|

Czy da się umierać z uśmiechem na ustach?

Krysia, pacjentka hospicjum w Bramkach
Krysia, pacjentka hospicjum w Bramkach
Źródło: Anna Ostrowska

Niektórzy przed śmiercią chcą zapalić jointa, bo nigdy wcześniej tego nie robili. Inni jadą karetką nad morze, by jeszcze raz, już ostatni, poczuć piasek pod stopami i zapach morskiej bryzy. Albo idą do fryzjera, by zrobić próbną fryzurę do trumny. Nie na studniówkę. Nie na ślub. Do trumny.

Artykuł dostępny w subskrypcji

- Chciałem skoczyć ze spadochronem. Ordynator złapała się za głowę: "Zgłupiałeś?! Płuca ci pękną!" - mówi Krzysiek. I mówi to ze śmiechem. 75-letnia Krysia, zanim odejdzie, chce zobaczyć ślub swojego młodszego syna. I uśmiech na jego twarzy.

Oboje są pacjentami hospicjum onkologicznego w Bramkach.

Każdy z tu obecnych ma swoje marzenia i rzeczy do załatwienia. Każdy wie, co go czeka w niedalekiej przyszłości.

Ania, wolontariuszka hospicjum: - Mamy tu taki pokoik, do którego przewozi się ciało zmarłego zaraz po śmierci. W lato, jak były takie upały, to śmialiśmy się, że można się tam przespać. Bo tam jest łóżko i jest po prostu chłodniej.

- I nikt nie chrapie - dorzuca Krzysiek.

Słucham i ogarnia mnie coraz większe zdumienie. Będę się uśmiechać, pisząc tekst o śmierci.

***

W drodze do Bramek mijam pola wysuszonych zbóż, drewniany krzyż, domy z białej cegły, ale i te niczym niewyróżniające się szare, otynkowane bryły. Zajeżdżam na parking. Przede mną ukazuje się parterowy budynek z czerwonym dachem.

Na wstępie pytam wolontariuszkę Anię Ostrowską, czy może powinnam założyć maseczkę ochronną, by nie zarazić niczym podopiecznych hospicjum. - Nie nosimy żadnych maseczek. Za to pijemy dużo kawy, palimy papierosy i jemy słodycze. Czyli generalnie robimy wszystko to, czego nie powinny robić osoby chore na raka - odpowiada.

Kiedyś miała swoją pracownię cukierniczą. Dzisiaj wciąż wykorzystuje dawne umiejętności i piecze torty bezowe dla podopiecznych hospicjum. Jest najdłużej pracującą i uwielbianą przez pacjentów Bramek wolontariuszką. - Zawsze jak wyjeżdżam na urlop, to mówię im: "Jak wrócę, to wszyscy mają mi tutaj być".

Wchodzimy do świetlicy, tu jest centrum życia. Po prawej regał z książkami i śpiewnikami, obok obrazy namalowane przez podopiecznych hospicjum. Nie brakuje zieleni. To zasługa Oksany, którą pacjenci nazywają "czarodziejką od kwiatków". Po lewej ekspres do kawy i czajnik elektryczny, obok stosy papierowych kubeczków. Duże, szklane drzwi prowadzą do ogrodu.

Przy drewnianym stoliku trzech mężczyzn gra w karty, najczęściej w tysiąca, rzadziej w makao. To Krzysiek, Janek i Eugeniusz. Tylko jeden z nich - Janek - jest fanem szachów. Grywa z przychodzącym do hospicjum wolontariuszem. - Ostatnio udało mi się wygrać. Nie wiem, jak będzie dzisiaj - żartuje Janek. W hospicjum jest od sierpnia ubiegłego roku.

Nowotwór z przerzutami.

- Zanim tutaj przyszedłem, odczuwałem straszny ból. Nie mogłem się położyć, spałem owinięty kocem na fotelu. Teraz personel dba, żeby nie bolało - mówi.

