30 marca w szpitalu tymczasowym na poznańskich targach zabrakło tlenu. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura. - Nadal czekamy na wyniki sekcji wszystkich pacjentów, którzy wtedy zmarli – informuje prokurator Anna Marszałek. W sieci pojawiła się teraz wstrząsająca relacja pielęgniarki, która pełniła dyżur w szpitalu.
O braku tlenu w placówce na Międzynarodowych Targach Poznańskich informowaliśmy 30 marca. Fragment rozmowy z pielęgniarką opublikował w czwartek w mediach społecznościowych dziennikarz Paweł Reszka, związany z tygodnikiem "Polityka". Kobieta nie chciała podawać imienia i nazwiska. Opowiedziała dziennikarzowi, że tuż po tym, jak personel zorientował się, że brakuje tlenu w instalacji, rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania innych źródeł.
"Przyszło polecenie, (...) żeby zakręcać tlen pacjentom, którzy są na maskach i wąsach. Szefostwo: dyrektor, pielęgniarka koordynująca stali przed halą. Coś gestykulowali, ale nam nikt niczego nie wyjaśniał. Do tego przygasło światło. Myśmy przecież biegali, porozumiewaliśmy się krótkimi komunikatami: 'Podaj, potrzymaj, idź, przynieś'. 'Chodź tu, on jest w gorszym stanie'. To się udzielało. Pacjenci byli podenerwowani. Siadali. Niektórzy wychodzili z łóżek" – opisywała pielęgniarka.
Jak reagowali na to zakręcanie zaworów? - dopytywał ją Paweł Reszka. "To były takie straszne pytania: 'Dlaczego mi to robisz? Przecież ja się duszę'. (...) Robiło się coraz bardziej dramatycznie. Krzyki, płacz kobiet. Niektóry chorzy sami, na powrót odkręcali te zawory. Syczało okropnie, ale tam już nie było tlenu. Wyciągali do mnie ręce: 'Proszę mnie stąd zabrać', albo prosili 'Proszę do mnie podejść'" – opowiadała kobieta.
"Człowiek bez tlenu jest jak topielec"
Pielęgniarka w rozmowie z dziennikarzem podkreślała, że nie było czasu, żeby pomagać wszystkim. "Trzeba było ratować tych co się dusili, szukać butli. Lekarze chodzili i decydowali, kto jest reanimacyjny, a kto nie, czyli kogo ratować, a kogo nie".
Dodała również, że zapadła jej w pamięci gestykulacja chorych: "Człowiek bez tlenu jest jak topielec. Oni gestykulowali rękami, pokazywali, że się duszą. Potem już tylko śmierć. Twarz robi się szara, usta sine. Piana. Oczy mętne, zapadają się. Na naszym oddziale zmarł jeden pacjent w czasie, gdy zabrakło tlenu".
Relacja kończy się opisem błyskawicznej ewakuacji i walki o życie pacjentów: "Wiem jak to brzmi, ale każdy chciał jak najlepiej dla swojego pacjenta. Biegłam. Pchałyśmy łóżko, żeby być jak najszybciej. Wyścig o miejsce w karetce i o życie".
Po 12 sytuację udało się ustabilizować, cysterna dojechała do szpitala i napełniła zbiornik, dzięki czemu pacjentom można było znowu podać tlen. "Nawet nie wiem, jak stamtąd wyszłam. Wyprowadził mnie kolega, bo niemal zasłabłam. (...) Nikt nie podziękował. Siedzieliśmy tak sami. Dopiero potem, jak wróciliśmy na salę, pacjenci podnosili się na łóżkach. Łapali za ręce, dziękowali. To było niesamowite" – zakończyła kobieta.
