W jednym z gdańskich liceów wprowadzono restrykcyjne zasady wychodzenia w czasie lekcji do toalet. Uczniowie, którzy nie posiadają specjalnego "wskazania lekarskiego", muszą uzyskać zgodę nauczyciela na wyjście. Jeśli tak się stanie, wychodzą do WC w towarzystwie pedagoga. Jak tłumaczy dyrektorka szkoły, chodzi o bezpieczeństwo. Argumentacja ta nie przekonuje jednak rodziców uczniów, którzy złożyli skargi do kuratorium oświaty oraz miasta.
W połowie maja ubiegłego roku dyrektorka IX Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku wydała zarządzenie w sprawie korzystania z toalet szkolnych podczas lekcji. Uczeń może skorzystać z nich podczas trwania lekcji wyłącznie posiadając "wskazanie lekarskie". Jeżeli nie ma takiego zaświadczenia, najpierw musi poprosić o zgodę nauczyciela, odpowiednio uzasadniając swoją prośbę. Jeżeli zostanie ona przychylnie rozpatrzona - ktoś z grona pedagogicznego odprowadzi go do toalety.
Zapisy podkreślają, że wyjście ucznia z sali jest dopuszczalne wyłącznie wtedy, gdy istnieje możliwość sprawowania opieki nad klasą oraz nad uczniem udającym się do toalety.
- Koleżanka dostała okres w trakcie lekcji. Zgłosiła się, czy może wyjść do toalety, nauczyciel powiedział, że ok. Kazał wszystkim wstać i poszli całą klasą do łazienki. Dziewczyna weszła do toalety, a reszta klasy, ok. 30 osób, czekała na nią przed łazienką - w rozmowie z Gazetą Wyborczą mówi była uczennica szkoły.
Chodzi o "bezpieczeństwo uczniów"
Jak tłumaczy Małgorzata Solowska, dyrektor IX LO w Gdańsku, decyzja o wprowadzeniu nadzoru została podyktowana obawą przed sytuacjami bezpośrednio zagrażającymi zdrowiu i bezpieczeństwu uczniów.
- Z toalet można bez problemu korzystać w trakcie przerw, które w zależności od godziny trwają od 5 do 30 minut - mówi nam dyrektorka.
Podkreśla, że pomimo początkowych głosów niezadowolenia, udało się jej przekonać pracowników szkoły, przedstawiciela rady rodziców oraz przewodniczącego samorządu szkolnego, że zapis o korzystaniu przez uczniów z toalet pod nadzorem nauczyciela podczas lekcji jest potrzebny.
Skrajnie inną opinię na ten temat ma jednak Wojciech Widzicki, przewodniczący prezydium rady rodziców, który trwające wiele miesięcy rozmowy z dyrekcją uważa za czcze.
- Zakaz wychodzenia do toalety podczas zajęć lekcyjnych jest łamaniem prawa, jakie wynika z konstytucji - twierdzi Widzicki.
Wobec braku konsensusu, pod koniec ubiegłego roku rada rodziców podjęła decyzję o złożeniu skargi do organu prowadzącego szkołę oraz do Kuratorium Oświaty w Gdańsku.
Kuratorium potwierdza fakt wpłynięcia pisma, jednak, jak podkreśla, "kurator oświaty sprawuje nadzór pedagogiczny nad działalnością dydaktyczną, wychowawczą i opiekuńczą szkół, a nie nad organizacją jej pracy".
"Za organizację pracy szkoły, w tym wykonanie zadań związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa uczniom i nauczycielom w czasie zajęć organizowanych przez szkołę, odpowiada dyrektor. W każdej szkole w zarządzaniu wspomagają go także inne organy w tym rada rodziców, która reprezentuje ogół rodziców i może występować do dyrektora i innych organów szkoły lub placówki (…) z wnioskami i opiniami we wszystkich sprawach szkoły lub placówki, samorząd uczniowski, a także rada pedagogiczna. Zatem to od społeczności szkoły zależy, jakie procedury w danej szkole obowiązują, a statut szkoły szczegółowo określa kompetencje poszczególnych organów" - tłumaczy Beata Wolak, zastępca dyrektora Wydziału Strategii i Nadzoru Pedagogicznego.
Jak informuje Widzicki, "kontrolę prowadzi miasto, a sprawa jest rozpatrywana na posiedzeniu Komisji Skarg i Wniosków Rady Miasta".
"Skomplikowany charakter sprawy"
Okazuje się jednak, że skarga miała być rozpatrzona podczas najbliższego posiedzenia komisji tj. w poniedziałek, 6 lutego. Z uwagi na skomplikowany charakter sprawy, skierowano prośbę o przesunięcie tego terminu na kolejne posiedzenie.
- Sprawa jest złożona i nie dotyczy tylko toalet - podkreśla Widzicki.
Jak informuje Gazeta Wyborcza, w obawie przed dilerami, w szkole zamknięte są wszystkie drzwi ewakuacyjne, poza jednymi, których pilnuje woźna. W oknach nie ma natomiast klamek. To pokłosie sytuacji z początku roku szkolnego, gdy jeden z uczniów, chcąc opuścić szkołę, wyskoczył z okna na parterze i złamał nogę. Nie mógł wyjść drzwiami, bo te były zamknięte na klucz.
Takie zakazy wynikają z niezrozumienia prawa
Zdaniem Łukasza Kozłowskiego, prezesa Stowarzyszenia Umarłych Statutów, organizacji bezpośrednio broniącej interesów uczniów, tego typu sytuacje pojawiają się dlatego, że "szkoły nie wiedzą tak naprawdę, jakie są granice ich obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa uczniom".
- Dyrektorom i nauczycielom wydaje się, że ponoszą odpowiedzialność za każdy możliwy wypadek, który zdarzy się na terenie szkoły. Bez względu na to, jak miałoby dojść do wypadku, jeżeli coś stanie się uczniowi, mogą spodziewać się komisji dyscyplinarnej albo prokuratury i policji na głowie, a to jest nieprawda. To nie jest tak, że nauczyciel odpowiada za wypadek, któremu przy zachowaniu racjonalnych środków i tak nie dałoby się rady zapobiec. Nieszczęśliwe wypadki się zdarzają. I nikt nie będzie ponosił za nie odpowiedzialności. Z tego niezrozumienia właśnie pojawiają się takie zakazy. Przez to, że szkoły nie wiedzą, jak wyglądają ich obowiązki, tworzą regulacje, które wzbudzają potem takie zdziwienie - tłumaczy.
Jak dodaje, trudno jest doszukiwać się winy w nadzorze, kiedy ten był sprawowany należycie - w tym konkretnym przypadku - poprzez uznanie dobra wyższego rzędu, czyli godności osobistej ucznia w momencie wypuszczania go do toalety. Za priorytet powinno zostać uznane bezpieczeństwo pozostałych uczniów znajdujących się w sali, a nie jednego, który opuścił salę lekcyjną, by załatwić potrzeby fizjologicznej.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock