Debata związkowców z Donaldem Tuskiem stoi pod znakiem zapytania. - Z naszym kochanym rządem nie sposób się dogadać - mówili przedstawiciele "Solidarności". Związkowcy twierdzą, że debata nie jest przygotowana, a rząd zmienia ustalenia. Premier jest przeciwnego zdania. - Mam nadzieję, że nie zdezerterują, bo nie ma żadnego powodu - stwierdził.
Stoczniowcy zarzucają stronie rządowi, że próbuje on zmieniać wcześniejsze ustalenia dotyczące debaty, a zwłaszcza listy zaproszonych. Strona rządowa zaproponowała udział wszystkich stoczniowych związków zawodowych.
Tylko "Solidarność" i OPZZ
- W spotkaniu powinni uczestniczyć przedstawiciele tylko 2 z 4 działających w stoczni związków zawodowych, czyli Solidarności i OPZZ. Tylko one utworzyły komitet protestacyjny i są reprezentatywne dla załogi, bo zrzeszają 90 proc. załogi. Pozostałe dwa są marginalne - mówił na niedzielnej konferencji prasowej przed pomnikiem stoczniowców przewodniczący komisji międzyzakładowej "Solidarność" stoczni Gdańsk Roman Gałęzewski.
Podkreślił, że "jeśli strona rządowa zaprosi przedstawicieli wszystkich związków to dziękujemy". Odnośnie innych spraw techniczno-merytorycznych związanych z debatą (obecności publiczności czy medarotra rozmowy) Gałęzewski powiedział, że są to tylko propozycje związkowców, i "nawet jeśli premier na nie nie przystanie, to przyjmiemy to do wiadomości".
"Żądania zaporowe"
Wcześniej w TVN24 Karol Guzikiewicz był bardziej radykalny. - Rząd próbuje wykorzystać debatę do celów wyborczych, zamiast do rozwiązywania problemów społecznych - mówił. Wiceszef stoczniowej Solidarności unikał jednoznacznego stwierdzenia, że debata może się nie odbyć.
Kategorycznie oponował jednak przeciwko wizji przedstawianej przez stronę rządową, że rozmowa nie będzie przysłuchiwać się publiczność. Według Guzikiewicza "żądaniami zaporowymi" Solidarności są ustalenia, "kto po której usiądzie". Wiceszef "S" był oburzony faktem, że nie ustalono jeszcze kwestii organizacyjnych. - Nie wyobrażam sobie, że nie będzie prowadzącego, że nie będzie ustalonej scenografii i ustawienia nawet mikrofonów. To wszystko jest bardzo ważne - podkreślił.
Szczegóły w poniedziałek
Według Guzikiwicza, związkowcy są otwarci na dyskusję, jednak nie chcą pozwolić, by to rząd decydował o formie i przebiegu spotkania. - Sadza się nas pod pręgierzem, że macie tu debatę i zrobimy tam na was lincz. Jeśli ma być taki lincz, to może niech pan premier przyjedzie pod stocznię i tam będą wszyscy – stwierdził związkowiec.
Według jego słów, jeszcze w poniedziałek mają być ustalane szczegóły przebiegu spotkania z premierem. Mimo okazywanego niezadowolenia związkowiec unikał stwierdzenia, że debata mogłaby się nie odbyć. - My tej debaty na pewno nie zerwiemy, jeżeli będzie służyć Polsce - zakończył.
Tusk: mam nadzieję, że nie zdezerterują
Z zarzutami związkowców szef rządu jednak się nie zgadza. Donald Tusk podczas konferencji prasowej we Wrocławiu oznajmił, że przyjął wszystkie aspekty techniczne ze strony działaczy związkowych, które do niego dotarły.
Premier zapewnił, że podobnie jak związkowcy chce, by świadkami dyskusji mogło "na żywo" jak najwięcej ludzi. - Publiczność będzie największa z możliwych. Z tego co wiem, wszystkie media są zainteresowane transmisją tej rozmowy, a ja bardzo bym chciał – bo na to się umawialiśmy – żeby była to poważna rozmowa: o stoczni, o całym przemyśle stoczniowym, o Polsce, o kryzysie, o czwartym czerwca - powiedział.
Tusk wyraził także nadzieję, że związkowcy nie zmienią zdania i do debaty dojdzie. - Ja nie wierzę w to, żeby działacze związkowi się mnie przestraszyli. Ja, tak jak obiecałem, będę sam i proponuję rozmowę, w której będą mieli możliwie dużo czasu do wykorzystania - mówił. - To jest prawie godzina, w dobrym czasie telewizyjnym, gdzie nie będzie innych gwiazd. Będą tylko związkowcy i ja, i będziemy mogli sobie porozmawiać. Mam nadzieję, że nie zdezerterują, bo nie ma żadnego powodu - dodał.
Kto wygra debatę?
Debata premiera Donalda Tuska z przedstawicielami związków zawodowych Stoczni Gdańskiej, która ma odbyć się w Gdańsku w poniedziałek i według ustaleń poświęcona będzie sytuacji polskiego przemysłu stoczniowego oraz bieżącym wydarzeniom społeczno-gospodarczym, wśród polityków budzi mieszane uczucia.
Stefan Niesiołowski z PO uważa, że w ogóle nie powinno do niej dojść. – To nie są partnerzy dla premiera, którzy palili jego kukłę, którzy mówili „w Gdańsku poleje się krew”, którzy mówili „w Krakowie jest ZOMO”, a „prawdziwa Polska jest w Gdańsku”. Właściwie, jak premier debatuje z politykami PiS to jest to samo, tylko z PiS debatuje na wyższym szczeblu - ostro ocenił związkowców w programie "Kawa na Ławę". Poseł uważa jednak, że jeśli do debaty dojdzie, wygra ją premier. - Związkowcy nie mają żadnych, tylko chuligańskie okrzyki - prognozuje.
Przeciwnego zdania jest Ryszard Kalisz, według którego Tusk w starciu ze związkowcami nie ma szans. - Premier nie może wygrać takiej debaty, kiedy musi ponosić odpowiedzialność za słowa, bo każde jego słowo ma znaczenie dla państwa. A jego dyskutanci mogą powiedzieć wszystko. Gdyby do tej debaty wyszło, premier wyszedłby z niej poobijany - stwierdził polityk Lewicy.