"Staramy się pokornie działać dalej, ale głęboko to przeżyliśmy"
- Wiadomo, że problemy zaczęły się od braku tlenu. Sama akcja ratunkowa była trudna. Wydaje nam się, że została przeprowadzona w sposób jak najlepszy. Nikt nie zaprzecza dramatyzmowi sytuacji. Przeogromny wysiłek wszystkich zaangażowanych tego dnia w pomoc – doceniamy. Do dzisiaj jesteśmy przejęci sytuacją i pochylamy się nad tematem. Jedyne, co możemy powiedzieć to to, że oddajemy się ocenie organów zewnętrznych zajmujących się sprawą – mówi Bartosz Sobański, rzecznik Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. - Co można było zrobić tego dnia w tym czasie – zrobiono. W takich sytuacji dopuszczone, a nawet konieczne są działania osób niebędących odpowiedzialnymi za pewne sprawy (mowa o pielęgniarce załatwiającej tlen – red.). Wszyscy robili, co mogli. Pod tym kątem sytuacja musi być rozpatrywana. Trochę czasu potrzebujemy, żeby to wszystko poskładać, zobaczyć, co wymaga interwencji. Wnioski będziemy wyciągać ze spokojniejszą głową. Do tego dnia wszystko szło bardzo dobrze. Pacjentów przybywało, my musieliśmy temu sprostać. Sytuacja z 30 marca mocno sfatygowała nasze morale. Stało się coś, co się wydarzyć nie powinno. Staramy się pokornie działać dalej, ale głęboko to przeżyliśmy – dodaje.
Dwie osoby straciły pracę
Za tymczasową placówkę na MTP odpowiada Szpital Kliniczny Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Dzień po zdarzeniu poinformowano o powołaniu dwóch komisji, które mają wyjaśnić sprawę. Pierwsza, techniczna, wyjaśniała, dlaczego tlenu zabrakło. I jej wnioski już poznaliśmy.
"W wyniku pracy komisji wewnętrznej powołanej w dniu wczorajszym sugeruje się, że doszło do niedoszacowania ilości zamawianego tlenu w kontekście rozszerzającej się w szybkim tempie działalności Szpitala Tymczasowego. Wydaje się, że błąd miał charakter czynnika ludzkiego. Zostały wyciągnięte konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych, przewidziane Kodeksem pracy, do zwolnienia z pracy włącznie. Jednocześnie informujemy, że Szpital nie tylko podjął postępowanie wewnętrzne zmierzające do uniknięcia tego typu zdarzeń w przyszłości, ale również poddaje się wszelkim zewnętrznym procedurom w związku z zaistniałym zdarzeniem niepożądanym" – poinformował pod koniec marca dr hab. med. Szczepan Cofta, dyrektor Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego.
Konsekwencje wyciągnięto wobec dyrektora technicznego i pracownika odpowiedzialnego za zamówienia tlenu. Obaj stracili pracę.
Druga komisja, medyczna, bada, czy na skutek braku tlenu doszło do zagrożenia życia lub zdrowia pacjentów.
Poinformowano, że "po zaistniałej sytuacji wdrożono działania zapobiegawcze mające między innymi na celu wzmocnienie zarządu szpitala i nadzoru nad szpitalem tymczasowym".
Trwa śledztwo
Dochodzenie w tej sprawie, pod nadzorem prokuratury regionalnej, prowadzi obecnie Komenda Wojewódzka Policji w Poznaniu.- Nadal czekamy na wyniki sekcji wszystkich ośmiu pacjentów, którzy zmarli tego dnia w szpitalu – przekazała Anna Marszałek, rzeczniczka prokuratury. - Prokurator prowadzący gromadzi dokumentacje medyczną i po tym będzie podejmował dalsze decyzje dotyczące ewentualnego powoływania kolejnych biegłych. Trudno powiedzieć, kiedy pojawią się wyniki sekcji. Chodzi o histopatologię, a te badania trwają – zaznaczyła w czwartek.
Zarówno za nieumyślne spowodowanie śmierci, jak i za narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu przez osoby, na których ciąży obowiązek opieki nad poszkodowanym, grozi do pięciu lat pozbawienia wolności.
Źródło: Paweł Reszka, TVN24