Część regionalnych zwyczajów wielkanocnych nie przetrwała do dzisiaj, ale są też takie, które kultywuje się cały czas. Sprawdź, gdzie wysmarują ci twarz sadzą, obudzą cię dziwne hałasy, i jak wykupić się u Siudej Baby i Cygana.
W Wielkopolsce już prawie nikt nie podtrzymuje tradycji bicia rózgą pod nogach śpiących dzieci w Wielki Piątek. Robili to zwykle rodzice, budząc chłopców i dziewczynki okrzykiem "za Boże rany biją barany". Boże rany, jak nazywał się ten zwyczaj, nawiązywał do biczowania Chrystusa.
Klekoty zamiast dzwonów
Ale niespodziewaną pobudkę mogą zaliczyć osoby, które na Wielki Tydzień przyjechały do Bukówca Górnego czy Mnichowic. Tam co roku odbywają się biegi z klekotami. Zgodnie z 200-letnią tradycją, chłopcy biegają z drewnianymi kołatkami po okolicy, robiąc spory hałas. Klekoty robią sami albo dziedziczą je z pokolenia na pokolenie. Ich łoskot ma być zapowiedzią dzwonów, które rozlegają się w Niedzielę Wielkanocną.
Wyścigi odbywają się kilka razy dziennie - zależnie od miejsca - w Wielki Czwartek, Wielki Piątek i w Wielką Sobotę.
W Mnichowicach w Wielką Sobotę z klekotami biega się już o godzinie 5 rano!
Bębnem ogłaszają Zmartwychwstanie
W Wielkanoc nie pośpisz w Jastarni (woj. pomorskie). Około czwartej rano błogą ciszę przerywa rytmiczne uderzanie w bęben, czyli "bamblowanie".
Co roku Stefan Kohnke z synem objeżdżają całe miasto i budzą mieszkańców.
- Kiedyś podczas bamblowania podjechali do nas policjanci i zaczęli pytać, co my wyprawiamy i czy wiemy, która jest godzina. Młodzi byli. Powiedziałem wtedy do jednego z nich - synku, ciebie nie było na świecie, a bamblowanie było. To tradycja przecież. Po kontroli pojechaliśmy dalej - opowiadał Stefan Kohnke, który tradycyjnie podczas "bamblowania" siedzi na przyczepce ciągniętej przez samochód prowadzony przez jego syna. Uderzenia w bęben obwieszczają Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa i przypominają o porannej mszy.
Najstarsze wzmianki o bamblownikach pochodzą z XIX wieku. W połowie ubiegłego stulecia bęben zamilkł, a o tradycji zapomniano. Do czasu.
Ponad 20 lat temu Stefan Kohnke postanowił przywrócić ten zwyczaj. Brakowało mu tylko bębna.
- Wziąłem cynowy kocioł, w którym moja mama kiedyś gotowała bieliznę i owinąłem go kocem, żeby trochę wytłumić dźwięk, a potem jazda na ulice Jastarni. Niektórzy mówili mi, że jak usłyszeli bębnienie to prawie z łóżek pospadali. A jeszcze inni przerazili się, że wojna wybuchła i ten hałas to jakiś alarm - wspominał pan Stefan.
Kaszuba z Jastarni zapewnia: - Powiem jak Jurek Owsiak, będziemy bamblować do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Barabanią w Iłży
Bębny usłyszymy też w Iłży (woj. mazowieckie). W nocy z Wielkiej Soboty na Wielką Niedzielę w mieście odbywa się obchód z zabytkowym bębnem. Wydarzenie kończy okres Wielkiego Postu oraz zapowiada zmartwychwstanie Jezusa.
- W Iłży barabani się od zawsze. Jest to taki element historii tego miasta. Iłżanie łączą to z potopem szwedzkim, kiedy to wycofujący się Szwedzi zostawili prawdopodobnie baraban w Iłży i tak zaczęła się ta tradycja. Inna legenda mówi o tym, że wracające spod Wiednia wojska ten bęben zostawiły - mówi Łukasz Babula z Muzeum Regionalnego im. Adama Bednarczyka w Iłży.
Spalony Judosz przegania zło
W Skoczowie na Śląsku Cieszyńskim odbywa się przemarsz Judosza. Tradycja, która po wojnie zamarła, dzięki Towarzystwu Miłośników Skoczowa i strażaków z OSP została wskrzeszona.
Judosz to słomiana, 3-metrowa kukła, ozdobiona kolorowymi wstążkami i naszyjnikiem z 30 srebrnikami. Kostium zakłada młody strażak. Niczego w nim nie widzi. Dlatego prowadzą go halabardnicy, również druhowie ze skoczowskiej OSP.
Judosz z halabardnikami wychodzi z miejskiej remizy strażackiej i okrąża rynek. Zawsze musi pokłonić się ratuszowi. Skoczowskie dzieci, które idą za nim hałasują kołatkami i krzyczą: "kle, kle, kle". Orszak po raz pierwszy przechodzi ulicami Skoczowa w Wielki Piątek. W Wielką Sobotę jest powtarzany, po czym po przemarszu słomiana kukła ginie w ogniu.
- Dawniej wierzono, że przejście Judosza zbiera całe zło z miasteczka. Jest ono potem unicestwiane w płomieniach – mówiła Diana Pieczonka-Giec z Towarzystwa Miłośników Skoczowa.
