Siedzą jak królowie. Jeden z rękami na kolanach, drugi opiera je na oparciach krzesła. Obok kolejni - wszyscy to Wybitni Przodownicy Pracy Socjalistycznej. Ich portrety 45 lat temu można było podziwiać w Muzeum Narodowym w Poznaniu.
Na płótna trafili Wybitni Przodownicy Pracy Socjalistycznej z 1977 roku. A wernisaż w Muzeum Narodowym w Poznaniu poprzedziło wpisanie do Wojewódzkiej Księgi Wybitnych Przodowników Pracy Socjalistycznej nazwisk 55 "nowych" przodowników. I kandydatów na kolejne portrety.
Kierowca Spółdzielni Transportu Wiejskiego, dyrektor szkoły, redaktor naczelny partyjnej gazety, kierownik warsztatu w cukrowni, rolnicy, chlewmistrzowie, kierownik zakładów drobiarskich, robotnicy z fabryk, ślusarze, betoniarz, farmaceuta, dyrektor państwowej firmy farmaceutycznej, oficer Ludowego Wojska Polskiego, dyrektor Okręgu Poczt i Telekomunikacji, dyrektor Wielkopolskich Zakładów Teleelektronicznych "Telkom-Teletra", wiceprezes Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, tokarz, drukarz, zastępca komendanta Milicji Obywatelskiej, dwaj pierwsi I sekretarze – dzielnicy i gminy, brygadzistki - jedna z PGR-u, druga z Zakładów Przemysłu Odzieżowego "Modus", rzemieślnik, rektor Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, kierownik regionalnego zespołu "Tośtoki", dyrektor szpitala, monter, naczelnik miasta i gminy, traktorzysta i kombajnista, aktorka, kierownik w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego, przewodniczący weteranów Powstania Wielkopolskiego, piekarz z GS-u, sekretarz Wojewódzkiego Komitetu Frontu Jedności Narodu, kierownik sklepu, kierownik oddziału w fabryce Hipolita Cegielskiego, mistrz w Przedsiębiorstwie Transportowo-Sprzętowym Budownictwa "Transbud", brakarz z fabryki mebli i… rencistka.
Kogo namalowano?
Z rękami na kolanach siedzi Tadeusz Kościuszko. Ale nie generał, przywódca powstania z 1794 roku, tylko dyrektor Kombinatu Państwowego Gospodarstwa Rolnego w Konarzewie.
Na oparciach krzesła ręce opiera z kolei Franciszek Szczerbal, przewodniczący Wojewódzkiego Frontu Jedności Narodu w Poznaniu.
Takich jak oni i sportretowanych jest jeszcze 30.
"To byli celebryci tamtych czasów"
W latach 50. artyści malowali ich, bo musieli. Potem już chcieli. Mistrz wydziału plastrów taśm i past, obok brygadzista maszyn i kobieta-monter łączności. Łączyło ich to, że byli przodownikami pracy, a ich portrety wisiały… w muzeum. - To byli celebryci tamtych czasów - podkreślał Wiesław Kot, krytyk filmowy i autor książek o PRL.
- To byli celebryci tamtych czasów. Otwierali imprezy, występowali na akademiach, na ich cześć pisano wiersze i piosenki, oni dostawali ordery, dostawali kwiaty od małych dziewczynek - mówił Kot.
W 1978 roku ich portrety trafiły do muzeum.
Do soboty praca, w niedzielę malowanie
Dziś brzmi to jak scena z komedii Stanisława Barei, ale w okresie PRL malowanie portretów, rysowanie karykatur czy rzeźbienie przodowników pracy to była norma. A dla artystów - do czasu - obowiązek.
"W związku z niedzielnym wyjazdem w teren celem rysowania przodowników pracy, należy zgłosić się w sobotę dnia 17 bm. o godz. 14:00 w Zarządzie Wojewódzkim ZMP wydz. prop. (Związek Młodzieży Polskiej wydział propagandy - red.) przy ul. Zwierzynieckiej 20 po delegacje oraz informacje" - czytamy w piśmie, które otrzymała 15 listopada 1951 roku artystka malarka Stefania Cholewczyńska.
Podobne zawiadomienia dostawali artyści i studenci szkół plastycznych w całym kraju. Przyjeżdżali i malowali "swoich socjalistycznych bohaterów".
- Tak było do lat 50. W latach 70. malowali już ich tylko ci, co chcieli - relacjonował Kot.
Brudas z banknotu
Przodownictwo pracy narodziło się w 1919 roku w bolszewickiej Rosji. Początkiem były subbotniki, czyli darmowa praca w sobotę. Robotnicy rywalizowali ze sobą w szybkości wykonania, ilości i jakości. Najlepszy otrzymywał tytuł przodownika pracy.
Wzorem dla innych był Aleksiej Stachanow, górnik z Doniecka, który w 1935 roku przekroczył normę o 1475 procent. Od tego czasu najwybitniejszych przodowników pracy określano "stachanowcami".
- U nas celebrytą lat 40. był Wincenty Pstrowski, syn pracownika folwarcznego i kobiety bez zawodu, który za pracą przywędrował na Śląsk i tutaj dał się poznać jako zajadły rębacz przodowy. Był w stanie wykonać 200, 300 i więcej procent normy, co przekładało się na dziesiątki metrów wyrąbanego przez niego chodnika - mówił Kot.
Jak podkreślał, każda branża starała się mieć przynajmniej jednego swojego "flagowego przodownika". - Ich imieniem nazywano wszystko, co można było. Imieniem przodownika Sołdka nazwano statek. Imieniem Wincentego Pstrowskiego nazwano politechnikę w Gliwicach i sanatorium w Rabce. Pstrowski trafił nawet na banknoty, konkretniej na banknot stuzłotowy. Gdzieś około 1950 roku pokazał się on na rynku, był czerwony, na awersie miał fabrykę w Łodzi, z drugiej Pstrowskiego. Tak przynajmniej mówiono, bo ten umazany węglem górnik, który tam figurował, niespecjalnie był podobny do Pstrowskiego. Mówiono na ten banknot "brudas" - opowiadał Kot.
Człowiek z portretu i marmuru
W kronice filmowej z 1951 roku możemy zobaczyć młodzież z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie malującą portrety przodowników Nowej Huty. "Studenci opracowują cykl portretów budowniczych tej największej inwestycji w Polsce. To Ożański, przodujący murarz młodzieżowy. Inżynier Ługowski pozuje z przykładną cierpliwością. W obroty młodych rzeźbiarzy dostał się Stanisław Rzepa, 19-letni stolarz przodownik. Podobno łatwiej mu przyszło jego 200 procent w stolarni, niż tych kilka godzin pod obstrzałem dziesiątków oczu" - mówi lektor.
Czytaj też: Cały Poznań w pochodach. Tak się święciło 1 maja
Pokazany w kronice filmowej Piotr Ożański bił rekordy wydajności pracy. Kot: - Jak on szedł w pochodzie pierwszomajowym, to był przepasany szeroką szarfą z napisem "800 procent normy". Był wiwatowany, noszony na rękach, przedstawiany na portretach.
Współzawodnictwo w przemyśle węglowym i hutniczym ograniczono po 1956 r., a Ożański zniknął z piedestału. - Po latach zastukał do biura pracy w Nowej Hucie, którą budował, z pytaniem, czy nie znalazłaby się jakaś robota. "Nie" - powiedziała mu pani w okienku. Jego twarz wydawała jej się jakoś znajoma, tylko nie bardzo mogła dociec, skąd go pamięta. Dopiero później skojarzyła, że to ten słynny przodownik pracy Ożański, którego portrety wisiały jak Nowa Huta długa i szeroka. O tej historii dowiedział się Andrzej Wajda i stwierdził, że to historia na świetny dramat o ludziach tamtych czasów, o których nikt nie pamięta - opowiadał Kot.
ZOBACZ W TVN24 GO: "Polała się krew, padły trupy, są ciężko ranni". Jak wyglądały obchody 1 maja w 1926 roku?
Tak powstał film "Człowiek z marmuru". Przodownicy pracy w latach 50. i 60. często pojawiali się na szklanym ekranie. Byli w filmie "Dwie brygady", gdzie najbardziej zajadłego z nich grał Tadeusz Łomnicki. Przodowniczka pojawia się też choćby w jednej ze scen filmu Jana Rynkowskiego "Autobus odjeżdża o 6:20" z 1954 r. - Dziewczyna z prowincji jedzie wreszcie do wymarzonej huty na Śląsk, tam wykonuje jakieś podłe prace. Nikt jej na poważnym stanowisku nie chce zatrudnić, bo wiadomo - kobieta w hucie… A ona wychodzi po pracy i takim rozmarzonym wzrokiem wpatruje się w portrety przodowników pracy, które wiszą na tablicach przed zakładem i myśli sobie, że może i ona kiedyś również dołączy do tego wspaniałego grona - opowiadał Kot.
O historii przodowników pracy opowiada również pierwszy polski kolorowy film - "Przygoda na Mariensztacie". - To historia o miłości między dwojgiem ludzi pracy: Jankiem i jego dziewczyną, która z prowincji przyjechała do Warszawy i tez robi wszystko, by zostać przodownikiem murarskim podobnie jak jej narzeczony. Wreszcie ta miłość, która z rusztowań spełzła na rynek mariensztacki, wybucha tam z pełną emfazą - relacjonował Kot.
Jak informuje Instytut Pamięci Narodowej, w latach 70. współzawodnictwo pracy było już "skamieniałym rytuałem", który jednak przetrwał do końca PRL-u. Dowodem są właśnie zdjęcia z otwarcia wystawy ich portretów w Muzeum Narodowym w Poznaniu w 1978 roku.
Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Stanisław Wiktor / CYRYL