Dostali wiadomość, że gdzieś na świecie jest ktoś, kto bardzo ich potrzebuje. Ktoś, kogo dni będą policzone, jeśli w porę nie otrzyma szpiku. Nie wahali się tylko powiedzieli: tak, pomogę. Minął rok. Sytuacja się zmieniła. Na całym świecie koronawirus zamyka szpitale, fabryki, kawiarnie. Spytałam Fabiana i Bartka, czy pandemia mogła zmienić ich decyzje o byciu dawcą. Odpowiedzieli zgodnie.
Fundacja DKMS od 11 lat zajmuje się szukaniem igły w stogu siana, bo tak śmiało można określić poszukiwanie dawcy szpiku kostnego dla chorych walczących z nowotworami krwi.
To chorym nie może pomóc rodzina? Może, ale tylko 25 procent pacjentów ma taką możliwość. Bo poza chęciami musi być jeszcze zgodność antygenów tkankowych. W DNA każdego człowieka jest taki mały wycinek, który zajmuje się produkowaniem krwi. Znajduje się w nim dziesięć antygenów. Można powiedzieć, że to takich dziesięć puzzli. Cała sztuka polega na tym, by u biorcy i dawcy były one takie same. To nie jest takie proste. Dlatego aż 75 procent chorych czeka na dawcę, który będzie pasował do ich genetycznej "układanki".
Na co dzień trudno o dawcę, a obecna epidemia nie ułatwia sprawy.
- W marcu mieliśmy w Polsce 120 pobrań szpiku, co oznacza, że ponad sto osób otrzymało szansę na życie. W normalnych warunkach byłoby ich pewnie o 40 więcej, ale to nie jest kwestia odmowy ze strony dawców, a raczej przełożenia tego na późniejszy termin, jeśli jest taka możliwość. Epidemia pokrzyżowała plany wszystkim, dawcom też. Wiele z nich musi się teraz zająć na przykład chorymi rodzicami, albo ma na głowie opiekę nad dziećmi lub własne kłopoty zdrowotne. W takich sytuacjach nawet nie chcielibyśmy kogoś angażować w całą procedurę. Jeśli machina przygotowania do pobrania ruszy to późniejsze wycofanie się wiąże się z bardzo dużym zagrożeniem życia biorcy - mówi Iwona Tomanek, która jest kierownikiem działu medycznego w Fundacji DKMS i koordynuje procedury pobrań od dawców.
Uratować komuś życie, czy lepiej nie narażać swojego. Przed takim niełatwym wyborem stanęli Fabian i Bartłomiej.
Fabian
Fabian ma 32 lata, jest ze Szczecina.
W ubiegłym roku roku w sierpniu wziął udział w Runmageddonie. Na mecie dostrzegł namiot Fundacji DKMS. Podszedł z kolegą do wolontariuszy i spontanicznie zapisał się do bazy dawców szpiku.
- Od wielu lat oddaję krew. Nie wiem, czemu wcześniej nie zapisałem się do bazy DKMS. Może z lenistwa, może trochę ze strachu? Ale w końcu to zrobiłem, choć przyznaję, że pomyślałem, że pewnie i tak nie będę nikomu potrzebny – opowiada mi.
Mylił się. Pół roku później dostał mejla z fundacji.
- Myślałem, że to jakiś spam. Czytałem tę wiadomość chyba z trzy razy i wciąż nie dochodziło do mnie, że ktoś naprawdę teraz potrzebuje mojego szpiku. Oczywiście od razu wypełniłem dołączoną w pliku ankietę zdrowotną i odesłałem. Następnego dnia zadzwoniła do mnie pani z fundacji i wytłumaczyła krok po kroku, co teraz się stanie.
***
Fabian stawił się w szpitalu dwa razy. Najpierw na badaniach wstępnych i zastrzykach. Potem drugi raz na pobranie.
- Za drugim razem sytuacja epidemiologiczna w Polsce była już trudna. Obowiązywał szereg obostrzeń. Kiedy stawiłem się na pobranie, przed szpitalem spotkałem wolontariuszy, którzy wypytywali o stan zdrowia. Uczciwie powiedziałem, że mam lekki katar. Zaprowadzono mnie do izolatki, gdzie zbadał mnie lekarz. Potem dostałem fartuch, maseczkę i dopiero mogłem przejść dalej – wspomina.
- Szpitale są teraz dość newralgicznym miejscem. Ludzie raczej ich unikają w obawie przez zakażeniem koronawirusem. A pan obawiał się czegoś? - pytam.
- Nie. Cały personel od początku do końca zachowywał się bardzo profesjonalnie. Gdzie się nie ruszyłem otrzymywałem środki do dezynfekcji. Ryzyko zawsze jakieś mogło być, ale gdy podejmowałem decyzję o tym, że oddam szpik liczyłem się, że być może będę musiał ponieść jakieś koszty zdrowotne ze swojej strony. Ale wszystko skończyło się dobrze – mówi.