Obok Janka, na wózku, siedzi Eugeniusz. Dla kolegów po prostu Gienek. - Mam 85 lat. To młody wiek. Chłopak ze mnie jeszcze - zaczyna rozmowę, a ja dosiadam się do stolika, na którym czekają ciasteczka i kawa. Gienek w przeszłości był kierownikiem sceny w Operze Śląskiej. - Ma księgę pamiątkową, jest co czytać. I pudełko medali - dodają jego koledzy, a Gienek się rozpromienia. Za swoją działalność na rzecz kultury został odznaczony m.in. Złotym Krzyżem Zasługi. Do hospicjum onkologicznego w Bramkach trafił w maju tego roku.

Eugeniusz, pacjent hospicjum w Bramkach
Eugeniusz, pacjent hospicjum w Bramkach
Źródło: Anna Ostrowska

***

- Wykąpać się samemu? Nie, nie, kochany. Nie ma tak. Idziesz z opiekunką pod prysznic - słyszy Krzysiek. Uśmiecha się pod nosem. - A z czego pan się tak śmieje? - pyta wolontariuszka Ania.

- A bo wie pani, ja jeszcze nigdy tak z kobietą pod prysznicem nie byłem.

Po pewnym czasie Krzysiek i Ania przestają być "na pan/pani" i przechodzą "na ty". Zaprzyjaźniają się ze sobą. Jak zresztą wszyscy tutaj. Zgrywają się. Pewnego dnia Krzysiek żartuje z Anią: "No, to teraz jeszcze dwie kobiety pod prysznicem i już będę w siódmym niebie".

- I wyobraź sobie, że ona kiedyś z inną wolontariuszką przyszła do mnie. We dwie wzięły mnie pod pachy pod prysznic, wypucowały, wyczyściły. I mówią: "To teraz już jesteś gotowy". A ja na to: "Mogę umierać".

Przez całe życie był małomówny. Dzisiaj koledzy ze świetlicy mówią o nim "gaduła" albo "kobieciarz". - Z ludźmi tutaj to można nie 24, ale 25 godzin na dobę rozmawiać. I oni cię słuchają - mówi Krzysiek.

Ma 59 lat. Przez większość życia pracował jako elektryk na budowach. W hospicjum w Bramkach jest od 20 lutego. - Zaczęło się w czerwcu zeszłego roku. Trafiłem do lekarza rodzinnego z podejrzeniem zapalenia płuc. Dostawałem antybiotyki, ale nie pomagały. Diagnostyka trwała w zasadzie do grudnia. Usłyszałem: nowotwór na prawym płucu, z przerzutami do węzłów chłonnych i do głowy. To jest taki strzał w głowę. Myślisz, że wszystko się kończy, że świat ci się zawala. Zacząłem leczenie. Dostałem podwójną chemię. Nie wiedziałem, jak się nazywam. W środku czułem każdy organ. Piekło mnie to wszystko niesamowicie. To jest takie uczucie, jakby ktoś ci przykładał rozżarzony węgiel do ciała. Do tego doszło zapalenie płuc i zapalenie wątroby. I psycha mi siadła. Dlatego dziabłem się - mówi Krzysiek, wskazując na wewnętrzną stronę swoich nadgarstków. Jak dziś tłumaczy: miał dość tej męczarni i chciał odejść w spokoju.

Życie Krzyśka uratowała jego mama i doktor Agata Malenda, dzięki której trafił do Fundacji Hospicjum Onkologicznego w Bramkach. - U nas pokutuje takie myślenie, że hospicjum równa się umieralnia. Czyli specyficzny zapach, czyli jęki. Do tej pory niektórzy z mojej rodziny tu nie przyjeżdżają. Bo są tak spanikowani, że boją się przekroczyć ten próg - dodaje. I od razu podkreśla, że nie ma do nich żalu. Rozumie.

Janek, pacjent hospicjum w Bramkach
Janek, pacjent hospicjum w Bramkach
Źródło: Anna Ostrowska

***

"Krzysiu, ty to się na męża nadajesz. Bo masz tutaj taki dołeczek" - mówi Krysia, wskazując na jego twarz. W żartach nazywają siebie "mężem" i "żoną". Lubią się przekomarzać. Niekiedy grożą sobie "rozwodem".

