Najpierw miał zabić żonę i zbezcześcić jej zwłoki. Potem wysadzić w powietrze kamienicę na poznańskim Dębcu. W gruzach zginęły cztery osoby. Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał w środę Tomasza J. na dożywocie. Wyrok jest nieprawomocny.
Sąd Okręgowy w Poznaniu uznał Tomasza J. za winnego wszystkich zarzucanych mu czynów.
Za zabójstwo Beaty J., zabójstwo czterech innych osób i usiłowanie zabójstwa 34 osób, znieważenie zwłok Beaty J. i spowodowanie wypadku, w którym ucierpiał jego syn, Tomasz J. został skazany na dożywocie.
O wyjście z więzienia może ubiegać się dopiero po upływie 30 lat. Na 10 lat został pozbawiony praw publicznych.
Do tego mężczyzna musi zapłacić nawiązkę i zadośćuczynienie swojemu synowi i ofiarom zawalenia kamienicy. Na poczet kary zaliczono czas, który Tomasz J. spędził już w areszcie.
- Po raz pierwszy mam do czynienia ze sprawą, w której sprawca zabójstwa z pełną premedytacją pociągnął w otchłań śmierci cztery osoby i spowodował ciężkie obrażenia ciała u dziesięciu innych - mówiła podczas procesu sędzia, decydując o przedłużeniu aresztu dla Tomasza J.
Kamienica runęła po eksplozji
To była sprawa, o której mówiła cała Polska. 4 marca 2018 r. w wyniku wybuchu gazu zawaliła się kamienica przy ul. 28 Czerwca na poznańskim Dębcu. Gruzy przeczesywano przez półtorej doby. Pracowało 275 strażaków, w sumie 56 zastępów. W ruinach budynku znaleziono ciała pięciu osób, a 21 zostało rannych.
Dzień po eksplozji ruszyło śledztwo. Po trzech dniach prokuratura potwierdziła, że sekcja zwłok jednej z ofiar wskazuje na udział osób trzecich.
Beata J. miała zostać zamordowana przez męża Tomasza J. Do zawalenia się kamienicy miało dojść po tym, jak mężczyzna, który zabił żonę, próbował popełnić samobójstwo i odkręcił kurki z gazem. Inna wersja zakładała, że mężczyzna wcale nie chciał się zabić. Zamierzał zatrzeć ślady i uciec, ale w ostatniej części plan się nie powiódł.
27 marca 2018 roku został formalnie zatrzymany, kolejnego dnia usłyszał zarzuty - te uzupełniono mu w grudniu. Prokuratura uznała, że Tomasz J. odpowie też przed sądem za spowodowanie wypadku drogowego. Zdaniem śledczych umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym. Na miejscu wypadku biegli nie znaleźli żadnych śladów hamowania.
Pod koniec czerwca 2019 r. biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. J. Sehna w Krakowie stwierdzili, że Tomasz J. był całkowicie poczytalny w chwili popełnienia czynu.
Proces Tomasza J. ruszył 15 listopada zeszłego roku. Po dziewięciu miesiącach mężczyzna usłyszał wyrok.
Nie przyznał się
Podczas środowej rozprawy Tomasz J. pojawił się w sądzie po raz pierwszy od początku procesu. Złożył oświadczenie. Przyznał się w nim jedynie do spowodowania wypadku drogowego, w którym ucierpiał jego syn.
Do zdarzenia doszło 1 stycznia 2018 r., trzy miesiące przed wybuchem w kamienicy. Beata J. zarzucała mężowi, że celowo doprowadził do wypadku, z zemsty i braku zgody na rozstanie. On tłumaczył w środę w sądzie, że nie pamięta, jak doszło do wypadku.
- Mogłem przekroczyć prędkość, nie wiem, jak to się stało. Może zarzuciło prowadzony przeze mnie pojazd? Może wyskoczyło zwierzę? Być może się źle poczułem, zrobiło mi się słabo, a może się zamyśliłem? - mówił.
I dodał, że jest mu z tego powodu przykro i nie daje mu to spokoju. - Bardzo martwię się o syna, nigdy bym go nie skrzywdził - zapewniał.
Poinformował też, że nie będzie odpowiadał na żadne pytania.
"Nie mógł znieść myśli, że żona mogła sobie ułożyć życie"
Prokurator wnioskował o dożywocie dla Tomasza J. z możliwością zwolnienia najwcześniej po 40 latach. Do tego domagał się zadośćuczynienia dla ofiar wybuchu w kamienicy oraz syna, a także pozbawienia oskarżonego praw publicznych na 10 lat.
Zdaniem śledczych eksplozja nie była przypadkiem. Odpowiedzialny jest za nią Tomasz J. - Motywem była zazdrość, związek oparty na chorobliwej zazdrości. J. nie mógł znieść myśli, że żona mogła sobie ułożyć życie z kimś innym, narastała frustracja - mówił prokurator Łukasz Stanke z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
O dożywocie wnosiła też rodzina jednej z ofiar wybuchu gazu.
Obrońca Tomasza J. wnosił o "łagodny wymiar kary" za spowodowanie wypadku drogowego i uniewinnienie od pozostałych zarzutów. - Ta sprawa nie dojrzała do rozstrzygnięcia. Nie można się oprzeć na okolicznościach, które nie są udowodnione - przekonywał adwokat Szymon Stypuła.
Sąd przychylił się do wniosku prokuratury co do kary dożywocia, skracając jednak okres, po którym Tomasz J. będzie mógł ubiegać się o zwolnienie - do 30 lat.
O co oskarżony został Tomasz J.?
Mężczyznę oskarżono o cztery przestępstwa:
1) zabójstwo Beaty J. - miał zadać jej kilkanaście ciosów nożem w klatkę piersiową,
2) zabójstwo czterech innych osób i usiłowanie zabójstwa 34 osób - ofiary to mieszkańcy budynku. Wskutek wybuchu gazu kamienica częściowo się zawaliła. Ludzie zginęli pod gruzami lub zostali ranni. Tomasz J. odpowiadał też za spowodowanie obrażeń ciała dziewięciu osób. Motywem jego działania - według prokuratury - było zatarcie śladów przestępstwa,
3) znieważenie zwłok Beaty J. - 44-latek po zamordowaniu żony miał brutalnie okaleczyć jej ciało,
4) spowodowanie wypadku, w którym ucierpiał ich syn - do wypadku doszło 1 stycznia 2018 r. Na drodze między Plewiskami i Gołuskami samochód, którym kierował Tomasz J., uderzył w drzewo. Beata J. zarzucała mężowi, że celowo doprowadził do wypadku, z zemsty i niezgody na rozstanie. Zdaniem śledczych mężczyzna rzeczywiście umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym. Ich syn Kacper J. doznał w wypadku ciężkich obrażeń ciała.
Ona chciała rozwodu
Jak wynikało z aktu oskarżenia, Tomasz J. od stycznia nie mieszkał w kamienicy. Wcześniej jego żona zażądała rozwodu. Miała mu powiedzieć, że "musiałby jej łeb odrąbać i przyszyć nowy, bo już z nim nie chce być".
Przesłuchani w trakcie śledztwa świadkowie zeznawali, że Tomasz J. groził wtedy, że popełni samobójstwo i pozbawi Beatę J. "wszystkiego, co jest dla niej ważne w życiu". A - jak wynika z zeznań świadków - dużą wagę przywiązywała do wyglądu. Prawdopodobnie dlatego Tomasz J. oszpecił ciało żony.
Kobieta miała się go bać, z tego powodu wymieniła zamki w drzwiach.
W sobotę rano, gdy doszło do wybuchu w kamienicy, Beata J. powinna być na pokładzie samolotu. Miała lecieć z Wrocławia do Wielkiej Brytanii i tam spotkać się ze swoim nowym partnerem.
Ale w piątek około godziny 23. do jej mieszkania przyszedł mąż, który ledwie pół godziny wcześniej przyleciał samolotem z Anglii. Z lotniska na Ławicy pod dom żony zawiózł go jego ojciec. Miał wejść tylko na chwilę. Ale po 15 minutach Tomasz J. zadzwonił do ojca i kazał mu odjechać, bo "musi z nią porozmawiać".
Ojciec wrócił do domu i położył się spać. Gdy rano się obudził, z telewizji dowiedział się o wybuchu w kamienicy.
Zabił i uszkodził rurkę z gazem
Za zamkniętymi drzwiami mieszkania numer 5 doszło do brutalnego morderstwa.