Samo pobranie szpiku poszło gładko. W przypadku Fabiana lekarze zdecydowali się na pobranie z krwi obwodowej.
- Wygląda to jak zwykłe pobranie krwi, tyle że igły są wbite w obie ręce. I trwa to trochę dłużej, bo nawet kilka godzin. U mnie zajęło to 2,5 godziny. Jak siedziałem na tym fotelu to nie myślałem o jakiś górnolotnych ideach. Raczej bardziej skupiałem swoją uwagę na tym, żeby wszystko dobrze poszło. Chciałem, żeby się okazało, że przekazany przeze mnie materiał jest dobry – mówi Fabian.
- A potem? Musiałeś zostać w szpitalu? - dopytuję.
- Potem po prostu się podniosłem i poszedłem zjeść kanapkę (śmiech – przyp. red.). Poproszono mnie, żebym poczekał 1,5 godziny na wyniki badań i informację, czy szpiku jest wystarczająco dużo. Okazało się, że wszystko jest w porządku. Teraz czekam tylko na wieści o moim biorcy. Wiem, że to osoba z Niemiec. I mam nadzieję, że teraz szybko wyzdrowieje. Mocno trzymam za nią/niego kciuki – dodaje.
Bartłomiej
Bartłomiej ma 22 lata, jest ze Stalowej Woli.
On też dołączył do bazy dawców w ubiegłym roku. To był impuls. - Obserwowałem w mediach społecznościowych profil kobiety, której córka walczyła z ostrą białaczką. Wtedy pierwszy raz pomyślałem o tym, że może i ja mógłbym komuś pomóc. Powiedziałem o tym mojej żonie, która jest w bazie od sześciu lat, więc bardzo się ucieszyła, że chcę dołączyć i dodatkowo mnie motywowała - opowiada Barłomiej.
Żona bardzo mnie wspierała w tej decyzji. Nawet była trochę zazdrosna, bo jest w bazie od sześciu lat i jeszcze nigdy nikt do niej nie zadzwonił.
Zamówił pakiet rejestracyjny przez internet. To formularz i trzy patyczki. Druczek trzeba wypisać, patyczki po prostu włożyć do ust - i gotowe, wymaz pobrany. Potem pozostaje tylko odesłać materiały na wskazany adres i czekać na informację o dodaniu do bazy dawców. Bartłomiej czekał na te wieści trzy miesiące. A już dwa tygodnie później zadzwonił pierwszy telefon.
- Usłyszałem, że mój genetyczny bliźniak jest w potrzebie. Oczywiście powiedziałem, że pomogę. Niestety po pewnym czasie otrzymałem wiadomość, że na razie musimy się wstrzymać, bo stan zdrowia biorcy nie pozwoliłby na transplantację szpiku - mówi młody mężczyzna.
Rok później telefon znów zadzwonił.
- Nie wiem, czy szpiku potrzebował ten sam biorca, czy już inny. Ważne, że mogłem komuś pomóc. Stawiłem się na badanie wstępne, czyli badanie krwi, rentgen klatki piersiowej, USG jamy brzucha i standardowy pomiar ciśnienia. Okazało się też, że będę miał pobrany szpik z talerza kości biodrowej. Poproszono mnie, żebym ze względu na sytuację epidemiologiczną bardziej na siebie uważał, więc sam sobie zrobiłem kwarantannę w domu. Nie korzystałem też z komunikacji miejskiej - wspomina.
Dzień przed planowanym pobraniem Bartłomieja wpuszczono do szpitala bocznym wejściem przeznaczonym tylko dla dawców. W dniu zabiegu o godzinie 8.20 podano mu znieczulenie ogólne. Gdy się wybudził była godzina 11.30.
- Nie czułem bólu to był raczej dyskomfort, takie lekkie kłucie w miejscu pobrania. W szpitalu spędziłem łącznie trzy dni. Podarowanie komuś części siebie to niesamowite uczucie. Mój szpik poleciał do Stanów Zjednoczonych. Mam nadzieję, że mój brat bliźniak czuje się już dobrze - mówi.
- Przez najbliższe dwa lata nie możesz oddać szpiku. Ale, jeśli za trzy, cztery lata telefon znów zadzwoni to, co zrobisz? - pytam.
- To, co teraz. Z radością pomogę - dodaje Bartłomiej.
"Wielki szacunek"
Zapytałam Fabiana i Bartłomieja, czy ze względu na epidemię myśleli o tym, by jednak zrezygnować i zatroszczyć się o swoje bezpieczeństwo, zamiast nadstawiać karku. Odpowiedzieli zdecydowanie: nie. Czy podjęcie decyzji o pomocy rzeczywiście jest takie proste? O to zapytaliśmy psychotransplantologa dr Mateusza Zatorskiego, wykładowcę Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS.
