Zaczęło się 14 lutego, około godz. 17. Góry odpadów zapalają się jedna po drugiej. Ogień rozprzestrzenia się błyskawicznie, bezlitośnie pożera nie tylko śmieci, ale też sprzęt: właściciel firmy z odpadami stracił tego dnia dwie koparki.
Na miejscu pożaru w Brożku (woj. lubuskie) pojawiło się 29 zastępów straży pożarnej. Kaliber akcji wymagał wezwania kolejnych. - Konieczne było przeprowadzenie podmiany strażaków i wymiana załogi - informował w lutym bryg. Grzegorz Lisik, oficer prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Żarach.
Akcja nie zakończyła się tego samego dnia. I jeszcze długo się nie skończy.
Śliskie drogi, toksyczny dym
- Ujemna temperatura powodująca oblodzenia dróg dojazdowych prowadzących do miejsca pożaru, wywiązywanie się przy spalaniu tego rodzaju materiałów dużych ilości gęstego dymu - to tylko niektóre elementy które utrudniały prowadzenie działań - informowali strażacy jeszcze w lutym.
Zagrożony był pobliski las, ale strażakom udało się zatrzymać płomienie przed linią drzew. Uratowano też pobliską halę i budynek socjalny. Do końca lutego na hałdach odpadów było jednak widać wciąż tlące się punktowe ogniska.
Zobacz dokładny przebieg działań na miejscu:
Prace po pożarze w Brożku trwały prawie 2 miesiące
- My działania zakończyliśmy trzeciego marca. Przekazaliśmy miejsce zdarzenia właścicielowi składowiska, do akcji wszedł też zespół zarządzania kryzysowego - mówi nam dziś Lisik.
Od tego czasu strażacy byli na miejscu w ramach pomocy na wszelki wypadek - pracownicy składowiska zagarniali tam ziemię koparkami, ale teren był wciąż niebezpiecznym miejscem.
- Tam było jeszcze gorąco, istniało realne ryzyko zapalenia się sprzętu działającego na pożarzysku - tłumaczy.
Pożarzysko to teren po ugaszeniu ognia, z którego wciąż wydostaje się uciążliwy dym i para wodna.
Spalenisko przykryte
O uprzątnięcie terenu pozostałego po wstępnym zagaszeniu pożaru miał zatroszczyć się właściciel i miejscowy wójt. Jak mówi lokalny starosta, sytuacja okazała się jednak zbyt skomplikowana do rozwiązania na poziomie gminy. Powołano Powiatowy Zespół Zarządzania Kryzysowego.
- Wójt nie był w stanie przedstawić mi konkretnego planu działania. Przejąłem więc sprawę i od 21 marca trwały intensywne działania zasypywania miejsca piaskiem, tworzenia tak zwanego "sarkofagu" - mówi starosta powiatu żarskiego, Janusz Dudojć.
Ziemię, z której wydobywały się dymy, przykryto 30-centymetrową warstwą piachu.
O finale działań na terenie składowiska poinformował i starosta, i strażacy. Nastąpił dopiero w ostatni wtorek, czyli 49 dni po wybuchu walentynkowego pożaru. - Całkowicie wyeliminowano emisję pyłów, gazów i dymu unoszącego się od wielu tygodni z pogorzeliska - potwierdza Grzegorz Lisik.
Szkoła w terenie
Pożar składowiska okazał się idealnym miejscem do nauki dla przyszłych strażaków. Po uporaniu się z największym ogniem na miejsce zaproszono grupę ze szkoły aspirantów, gdzie starsi koledzy na "żywym" przykładzie tłumaczyli, jak postępować w podobnych przypadkach.
- Słuchacze zapoznali się z organizacją sztabu akcji. Omówiono również specyficzną sytuację pożarową na miejscu prowadzonych działań w odniesieniu do występujących zagrożeń na terenach leśnych - poinformowali żarscy strażacy na portalu społecznościowym.
W ten czwartek Powiatowy Zespół Zarządzania Kryzysowego spotyka się jeszcze raz żeby podsumować wszystkie prace. Lubuski Inspektor Ochrony Środowiska ma też na nim zasugerować dalsze działania naprawcze na terenie składowiska.
Autor: ww/i / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: KPP Żary, Powiat żarski, TVN24