Według aktu oskarżenia Tomasz J. zadał Beacie J. jedenaście ciosów. Zdaniem biegłych, różnice w długości poszczególnych ran wskazują na to, że użył on więcej niż jednego noża. Śledczy w sumie zabezpieczyli 78 noży znalezionych w gruzach kamienicy.
Ostrze trafiało w klatkę piersiową, serce, płuca. "Beata J. zmarła śmiercią nagłą i gwałtowną" - opisał prokurator. Potem dotkliwie okaleczył i zbezcześcił jej ciało oraz odciął głowę.
Zdaniem śledczych mogła go do tego popchnąć głęboka frustracja spowodowana tym, że jego życie osobiste kolejny raz "legło w gruzach".
Następnie - jak wynika z aktu oskarżenia - Tomasz J. rozszczelnił instalację gazową, odkręcając rurkę prowadzącą do kuchenki. Na rurkach biegli ujawnili ślady jego DNA.
Według biegłego z zakresu pożarnictwa, gaz ulatniał się przez około 10 minut, a do wybuchu w kamienicy doszło w wyniku zapłonu, do którego doszło wewnątrz mieszkania Beaty J. Tym samym mógł to zrobić jedynie Tomasz J.
Śledczy nie wiedzą, dlaczego mężczyzna odkręcił gaz. Zakładają dwie wersje: albo chciał popełnić samobójstwo, albo zatrzeć ślady przestępstwa. "Najbardziej prawdopodobna zdaje się być wersja, iż Tomasz J. został zaskoczony w mieszkaniu swojej żony przez Magdalenę i Roberta J., którzy próbowali dostać się do mieszkania" - czytamy w akcie oskarżenia.
Magdalena J. to przyjaciółka Beaty J. Pod jej nieobecność miała wyprowadzić i nakarmić jej psy. Przyszła rano do mieszkania. Mocowała się z drzwiami. O pomoc poprosiła męża, który czekał na nią w samochodzie. Gdy stali za drzwiami, doszło do wybuchu. Ona zginęła, on przeżył. Ostatnie, co miał pamiętać: stali przed drzwiami, potem nastąpił wybuch. Trafił do szpitala, miał połamaną rękę i poparzone 11 procent powierzchni ciała.
W wyniku wybuchu gazu zawaliła się lewa część kamienicy. Kondygnacje runęły od pierwszego piętra aż po poddasze.
Jako że do wybuchu doszło w mieszkaniu na pierwszym piętrze, niemal w samym środku budynku, śledczy jednoznacznie stwierdzili, że Tomasz J. "przewidywał i godził się tym samym na możliwość, iż doprowadzi do wybuchu i ewentualnego zawalenia się kamienicy, w której zginąć mogą wszyscy jej mieszkańcy".
Na nagraniu z monitoringu, do którego dotarła TVN24, widać dokładnie, jak w jednej chwili część budynku obraca się w pył, a dookoła unoszą się fragmenty konstrukcji.
Pomieszczenia na parterze zostały zagruzowane, wraz z terenem wokół budynku. W powietrze wzbił się pył. Część poszkodowanych opuściła kamienicę o własnych siłach. Pozostałych szukała specjalistyczna grupa poszukiwawczo-ratownicza z psami. Na miejsce dojechały też grupy ratownicze z Łodzi i Warszawy, które pomagały m.in. po trzęsieniu ziemi na Haiti.
Łącznie rannych było ponad 20 osób, zaś w ruinach znaleziono ciała pięciu osób.
Przeżył, więc stanął przed sądem
Wśród poszkodowanych znajdował się też Tomasz J. Mężczyzna cudem przeżył. W ciężkim stanie trafił na oddział anestezjologii i intensywnej terapii. Miał poparzenia II i III stopnia na 50 proc. powierzchni skóry: głowy, pleców, rąk. Poparzone miał również drogi oddechowe, a ponadto stłuczone płuco i złamane żebro.
Ze względu na obrażenia został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Wybudzono go z niej 13 marca 2018 roku. Nim mógł zostać przesłuchany, trzeba było wykonać badania toksykologiczne, musiał też być przebadany przez dwóch biegłych sądowych z zakresu psychiatrii. 27 marca 2018 roku został formalnie zatrzymany, kolejnego dnia usłyszał zarzuty.
Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Poznań