Krysia ma 75 lat. Cierpi na osteoporozę i na problemy z sercem, nie jest w stanie samodzielnie się poruszać. Z jej oczu bije serdeczność, a z twarzy spokój. Każdemu nowemu pacjentowi w Bramkach Krysia śpiewa "Sto lat". Tak na zapas. Na wypadek, gdyby nie dotrwał do urodzin.

Paznokcie ma pomalowane na metaliczny, ciemnoróżowy kolor. Bo hospicjum w Bramkach świadczy także usługi beauty. A Krysia lubi swoje ciało i stara się o nie dbać. Lekarstwo, które przyjmuje po obiedzie, nazywa "deserkiem" lub "smakołykiem".

Rozmawiamy o jej synu, który pracuje w schronisku dla bezdomnych zwierząt. I o tym, że życie w PRL-u było ciężkie. A także o tym, że w ciąży jadła 11 jabłek dziennie. "Bo takie soczyste były" - tłumaczy.

W przeszłości pracowała w skarbówce. - Taką niewinną buzię mam, ale jak im dosunęłam!

- W skarbówce pracowałaś? To czemu ty mi nie załatwisz, żeby mi renty nie odbierali? - pyta Krzysiek.

- Bo ja tu jestem incognito - żartuje Krysia.

- Aaaa. Czyli ty nam tutaj za kreta robisz.

- Aż ty! Nie mogę cię ugryźć w ucho, bo nie mam zębów.

Do hospicjum w Bramkach trafiają czasem bardzo młode osoby.

- Miałam kiedyś taki epizod, że skierowałam do naszego hospicjum bardzo młodego człowieka, który w ogóle nie chodził - opowiada mi dr Agata Malenda, internistka i hematolożka, robiąca specjalizację z opieki paliatywnej, pracownica hospicjum w Bramkach. - Był po urazie krzyżowo-czaszkowym, na dodatek z masywnymi odleżynami. Jego stan zdrowia naprawdę dobrze nie rokował. A po roku czasu spędzonym tutaj wyszedł na własnych nogach. I to jest taki moment, kiedy człowiek sobie myśli: "Wow. Można".

***

Krzysiek: - Kurde no, tyle się dzieje, że nie mam czasu umrzeć. Ostatnio nawet do pani prezes hospicjum mówię: "My tu nie mamy czasu chorować, bo ciągle coś się dzieje".

Początek tygodnia to seanse filmowe. Na najbliższą projekcję zaplanowano "Kogiel mogiel". Którą część - to jeszcze do dogadania. Wtorki to wspólne czytanie prozy i poezji. Wieczorki poetyckie potrafią się zamienić w dyskusyjny klub książki. Janek: - Ostatnio czytaliśmy Mickiewicza. Jeden z pacjentów powiedział, że Mickiewicz był chuliganem. No i się zaczęło.

Środa to dzień zajęć plastycznych: glina i malowanie obrazów. Te spod ręki Janka naprawdę robią wrażenie. Na jednym widać postać skrzypaczki, na drugim - białe kwiaty w wazonie na fioletowym tle. Największą popularnością wśród podopiecznych cieszy się jednak robienie bransoletek z kolorowych koralików, które później są sprzedawane i zasilają budżet pacjentów. Janek: - Ciągle mamy zamówienia na te bransoletki. Nie wyrabiamy z ich robieniem.

Bransoletki pacjentów hospicjum w Bramkach
Bransoletki pacjentów hospicjum w Bramkach
Źródło: Archiwum prywatne

W czwartek - śpiew. - Mąż jednej z pacjentek jest klawiszowcem. Przyjeżdża tutaj co tydzień i nam podgrywa. A my śpiewamy - opowiada Krzysiek. Repertuar zróżnicowany, czasem "Ore, ore" (czyli "My, Cyganie" Krzysztofa Krawczyka), czasem "Hej, sokoły" (znana wcześniej jako "Żal").

Dla chętnych są też spotkania z księdzem i wspólne modlitwy.

W weekendy odbywają się ogniska, grille i imprezy tematyczne, np. dzień afrykański. Hucznie świętować można każdą okoliczność. - Imieniny miałem tu takie, że ryczałem jak bóbr. Nigdy wcześniej nie miałem takich imienin. Torty, ciasta, śpiewanie "Sto lat", tańce. I ile ludzi było! Taka prawdziwa impreza - wspomina Krzysiek.