Pochodzenie obrzędu nie jest znane. Skoczowianin Robert Orawski, który wskrzesił zwyczaj wiele lat temu, przypuszcza, że chodzenie z Judoszem ma co najmniej kilkusetletnią tradycję. O przemarszu wspomina w swych dziennikach obejmujących lata 1597-1635 skoczowski burgrabia Jan Tilgner. Podobne pochody znane były także w okolicy. Jeszcze w latach 60. XX w. odbywały się m.in. w pobliskich Ochabach i Strumieniu. Teraz pozostał tylko Skoczów.
- Judosz w towarzystwie ministrantów i dzieci z postnymi klekotkami obchodził niegdyś miasto przez cały Wielki Tydzień i to dwa razy dziennie. Wyruszał z farskiej, czyli należącej do parafii, szkoły u podnóża Kaplicówki (wzgórza w Skoczowie – PAP), by spłonąć na jej szczycie w Wielką Sobotę. Nieco później utrwalił się zwyczaj chodzenia jedynie w Wielki Piątek i Wielką Sobotę, czyli po wielkoczwartkowym, tzw. zawiązaniu dzwonów – podał Orawski.
Zwyczaj kultywowany był - z przerwą na okupację - do lat 60. minionego stulecia. Jeden z młodych wikarych uznał go wówczas za szkodliwy dla Kościoła przejaw pogaństwa. Przekonał proboszcza i zabronił ministrantom organizowania pochodu.
Zwyczaj został wskrzeszony kilkanaście lat później. Judosz, idąc ulicami miasta, kłaniał się ratuszowi i miejscowej farze. Kilka lat temu trasa została jednak skrócona ze względu na protesty niektórych mieszkańców Skoczowa. Ich zdaniem w Wielki Piątek, gdy na krzyżu umierał Zbawiciel, ulicami nie powinien przechodzić hałaśliwy pochód. Od tego czasu Judosz nie przechodzi obok probostwa. Nadal z oddali mu się jednak kłania.
Siuda Baba w natarciu
W Małopolsce nikt nikogo nie zrywa z rana z łóżka, ale po podkrakowskich wsiach grasuje Siuda Baba. To mężczyzna przebrany za usmoloną kobietę z krzyżem i różańcem z ziemniaków. Zaczepia ludzi wychodzących z kościoła. Dlaczego?
Jak głosi legenda z okolic Wieliczki, Siuda Baba była kapłanką strzegącą ognia w świątyni pogańskiej bogini. Po całym roku służby, umorusana sadzą, mogła wyjść do wsi. Taką możliwość miała tylko raz w roku i to właśnie w Poniedziałek Wielkanocny. Była to jedyna szansa, żeby znaleźć swoją następczynię. W szukaniu dziewcząt pomagał Cygan, który zaganiał je batem. Siuda Baba czerniła sadzą twarz swojej następczyni.
Żeby się wykupić, wystarczy wrzucić Siudej Babie kilka groszy do koszyka. Młode dziewczęta mogą się też wykupić całusem.
Kawalerowie w słomie
Mieszkańcy Dobrej (woj. małopolskie) nie wyobrażają sobie lanego poniedziałku bez dziadów śmigustnych. To słomiane maszkary, które odwiedzają domostwa w nocy z niedzieli na poniedziałek. Mają ze sobą kosze, do których zbierają jajka.
- Dziady śmigustne to głównie kawalerowie, którzy przebierają się w kostiumy ze słomy. Znani są z mało szkodliwych psikusów. Wierzono, że ich wizyta w domu przynosi szczęście, a niezamężnym młodym kobietom gwarantuje powodzenie - opowiadała Urszula Palka-Ranosz, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Dobrej.
Zgodnie z legendą dziady śmigustne z nikim nie rozmawiają. Mogą jedynie trąbić i turkotać. Dlaczego? - Legenda o dziadach śmigustnych ma ścisły związek z najazdem Tatarów w 1259 roku na klasztor w Szczyrzycu. Tatarzy po tym wydarzeniu gnali jeńców na południe i gdzieś w okolicach Porąbki dokonali ich selekcji. Tych, którzy nie mogli już iść - powiesili, a tych którzy byli w lepszym stanie puścili wolno uprzednio obcinając im języki, aby nic nie mogli opowiedzieć. Jeńcy przyodziali się w słomę, aby było im cieplej. Następnie rozpierzchli się po okolicznych wsiach, gdzie dobrzy ludzie udzielili im schronienia - mówiła Pałka-Ranosz.
Ksiądz, niedźwiedź z kulą u nogi...
Przebierańców, którzy w lany poniedziałek zbierają fanty, jest znacznie więcej. W Poznaniu można się natknąć na żandary. Któż to taki? To ośmioosobowa grupa, która wychodzi na ulice poznańskiej dzielnicy Ławica. Tradycja ta jest kultywowana od końca I wojny światowej.
Obrzęd rozpoczyna się po mszy w miejscowym kościele. Po jej zakończeniu mężczyźni przebierają się i wyruszają w pochodzie. Korowód tworzą: kominiarz, dziady, baba, niedźwiedź z przywiązanymi do nóg słomianymi kulami, ksiądz z wiaderkiem i kropidłem, grajek i żandarm idący na samym końcu przewodzący widowisku i dbający o zachowanie kolejności obrzędu.
Żandary składają życzenia gospodarzom domów, smarują twarze domowników, a dzieci i młodzież polewają wodą. W zamian żądają jajek do koszyka oraz pieniędzy, za które urządzają potem zabawę.
W Czerniejewie (woj. wielkopolskie) w lany poniedziałek ulicami przechodzi pochód, podczas którego przy dźwiękach muzyki ludowej mieszkańcy wypędzają z miasteczka niedźwiedzia - symbol zimy. Uczestniczy w nim także kominiarz, który smaruje przechodniem twarze sadzą.
Źródło: TVN24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24