Hrabia Raczyński znany jest w Poznaniu z budowy wodociągów oraz jako założyciel biblioteki. Jego strach przed byciem pochowanym żywcem zaowocował jeszcze jedną inwestycją, bardzo istotną dla poznaniaków w XIX wieku - domem dla "pozornie umarłych", który otwarto już po jego śmierci. Podobny pomysł opatentował kilkadziesiąt lat później Wojciech Kwiatkowski. Zaprojektował on trumnę ratunkową. Nie ma żadnych dowodów, by pomysły tych poznaniaków uratowały komuś życie.
Pochowanie żywcem to odwieczny koszmar. Koszmar, który w Poznaniu nabrał na sile w latach 20. XIX wieku za sprawą ekshumacji pochówków na Cytadeli.
W związku z budową fortu Winiary, znajdujący się tam cmentarz postanowiono zlikwidować, a groby przenieść w inne miejsce. Okazało się, że zwłoki znajdujące się w trumnach znajdowały się w nienaturalnych pozach.
- Szkielety z podkurczonymi nogami, nienaturalnie powyginane lub z twarzą do dołu, sugerowały, że ludzie ci pochowani zostali za życia. Ta traumatyczna plotka ogarnęła umysły poznaniaków i wywołała psychozę wśród mieszkańców miasta – opowiadał przed rokiem Michał Hirsch z Centrum Turystyki Kulturowej TRAKT w Poznaniu.
Strach ma wielkie oczy. Także u hrabiego
Psychoza dopadła samego hrabiego Edwarda Raczyńskiego. Inicjator budowy wodociągów miejskich i twórca słynnej biblioteki postanowił ufundować w Poznaniu dom dla "pozornie umarłych".
Pomysł nie był nowy. Hrabia słyszał o "przysionku śmierci" w mieście Eisenach w Turyngii. W marcu 1843 r. napisał do miejscowego radnego Cala Maya z prośbą o przesłanie dokumentacji budynku. Ten, w przeciągu dwóch tygodni wysłał mu wszystkie materiały dotyczące zarówno samego przysionka, jak i sposobu jego funkcjonowania.
W projekt zaangażowano poznańską inteligencję - Karol Libelt, przetłumaczył instrukcję postępowania dla pracownika domu, a dr Ludwik Gąsiorowski został mianowany przełożonym zakładu.
Jeszcze w tym samym roku przetłumaczony dokument trafił do władz Poznania a wraz z nim deklaracja pokrycia kosztów budowy i pierwszych sześciu lat funkcjonowania podpisana przez hrabiego. Mimo to do realizacji inwestycji nie doszło.
Dokończył go syn
Hrabia skupił się na innych projektach, m.in. na fundacji Złotej Kaplicy, grobowca Mieszka I i Bolesława Chrobrego w poznańskiej katedrze. Niepowodzenia i poczucie braku zrozumienia ze strony społeczeństwa, popchnęły będącego w depresji hrabiego do samobójczej śmierci. Zmarł 20 stycznia 1845 r. na należącej do niego i nazwanej jego imieniem Wyspie Edwarda w Zaniemyślu.
Hrabia, zostawszy sam na wyspie, ustawił na progu domku szwajcarskiego nabitą armatkę, ukląkł przed nią, przyłożył twarz do wylotu lufy i zapalił proch świecą przywiązaną do kija. Kula rozerwała prawie całą jego głowę, rozrzucając w dość dużym promieniu od armatki cząstki mózgu i czaszki - tak opisywał śmierć Edwarda Raczyńskiego Witold Molik.
W testamencie polecił swojemu synowi Rogerowi dokończenie domu dla "pozornie zmarłych". Ten powstał ostatecznie 1 stycznia 1848 roku na cmentarzu parafii Marii Magdaleny na Wzgórzu Św. Wojciecha.
Palce przywiązane do dzwonków
Jak działał "przysionek śmierci"? Budynek składał się z mieszkania dla dozorcy i dwóch ogrzewanych sal dla zmarłych - jedna dla kobiet, druga dla mężczyzn. W każdej sali znajdowały się wznoszące się na trzech stopniach katafalki, na których ułożono kosze wyściełane pościelą przygotowane dla zmarłych.
- System ostrzegania o ruchu pozornie zmarłego polegał na przymocowaniu do każdego z jego palców naparstka połączonego nićmi z dzwonkiem, który miał informować o jego ruchu. Dozorca na jego dźwięk zobowiązany był zaalarmować mieszkającego w pobliżu lekarza, który – postępując zgodnie z instrukcją – miał cucić pozornie zmarłego podsuwając mu pod nos butelkę ze spirytusem, wlać kroplę nafty na język oraz natrzeć nią okolice serca – tłumaczył przed rokiem Hirsch.
Warunki przyjmowania zmarłych do zakładu były jasno określone: "W wypadku śmierci pozornej rodzina zajmanego powinna była zwrócić się natychmiast do przełożonego owego zakładu, dra Ludwika Gąsiorowskiego z prośbą o rozpoznanie owego wypadku. Po wydaniu przez tegoż stosownego rozkazu rodzina na własny koszt przenosiła ciało pozornie zmarłego do zakładu. Tu wszelkie środki ratunku i pielęgnowania były bezpłatne. Oprócz rodziny nikt z obcych dostępu do zajmanych nie miał" - czytamy w Kronice Miasta Poznania z 1931 r.
Dom dla "pozornie umarłych" nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei. Według źródeł, nie odnotowano żadnego przypadku „przywrócenia” pozornie zmarłego do życia. Budynek został ostatecznie rozebrany w 1852 roku, a pieniądze uzyskane ze sprzedaży budulca przeznaczono dla ubogich.
Potem trumna ratunkowa
Strach przed pochowaniem za życia był nadal silny wśród poznaniaków. Świadczyć może o tym trumna ratunkowa, jaką opatentował w 1892 r. w Drezdeńskim Biurze Patentowym Wojciech Kwiatkowski, ogrodnik i właściciel kwiaciarni.
Konstrukcja trumny nie była skomplikowana. Wychodziła z niej rura wychodząca na powierzchnię ziemi. W niej wewnątrz umieszczona była sprężyna, na której jednym końcu umieszczono kłębek jaskrawej materii, a na drugim uchwyt. Gdy osoba przedwcześnie pochowana pociągnęła uchwyt, sprężyna wyrzucała jaskrawy kłębek około 60 cm nad ziemię dając sygnał osobom na powierzchni, że pod spodem znajduje się żywa osoba, otwierając jednocześnie dostęp powietrza do trumny.
Autor: FC/gp / Źródło: TVN 24 Poznań, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Magda Felis (Wikipedia CC-BY-SA 3.0), Wojciech Kwiatkowski (Wikipedia), TVN 24