Podopiecznych odwiedzają też tzw. goście specjalni. Ostatnio aktorzy Sebastian Fabijański i Karolina Czarnecka nagrywali w Bramkach, przy udziale pacjentów, teledysk do piosenki "Bielmo". "Pani Ado, jak oni wszyscy pięknie w tym teledysku wyglądają. Fabijański to przy nich wysiada" - śmieje się wolontariuszka Ania.

***

Wspólnotę w Bramkach tworzą nie tylko pacjenci, ale i pracownicy: wolontariusze, lekarze, pielęgniarki, kucharki, ksiądz Arek, pani z biblioteki od czytelniczych wieczorków czy Oksana - "czarodziejka od kwiatków". Lista tych osób jest zdecydowanie dłuższa i nie sposób tu wszystkich wymienić.

Krzysiek: - Ja cały czas ich proszę, żeby oni mi pokazali, gdzie te anielskie skrzydła zostawiają, jak tu przychodzą - śmieje się Krzysiek.

Ania, wolontariuszka, odpowiada od razu: - W samochodzie.

- Naszym zadaniem jest sprawienie, by ostatni etap życia każdego człowieka był dobry jakościowo. Oprócz zaspokajania podstawowych potrzeb fizjologicznych dążymy do tego, by pacjenci odczuwali też chwile szczęścia. Staramy się zapewnić taką przestrzeń i takie środowisko, by chorzy mogli jeszcze z tego życia pokorzystać - mówi dr Agata Malenda.

Bo jak hospicjum kojarzy się osobom postronnym? Z umieralnią. Czymś ostatecznym. Miejscem, gdzie brakuje nadziei, planów i myśli o przyszłości. Z którego już się nie wychodzi. Takie myślenie starają się odczarować zarówno pacjenci, jak i pracownicy placówki w Bramkach.

- Hospicjum zupełnie nie jest o umieraniu. Hospicjum jest o życiu - przekonuje dr Malenda. - Myślę, że w Polsce cały czas pokutuje takie myślenie, że hospicjum to miejsce, w którym się umiera. Naszym celem jest pokazywanie, że hospicjum to też życie. Sam moment śmierci to może 5 procent tego czasu, który pacjent z nami spędza - dodaje.

- Warto też odczarowywać hospicjum z innego względu. Mamy pacjentów, którzy przychodzą do nas z rozsianym procesem nowotworowym. Albo z zaawansowaną niewydolnością serca. A ich stan poprawia się na tyle, że mogą wychodzić na przepustki do domu. Oni tu zauważają, że mają nową rolę w swoim życiu, nawiązują znajomości, czują się częścią wspólnoty. I to naprawdę daje człowiekowi wiele siły - podsumowuje lekarka.

To wcale nie oznacza, że ktoś tu komuś robi złudne nadzieje. Każdy jest świadomy swojego stanu zdrowia i nieuchronności śmierci. Ale tą śmiercią można się w czuły i troskliwy sposób zaopiekować.

- Najważniejsze dla nas jest to, że każdy odchodzi tutaj zaopiekowany i otoczony wianuszkiem ludzi. To zdecydowanie lepsze niż umieranie w samotności w domu - mówi Krzysiek. - Mój kolega Wacek, który leżał ze mną w pokoju, praktycznie umarł mi na rękach. Przyszły pielęgniarki, żeby stwierdzić zgon. I tak go ładnie po główce pogłaskały. "Cześć, Wacuś".

***

- Chciałem skoczyć za spadochronem. Ale ordynator złapała się za głowę i powiedziała: "Zgłupiałeś? Płuca ci pękną!" - mówi Krzysiek. I mówi to oczywiście ze śmiechem.

- A ja chciałabym zobaczyć ślub mojego młodszego syna. Półtora roku temu zmarła mu żona. Bardzo to przeżył. Bardzo. Ja tylko Matkę Bożą prosiłam, jak zobaczyłam jej wizerunek na ekranie w telewizji: "Matko Boża, wróć uśmiech na twarzy mojego synka. Tylko o ten uśmiech cię proszę". Chciałabym, żeby był szczęśliwy i życie sobie ułożył - mówi Krysia.

Krysia, pacjentka hospicjum w Bramkach
Krysia, pacjentka hospicjum w Bramkach
Źródło: Anna Ostrowska

Niektórzy chcą jechać karetką nad morze. Ostatni raz w swoim życiu. By usłyszeć szum fal, poczuć piasek pod stopami i zapach nadmorskiej bryzy.

- Jedna osoba chciała zostać przetransportowana do stajni. By jeszcze raz móc dotknąć i pogłaskać konia. Inna zapragnęła zapalić jointa. Bo nigdy wcześniej tego nie próbowała. Bardzo częste są też pragnienia związane z relacjami. Czasem osoba umierająca chce komuś podziękować. Wybaczyć lub prosić o wybaczenie. Relatywnie często ludzie chcą rozwiązać niepozamykane sprawy czy konflikty. Ale są i tacy, którzy wolą zabrać je do grobu - mówi mi Anja Franczak, edukatorka do spraw śmierci i żałoby, doula końca życia, towarzyszka w żałobie, założycielka Instytutu Dobrej Śmierci.

Instytut od lat prowadzi spotkania, szkolenia i warsztaty poświęcone tematom śmierci i żałoby. Daje przestrzeń, by rozmawiać o tym, co ważne i bolesne. Uczy, jak o kwestiach ostatecznych mówić z większą otwartością i wrażliwością, jak podchodzić do nich świadomie i z akceptacją. Oswaja i pozwala lepiej zrozumieć śmierć. Odziera ją z tabu.

- Do procesu umierania należy podejść holistycznie. Każdy człowiek ma kilka warstw. Warstwę cielesną i warstwę myśli, emocji, relacji z innymi ludźmi. Nie można podchodzić do osoby umierającej, patrząc wyłącznie na jej parametry medyczne i wyniki badań - tłumaczy Anja Franczak. - Umieranie powinniśmy traktować nie tylko jako proces medyczny, ale też jako wydarzenie społeczne, emocjonalne i duchowe - dodaje.

***

Gdy podopieczny hospicjum w Bramkach umiera, jego ciało przewożone jest do drugiej części budynku, do tzw. post mortem, czyli pośmiertnego pokoiku. Podobne pomieszczenia funkcjonują również w szpitalach. Najczęściej ciało zmarłego pacjenta musi przeleżeć w post mortem (nazywanym niekiedy także pro morte w zależności od terminologii stosowanej przez daną placówkę) przez dwie godziny po stwierdzeniu śmierci. Po upływie tego czasu lekarz ponownie bada zwłoki i dopiero wtedy wystawia kartę zgonu.

Sama wizja pośmiertnego pokoiku, w którym znajduje się ciało zmarłego, może napawać niektórych lękiem. Przywoływać mroczne czy nawet upiorne obrazy. Nic bardziej mylnego.

- Latem, jak były takie upały, to śmialiśmy się, że można się tam przespać. Bo tam jest zawsze łóżko i jest po prostu chłodniej - mówi wolontariuszka Ania.

- I nikt nie chrapie - dorzuca Krzysiek.

- Tak, nawet jeśli sąsiad leży obok, to na pewno nie będzie chrapał - wtóruje mu Ania.

- Tylko Krysia tam nie zagląda, bo nie lubi zimna - mówi Krzysiek. - Ale nie bój się Krysia, odpalimy ci gromnicę.

Krzysiek, pacjent hospicjum w Bramkach
Krzysiek, pacjent hospicjum w Bramkach
Źródło: Anna Ostrowska

Potem tłumaczą: - Mamy taki czarny humor momentami. Żarty spod wieka trumny też nam się zdarzają.

Dzięki temu śmierć staje się jakby mniej straszna. Bo ludzka przecież była od zawsze. - My o sprawach ostatecznych rozmawiamy, ale też z nich żartujemy. Przecież każdy z nas wie, że na końcu życia jest śmierć. A im bardziej się z nią oswoimy, tym łatwiej będzie nam ją zaakceptować - tłumaczy Ania.

Czytaj także: