańców. - Chociaż zajmuję się sprawami pracowniczymi już tyle lat, sporo spraw wygraliśmy, to wciąż trudno mi się pogodzić z tym, jak niektórzy ludzie tu do tego podchodzą - mówi Irena Nowak. - Zdarza się, że ktoś mówi złośliwie: "bo ty tobyś tylko do sądu chodziła". Tak jakbym ja to robiła dla przyjemności. To jest naprawdę nieprzyjemne, zwłaszcza że my się tu wszyscy znamy. Ludzie nie lubią się wychylać. Lubią, jak sprawy się toczą po ich myśli, ale najlepiej, żeby oni sami nie musieli nic robić. Teraz ten sukces też ma wielu ojców, ale droga do niego słodka nie była - dodaje.
Ewa najpierw zrezygnowała z prowadzenia międzynarodowego projektu, a następnie z pracy. Dziś z powodzeniem uczy w innej szkole. Jest cenioną nauczycielką. Ma doświadczenia zawodowe z Australii, Stanów Zjednoczonych. Jest też tłumaczką przysięgłą. Nie musiałaby pracować w szkole, ale lubi pracę z młodzieżą.
Zgodziła się napisać kilka słów, które przekazała nam przez Irenę:
Zrobiłam to nie tylko dla siebie, ale też dla innych nauczycieli. Aby odzyskali wiarę w sens swojego zawodu i zaczęli cenić swoją pracę. Aby zrozumieli, że za ich pracę też należy się płaca. Aby powrócił do nich szacunek wśród uczniów i rodziców. W przeszłości kobiety wywalczyły dla mnie prawo do głosowania. Ja teraz wywalczyłam dla innych nauczycieli prawo do godnego wynagrodzenia.
Wycieczki, zawody, konkursy
Historia Ewy jest historią szczególną, bo jednak nie tak często nauczyciele są koordynatorami długich międzynarodowych wymian. Ale to, co robiła - i za co jej nie zapłacono - jest tożsame z innymi czynnościami, które sprawiają, że nauczyciele przekraczają 40-godzinny wymiar czasu pracy. Chodzi m.in. o wycieczki, tzw. zielone szkoły, zajęcia opiekuńcze wykonywane w soboty, np. podczas zawodów sportowych czy konkursów przedmiotowych.
Na fakt, że szkoły nie zawsze chcą im za to płacić, od dawna przymykano oko.
O braku wynagrodzenia za te czynności głośno było na przykład w 2019 roku. To wtedy - już po wiosennym ogólnopolskim strajku - ZNP zachęcało do innych form protestu - wśród nich rezygnowania z wycieczek szkolnych, jeśli te nie są dodatkowo wynagradzane.
- Nauczyciele chcą jeździć na wycieczki z uczniami, ale tak, by odbywało się to zgodnie z prawem i za odpowiednim wynagrodzeniem - mówił nam Krzysztof Baszczyński, ówczesny wiceprezes ZNP.
A prezes Sławomir Broniarz dodawał: - Nie jest to protest wymierzony przeciwko dziecku, nie walczymy też z ministrem edukacji narodowej. Chcemy zwrócić uwagę, że ogromna masa zadań nauczycieli nie jest opisana w przepisach prawa, a jednocześnie wykracza ponad 40-godzinny tydzień pracy.
Zapewnienie uczniom bezpieczeństwa przez cały czas trwania wycieczki - chodzi o nieprzerwaną opiekę, również w nocy - i równocześnie zagwarantowanie opiekunom 11 godzin nieprzerwanego, gwarantowanego ustawowo wypoczynku to zadanie karkołomne. Jedna z podstawówek, które zrezygnowały wówczas z organizowania wyjazdów, tłumaczyła rodzicom: "wypełnienie powyższego skutkuje koniecznością wyjazdu na kilkudniową wycieczkę od trzech do pięciu nauczycieli w zależności od specyfikacji klasy (wiek uczniów, sytuacja wychowawcza, liczba uczniów z tzw. specjalnymi potrzebami edukacyjnymi), czasu i miejsca wycieczki".
Kolejni szefowie resortu edukacji raczej bagatelizowali kwestie wycieczek, zostawiając problem szkołom i samorządom. Przemysław Czarnek (PiS) i Barbara Nowacka (KO) wprowadzili nawet swoje programy dotowania szkolnych wyjazdów, co wzbudzało niechęć u części środowiska nauczycielskiego. Widziano w tym dokładanie kolejnych obowiązków przy równoczesnym braku wsparcia w kwestiach finansowych.
Przeczytamy, zobaczymy
Czy wyrok Sądu Najwyższego raz na zawsze wyjaśni kwestię dodatkowej pracy i poprawi sytuację nauczycieli? W Polsce nie ma prawa precedensowego, więc jeden wyrok w sprawie pani Ewy nie wystarczy sam w sobie. Ale może on być tym kamyczkiem, który uruchomi lawinę.
- Dzięki Ewie nauczyciele mają w ręku wyrok, narzędzie, żeby już teraz walczyć o swoje - ocenia Irena Nowak. - Tylko muszą być odważni jak Ewa. Ona poświęciła tej sprawie setki godzin. Dokumentowanie, kserowanie, kalkulacje, zeznania, rozmowy. I nie zrobiła tego tylko dla pieniędzy. Zrobiła to dla idei. Dla prawdy i sprawiedliwości. Z szacunku do samej siebie - podkreśla.
Ewa mówiła też, że to sprawa honoru. W wiadomości wysłanej do tvn24.pl wymieniła wszystkich, którym jest wdzięczna: Prezes oddziału ZNP Irenie Nowak, która jako pierwsza wyciągnęła do mnie rękę, ofiarowała rzeczową pomoc prawnika, zeznawała w sądzie w mojej sprawie i interesowała się cały czas postępami w sprawie. Mecenasowi Sylwestrowi Pietrzyckiemu, bystremu radcy prawnemu, podejmującemu się najtrudniejszych spraw z ogromną pasją i zapałem, a także posiadającemu umiejętność rozładowywania bardzo stresujących sytuacji w sądzie. Dyrektorowi obecnej szkoły, który zaufał mi i przyjął mnie do pracy, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Trzem koleżankom, które pracowały ze mną w liceum i które jako jedyne nie bały się zeznawać zgodnie z prawdą, same wcześniej doznawszy podobnej krzywdy. Rodzinie, która przez te wszystkie lata mnie wspierała i nigdy mnie nie zawiodła. Wszystkim moim kibicom oczekującym pozytywnego wyroku. I samej sobie - za upór, determinację, konsekwencję do bólu, odwagę, nieopuszczające mnie poczucie sprawiedliwości i ciężką pracę w dokumentowaniu i dowodzeniu prawdy.
Tuż po wyroku Sądu Najwyższego MEN opublikowało komunikat w mediach społecznościowych, w którym resort zapewnia, że "przeanalizuje uchwałę" i "zdecyduje o ewentualnych zmianach przepisów ustawowych".
Kolejnego dnia ministra Barbara Nowacka była pytana o sprawę w czasie swojej wizyty w Poznaniu. - MEN, analizując treść uchwały SN, czeka na dwa ważne głosy: środowiska nauczycielskiego, w tym związkowego, oraz głos samorządów i dyrektorów szkół - mówiła.
Zapewniała też, że docenia, iż pojawi się wykładnia, która "uporządkuje dotychczasowy chaos".
- Pani minister straciła niebywałą szansę zareagowania na ten problem w grudniu 2023 roku, gdy po raz pierwszy spotkała się ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego - komentuje w rozmowie z tvn24.pl Sławomir Broniarz, prezes ZNP. - Podnosiliśmy wtedy temat nadgodzin i mówiliśmy, że to najważniejszy - obok powiązania pensji ze średnią wynagrodzeń w gospodarce - problem dotyczący nauczycieli. My go przecież zgłaszamy od lat! I szkoda tego straconego czasu. Gdyby pani minister się nad tym pochyliła wtedy, zyskałaby uznanie w środowisku nauczycielskim. A dziś, po wyroku Sądu Najwyższego, po prostu będzie musiała zrealizować to, co z wyroku wynika. To dla niej jako polityczki dużo gorsza pozycja. Dla nas jednak najważniejsze jest to, że sprawiedliwość zatriumfowała i mamy nadzieję, że nauczyciele już dłużej w tej sprawie nie będą musieli czekać.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock