Cztery miesiące bólu i upokorzenia. Zastraszony dziewięciolatek ze Święciechowej koło Leszna (woj. wielkopolskie) przez wiele miesięcy bał się powiedzieć rodzicom o młodocianych sadystach znęcających się nad nim w szkole i na placu zabaw. Sprawa wyszła na jaw dopiero wtedy, gdy pojawiły się kłopoty ze zdrowiem, a chłopiec trafił na operacyjny stół.
Chłopiec zaczął czuć się źle w lipcu. Lekarze nie zauważyli jednak niczego niepokojącego. Do szpitala trafił ponownie we wrześniu. Wtedy prawda wyszła na jaw - okazało się, że chłopiec ma w jelicie grubym pisaka. Dostał się tam od strony odbytu.
Według chłopca, długopis włożyli mu koledzy - jego rówieśnik i drugi, starszy chłopak. Miało do tego dojść na placu zabaw, tuż koło domu chłopca i to jeszcze w trakcie zeszłego roku szkolnego.
Chłopiec nie dawał po sobie znać, że cokolwiek mu dolega. Nic nikomu nie powiedział, ale pogarszający się stan zdrowia spowodował, że we wrześniu musiał przejść operację. Wtedy cała historia wyszła na jaw.
W stanie krytycznym
Adrian był jeszcze na rozpoczęciu roku szkolnego, ale stan zdrowia nie pozwolił mu na kontynuację nauki. Trafił do szpitala. Lekarze mieli podejrzenia i szykowali się do operacji. Dopiero przeprowadzony przed nią rentgen wykazał jednak prawdziwą przyczynę choroby.
- Dowiedzieliśmy się o tym 15 minut przed planowaną operacją. Nagle zbiegło się około 10 lekarzy. Nie wiedziałam co się dzieje, a moją pierwszą myślą było to, że ma raka. Zdjęcie pokazało jednak, że ma pisak w odbycie. Adrian zrobił się wtedy biały, zakrył się rękoma i zaczął płakać. O tym, jak to się stało, powiedział nam dopiero w domu - mówi matka chłopca.
- Po pierwszej operacji spał trzy dni. Po tygodniu zespolenie jelita grubego i cienkiego "strzeliło" i konieczna była druga operacja. Chłopiec był wtedy w stanie krytycznym - tłumaczy docent Przemysław Mańkowski, który zajmował się Adrianem. I dodaje: - Na pewno tego nie połknął, bo to jest za duże i nie mogło przejść przez cały przewód pokarmowy - dodaje.
Kolega z ławki, "normalny uczeń"
Chłopcy, którzy mieli wyrządzić Adrianowi krzywdę, są określani jako "normalni uczniowie". Uczą się przeciętnie, ale też nigdy wcześniej nie sprawiali większych kłopotów wychowawczych. Jeden z nich siedział z Adrianem w ławce. - Wyglądało, jakby się przyjaźnili. Problemy miedzy nimi rodziły się podczas popołudniowych spotkań. Sugerowałam, żeby się nie widywali po lekcjach - mówi dziś Katarzyna Malcherek, była wychowawczyni Adriana. - Z drugiej strony nic nie wskazywało, by działo się coś złego z jego zdrowiem. Do końca roku uczestniczył w życiu klasowym. Byliśmy nawet na pływalni - tłumaczy.
Matka chłopca zarzuca jednak, że nauczycielka nie zwracała dostatecznej uwagi na niepokojące sygnały. - On musiał być przez nich bardzo zastraszony. Wcześniej w szkole wymuszano od niego pieniądze, karty z piłkarzami albo dodatki do obiadów, jak jogurty czy jabłka. Mówiłam o tym nauczycielce. Teraz ona się tego wypiera - twierdzi mama 9-latka.
Dyrektor szkoły, Danuta Harasim mówi, że odbyła już spotkanie z matkami dwóch prawdopodobnych sprawców. - Obie mamy były u mnie, rozmawiały ze mną i wyjaśniały, że ich dzieci nie są winne, a jedynie podejrzane - wyjaśnia.
Przesłuchania w toku
Sprawą zajmuje się prokuratura. - Biegli ustalą, jak przedmiot dostał się do ciała chłopca i jak długo w nim się znajdował. Wtedy dopiero będziemy przesłuchiwali chłopca. Chcemy to zrobić tylko raz, żeby oszczędzić mu ciężkich przeżyć. Przesłuchaliśmy już lekarzy, matkę chłopca i wychowawczynię - informuje Magdalena Mazur-Prus, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Chłopiec znajduje się pod opieką psychologa, który ma przygotować go na przesłuchanie tak, aby było jak najmniej traumatyczne. Czeka go jeszcze co najmniej jedna operacja.
Autor: ib, fc, nsz//gak/kv / Źródło: TTV
Źródło zdjęcia głównego: TTV