- Oddanie szpiku kostnego jest dobrym i bardzo altruistycznym gestem. Taką decyzję na pewno jest jednak łatwiej podjąć niż na przykład dotyczącą oddania komuś swojej nerki. Nie chcę umniejszać wagi podjętej decyzji i działań, po prostu konsekwencje, z jakimi mierzą się tacy dawcy i ewentualne komplikacje są niewspółmierne. Medycyna cały czas się zmienia, technologia też. W tym momencie diagnostyka i pobranie szpiku nie zajmuje dużo czasu i można powiedzieć, że odbywa się w dość komfortowych warunkach i bez dużego ryzyka dla dawcy – mówi dr Zatorski.
- Obaj panowie zdecydowali, że będą dawcami w ubiegłym roku. Pobranie odbyło się, gdy w Polsce zaczęła się epidemia. Łatwo jest wyjść ze swojej tak zwanej strefy komfortu i pomóc komuś obcemu? – dopytuję.
- I to zmienia postać rzeczy. Czym innym jest deklaracja, a czym innym realne działanie. I tutaj obu panom należy się wielki szacunek. Myślę, że gdybyśmy dziś zadzwonili do kilku osób, które zadeklarowały, że oddadzą szpik i powiedzieli im, że prosimy, by stawili się jutro do szpitala na dwa dni, to spora część osób stwierdziłaby: może innym razem. Bo nie ukrywajmy, ale pobyt w szpitalu nie jest czymś przyjemnym, a do tego zwiększone ryzyko zakażenia też jest trudne do udźwignięcia. Dawca nawet w ostatniej chwili może powiedzieć: jednak nie mogę. Panowie podjęli to ryzyko. Uosabiają to, co najlepsze w kapitale społecznym: realną pomoc – dodaje dr Zatorski.
Jak zostać dawcą?
Ze względu na obecną sytuację epidemiologiczną w Polsce i na świecie Fundacja DKMS wstrzymała stacjonarną rejestrację potencjalnych dawców na przykład podczas imprez sportowych.
- Epidemia ograniczyła nasze działania. Nie możemy rekrutować nowych dawców podczas bezpośrednich akcji, ale nie poddajemy się. Działamy i organizujemy akcje wirtualnie. Ludzie są niesamowici. Zamawiają kolejne pakiety rejestracyjne. Polacy są wspaniałym narodem, który pomaganie ma we krwi. Pod względem liczby dawców szpiku kostnego zajmujemy trzecie miejsce w Europie, a piąte na świecie. Duży wpływ ma na to na pewno edukacja, dzięki, której od 11 lat zwiększamy świadomość ludzi, ale też rozprawiamy się z mitami. Dzięki nam coraz więcej osób wie, że dawstwo jest bezpieczne i bezbolesne - opowiada Iwona Tomanek.
Rejestracja i zamówienia bezpłatnego pakietu rejestracyjnego jest możliwa przez stronę internetową www.dkms.pl
Ponadto Fundacja wprowadziła dodatkowe procedury bezpieczeństwa dla osób, które tak jak Fabian i Bartłomiej zdecydują się oddać szpik w tym trudnym czasie.
- Chcemy, żeby dawcy czuli się bezpieczni. Dlatego wprowadziliśmy szereg procedur, których celem jest odizolowanie dawców od osób trzecich, chodzi o te osoby, które są niezwiązane z realizacją procedury pobrania. Podczas badań wstępnych wykonujemy też test na koronawirusa, żeby mieć pewność, że dana osoba jest zdrowa. Każde zakażenie mogłoby sparaliżować pracę ośrodka, w którym dokonujemy pobrań. Ograniczyliśmy liczbę klinik, w których pobierany jest materiał - są to ośrodki, w których nie ma oddziałów internistycznych i zakaźnych. Ponadto wyznaczono w nich osobne wejścia dla dawców - opowiada Tomanek.
- Do klinik trzeba się też jakoś dostać. Pomagacie w tym?
- Pomagamy. Dawcy otrzymują zalecenie, aby podczas podróży na pobranie korzystać jedynie z własnego samochodu, (koszt dojazdu jest zwracany przez fundację) i unikać transportu publicznego. W razie konieczności zapewniamy transport medyczny. To akurat spora nowość. Dawcy po pobraniu szpiku z talerza kości biodrowej hospitalizowani są w salach jednoosobowych z wszelkimi zasadami bezpieczeństwa. Lekarze w Ośrodkach Pobierających zalecają pełnopłatne zwolnienie z pracy od momentu badań kwalifikacyjnych do czasu około 2 tygodni po pobraniu. Chodzi o to, by dawcy mieli czas, żeby spokojnie dojść do siebie - wyjaśnia Tomanek.
Chcesz pomóc swojemu genetycznemu bliźniakowi? Sprawdź, czy możesz zostać dawcą szpiku.
Światowi eksperci ds. zdrowia potwierdzili, że obecnie nie ma dowodów na to, że nowy koronawirus może być przenoszony przez krew, szpik kostny lub produkty zawierające komórki macierzyste.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: FB - DKMS